O astmach oskrzelowych ani Berodulach sie nie wypowiem bo to nieznane mi obszary, ale chetnie sie podziele z wami w temacie zasadniczym i to zupelnie na swiezo. Wczoraj bowiem w koncu zapoznalam sie osobiscie ze znajoma, ktora znalam do tej pory jedynie z ksiazek o wspinaczce.
Jej Wysokosc (dobre, co?) choroba wysokosciowa. U mnie wyszlo na to ze okolo 3800 mnpm. Miejsce spotkania: Mount Kinabalu, Borneo (4095 mnpm) Dlugo bylo wszystko pieknie i wspaniale, nawet myslalam ze jestem cyborgiem i nie bede mogla sie nawet pochwalic ze wiem jak to jest jak sie, za przeproszeniem, rzyga dalej jak widzi
Dotarlismy do plateau, gdzie mielismy spedzic czesc nocy przed atakiem szczytowym, wlasnie gdzies okolo 3800 i tam sie zaczelo. Bol glowy, dziwne piski w uszach (bynajmniej nie po piwku;) , mdlosci.
cuda cudenka po prostu. bezsennosc to juz tylko bonus. Te kilka godzin przed pobudka o 2 am spedzilam probujac przekonac swoj zoladek ze wszystko jest jak najbardziej w porzadku i moze zachowywac sie jak na zoladek przystalo.
Powyzej 4000 metrow jest juz tylko gorzej, kazdy metr wydzieralam tej gorze na sile. 5 metrow do przodu, 3 minuty siedzenia, 3 metry w gore, 5 minut dyszenia. i najprzedziwniejsze bylo dla mnie to, ze pokonujac te ostatnie 200 metrow nie czulam nawet zmeczenia i tylko wlasnie nudnosci i zawroty glowy byly przyczyna moich odpoczynkow. powaznie zaczelam sie obawiac ze pod samym szczytem zaczne sie witac ze zmarlymi krewnymi
Z dyszacymi pozdrowieniami,
Ell