Podczytuję komentarze, i tak
podsumowując:
1. jesteśmy egoistami
- tak jesteśmy, i to wielofrontowo, bo np. pracuję zawodowo bo lubię, zamiast siedzieć i w domu poświęcać się dzieciom i obiadki gotować trzy daniowe.
2. maltretujemy dzieci zabierając je w góry
- no tak, po to je sobie urodziliśmy, żeby maltretować. A wy nie? Nakazujemy/zakazujemy etc, i jeszcze do tego w góry zabieramy.
Zamiast w nosidle, swego czasu woleli chodzić samodzielnie, ale małe nogi nie maja takich mocy przerobowych i nie lubimy nocować na szlaku, z powodu takiego, że nie zdążyliśmy zejść na dół.
Bo to jest tak: dzieci nie protestowały, pediatrzy nie protestowali, a forumowicze protestują... miłe to, świadczy, że istnieje zainteresowanie losem bliźnich
wyjaśnienia (dla chcących czytać)
1. 8-9 godzin - to całej wycieczki, w tym: wjazd wyciągiem, wędrówka, postoje na posiłek i bieganie na łąkach.
2. Zalinkowana fotka śpiocha w nosidle - to z Karolinek (Góry Opawskie) - raptem 5 godzin chodzenia dla czterolatka. Roczniak spał - bo lubi spać na świeżym powietrzu.
2a. Niemowlę - to dziecko do ukończenia 1 roku życia, starszy w tym czasie był tylko na Ślęzy i Kopie Biskupiej, młodszy w tym wieku na Kopie. Lajtowo.
3. Po stromych ścieżkach nie chodzimy - z tego prostego powodu, że są strome. Wybieramy szerokie drogi górskie/leśne.
4. Nie chodzimy w deszczu permanentnym - nie ma po co. Prognozy pogody to niezłe są, w razie załamania pogody - normalnie, kurtki etc.
5. Nad Morskie dzieci wjechały wózkiem, do Murowańca zeszły z Kasprowego (na Kasprowy wjechały).
6. Można wszędzie się poślizgnąć, to fakt.
Można spaść ze szlaku, można się przewrócić - z dzieckiem i bez dziecka też. Przechodząc przez ulicę - i wioząc dziecko w wózku - tez można trafić na kierowcę kretyna, który jedzie na czerwonym.
Ze wszystkim się zgadzam.
czekam na resztę
może o bakteriach i zarazkach w oscypkach, które dzieci lubią? o, pardon, scypkach?
Narażamy ich paskudnie za każdym pobytem w górach...
- - - - - - - - -
Serio zaczęłam się zastanawiać, po kiego licha dzieci w góry zabieramy... Gdybyśmy nie zabierali - to może nie pakowaliby się w swoje plecaki na hasło "idziemy w góry?", zaoszczędzilibyśmy na trepach i plecaczkach, nie musiałabym kurtek impregnować. Mniej płacilibyśmy w schroniskach... Bo teraz to porażka...
W domu byliśmy jeden weekend w te wakacje - z powodu dość obowiązkowej imprezy rodzinnej. Poza tym byliśmy na wyjeździe w cieplejszy kraj, w Karkonoszach, w stołowych 2x i w Opawskich.
Odbiło nam? no tak, bo przecież można dzieci zostawić w domu, z babcią i dziadkiem, po jakiego grzyba je w góry targać? Brać picie, chrupki i kanapki i jeszcze pluszaka. W dodatku po wycieczce ciągle tylko rysują góry i schroniska budują z klocków, oglądają zachowane na pamiątkę bilety wstępów do parków narodowych i wymądrzają się w szkole/przedszkolu z jakich gór jest który landszafcik.
A tak byłby święty spokój...