Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

Największy w życiu wysiłek (w górach)
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=1&t=2601
Strona 5 z 8

Autor:  Czaplinio [ Wt lut 27, 2007 11:20 pm ]
Tytuł: 

bombadil nie dupa a nogi pod dupa :) nie wiem jak to nazwac dokladnie ... uczucie

Autor:  Bombadil [ Cz mar 01, 2007 5:12 pm ]
Tytuł: 

No to sprecyzuj. Najpierw napisałeś, że d**a. :wink:
Nie wiem w sumie o co ci chodzi, ale wiem co to obtarcia w kroku :lol: . Okropny ból. Pęcherze i zdarte pięty się chowają.

Autor:  yahazee [ Cz mar 01, 2007 7:56 pm ]
Tytuł: 

Czaplinio napisał(a):
bombadil nie dupa a nogi pod dupa :) nie wiem jak to nazwac dokladnie . uczucie

eee - chyb gorzej niż przesrane

Autor:  Czaplinio [ Cz mar 01, 2007 10:33 pm ]
Tytuł: 

no moze nie sprecyzowalem dokladnie tego wlasnie chodzi mi o to co mowisz obtarcia w kroku

mialem takie ze masakra ale jakby na drugi dzien cudowne uzdrowienie hehe


rzeczywiscie przesrane

Autor:  jck [ Śr lut 25, 2009 9:42 pm ]
Tytuł: 

Zejście zimą z Solvaya do Hornlihutte. Zamiast 2,5 h to 11. Ciągłe zjazdy, prusowanie przy pomyłkach, bez żarcia i picia. Jak już zjechałem ostatni próg to ryczałem jak bóbr :)

Autor:  Vespa [ Śr lut 25, 2009 9:47 pm ]
Tytuł: 

Chyba Polski Grzebień od i do Polski. Plus przedtem i potem 3 km drogi do/z przystanku. 34 km, a trzeba było jeszcze wejść na górkę do sklepu po piwo a potem wtelepać się z nim na trzecie piętro :lol: 8)

Autor:  Spiochu [ Śr lut 25, 2009 11:13 pm ]
Tytuł: 

Tak sobie myślę, dla mnie góry zawsze jakieś męczące były. Prawie każdy wyjazd wspominam z wyjątkowym wysiłkiem choć bardzo różnorodnym.

Zacznę od tych krótkich:

- wyścig z kolegą na ostatnich metrach podejścia na Krzyżne(po rozgrzewce z Zakopanego), trwało to może 30-40s ale na przełęczy prawie straciłem przytomność.
- Kasprowy z Kuźnic w 1h13' - przewyższenie 975m (a dzień wcześniej miałem najgorszego w życiu kaca)
- Sławkowski ze Smokovca w 2h17' - przewyższenie 1440m

I te dłuższe:
- start w przejściu kotliny jeleniogórskiej, 115km i ok. 150-160 GOT w 20h.

- skitour w Pitzal. Wyjście ze schronu zimowego Braunschweigerhutte (lewy skraj mapy) podejście prawie na Wildspitze ok. 3600m (po drodze przełęcz), zjazd/zejście lodowcem Taschtachtal (z tyłu niewidoczny i prawa część mapy), zejście doliną (ok. 15km) do parkingu na dole.

Link do Mapy:

http://www.pitztal.com/fileadmin/user_u ... tscher.pdf

Na początku zjazdu miałem wypadek i wiązanie wbiło mi się dość głęboko w kolano, nie było to nic groźnego ale bardzo utrudniło mi dalsze zejście.
Pod koniec zejścia doliną miałem okazję zaobserwować fatamorganę. W oddali widziałem budynek schroniska (bardzo szczegółowo) a po dojściu nie było go tam.

Autor:  Vespa [ Śr lut 25, 2009 11:27 pm ]
Tytuł: 

Spiochu napisał(a):
Tak sobie myślę, dla mnie góry zawsze jakieś męczące były

:lol:
Za każdym razem na pierwszym podejściu (a potrzebuję długiego czasu żeby się rozgrzać, potem zapinam jak mały samochodzik, ale to się naprawdę nie dzieje szybko) zastanawiam się, po co ja to sobie robię...

Autor:  keff79 [ Cz lut 26, 2009 8:46 am ]
Tytuł: 

jck napisał(a):
Zejście zimą z Solvaya do Hornlihutte. Zamiast 2,5 h to 11. Ciągłe zjazdy, prusowanie przy pomyłkach, bez żarcia i picia. Jak już zjechałem ostatni próg to ryczałem jak bóbr :)


No pięknie... nie dalej jak wczoraj czytałem opinię alpejskich ratowników o niepokornych Polakach, którzy pakują się na Matta w każdych warunkach, niekoniecznie będąc przygotowanym :lol:

Parę lat temu Polak robił tam solówkę, zdaje się że jeszcze go nie odnaleźli.

No ale cel zacny! :wink:

Autor:  jck [ Cz lut 26, 2009 8:53 am ]
Tytuł: 

keff79 napisał(a):
No pięknie... nie dalej jak wczoraj czytałem opinię alpejskich ratowników o niepokornych Polakach, którzy pakują się na Matta w każdych warunkach, niekoniecznie będąc przygotowanym

Zgadza się. Do tego najbardziej przyczyniła się tragedia ExTreka /rok po nas/ temu podobne zjawiska- w kwestii zimy. Latem Polacy tam jęczą bo:
a) pomylili góry i chcieli wyjechać kolejką na Klein Matterhorna- faktycznie nie mają pojęcia czym jeść górę tego pokroju i do czego słuzy sznurek
b) jak się sypnie pogoda to przewodnicy wzywają sobie helikoptery, a nasi muszą bułować w dół.
Inna kwestia: szwajcarscy przewodnicy też maja niezłe pomysły /np zjazd w 3 osoby na jednym sznurku/, a żeby wysłać ratowników w góry po dwójkę Polaków to żarliśmy się dwa dni z nimi i dopiero oficjalna interwencja ambasady sprawiła, że łaskawie wsiedli w helikopter...

Autor:  leppy [ Cz lut 26, 2009 9:14 am ]
Tytuł: 

jck napisał(a):
Zejście zimą z Solvaya do Hornlihutte. Zamiast 2,5 h to 11. Ciągłe zjazdy, prusowanie przy pomyłkach, bez żarcia i picia. Jak już zjechałem ostatni próg to ryczałem jak bóbr :)

Umilknij, bo mnie ciarki przeszły. Brrr. Zwłaszcza to "prusowanie przy pomyłkach" (wielu?), rozumiem że w dupówie, na zalodzonej linie. Brrr.

Autor:  jck [ Cz lut 26, 2009 9:17 am ]
Tytuł: 

Wielu, wielu :D Jeszcze na półwyblince bo przyrząd zgubiłem :lol:
Ale po jakimś czasie, człowiek dochodzi do wniosku, że fajnie było...to jest dowód na to, że góry są chorobą nieuleczalną.

Autor:  nutshell [ Cz lut 26, 2009 9:28 am ]
Tytuł: 

Przeczytałam cały temat i dochodzę do wniosku że co drugi/a z Was to jakiś cholerny górski terminator :mrgreen: Wyrazy szacunku :)
Moje maksimum to jak na dziś 11 godzin włóczęgi po Bieszczadach z worem na plecach :lol: Mój organizm pewnie zniósłby więcej, ale moje krzywe kości u stóp już niestety nie, co raczej kiepsko rokuje na przyszłość :?

Autor:  leppy [ Cz lut 26, 2009 9:32 am ]
Tytuł: 

jck napisał(a):
Jeszcze na półwyblince bo przyrząd zgubiłem

No właśnie jakoś to w wyobraźni od razu widziałem że na węzłach, i dlatego mnie ciary przeszły. :D

Autor:  Basia Z. [ Cz lut 26, 2009 9:42 am ]
Tytuł: 

Ja miałam w górach przejścia po ok 20 godz. prawie non-stop (z przerwami na jedzenie, na gotowanie herbaty itd.). Nie były to przejścia planowane, ale tak po prostu wyszło.
Zdarzyło mi się tak kilka razy w życiu.

Jednak żadnego z tych przejść nie odbieram jako jakiś gigantycznego wysiłku, pewnie dlatego ze nigdzie się nie spieszyliśmy, o której przyszliśmy do celu o tej byliśmy, nic nie trzeba było robić obowiązkowo.
Na trasie też zatrzymywaliśmy się wtedy kiedy mieliśmy taką potrzebę.
Cały czas mieliśmy jakieś łakocie do przegryzania, jakieś rodzynki czekoladę itd.

Po dojściu do celu byłam śpiąca i zmęczona ale w takiej kondycji, że w zasadzie gdyby była taka konieczność - to mogłam jeszcze iść dalej.

Pozdrowienia

Basia

Autor:  pankins [ Cz lut 26, 2009 9:48 am ]
Tytuł: 

Przejście z Ustronia do Węgierskiej Górki czerwonym szlakiem(70 pkt GOT) w 13 godzin z 15 kg na plecach w takim upale że 5 litrów wody było mało :D
Schodząc z Baraniej już specjalnie nie wiedziałem co się dzieje :P W następny dzień kolejno 50 pkt GOT a w kolejny 65 pkt GOT. Czyli w sumie doszedłem z Ustronia do Jordanowa w 3 dni :D Później musiałem zrobić 3 dni przerwy żeby móc dalej wyruszyć.

Autor:  lucyna [ Cz lut 26, 2009 11:17 am ]
Tytuł: 

Hmm jakby to powiedzieć. Czasami milczenie jest złotem.

Autor:  aankaa [ Cz lut 26, 2009 11:56 am ]
Tytuł: 

Boże - a ja myślałam, że ze mną jest coś nie tak :scratch:
może trzeba się zacząć leczyć??? :scratch:

Autor:  Sofia [ Cz lut 26, 2009 11:59 am ]
Tytuł: 

Nic nie mówiłaś, że byłaś na diecie 8)

Autor:  aankaa [ Cz lut 26, 2009 12:05 pm ]
Tytuł: 

i nie powiem :twisted:

Autor:  Łukasz T [ Cz lut 26, 2009 12:06 pm ]
Tytuł: 

Nosal. Dzień po Lodowym i herbacie z etopiryną :wink:

Autor:  Sofia [ Cz lut 26, 2009 12:09 pm ]
Tytuł: 

Łukasz T napisał(a):
Nosal

Północną ścianą :?: :wink:

Autor:  Łukasz T [ Cz lut 26, 2009 12:13 pm ]
Tytuł: 

Takie mroczki miałem przed oczyma, że nie pamiętam drogi :shock:

Autor:  antyqjon [ Cz lut 26, 2009 12:13 pm ]
Tytuł: 

Obu? :shock:

Autor:  Łukasz T [ Cz lut 26, 2009 12:15 pm ]
Tytuł: 

Całe masy :shock:

Autor:  Łukasz T [ Cz lut 26, 2009 1:12 pm ]
Tytuł: 

Najgorzej czułem się przy pierwszej wizycie w Triglavskim Domie. Plecak 17 kilo, przewyższenie od Aljażewa1500 metrów, pogoda paskudna. Tak paskudna, że minelismy, nie widząc go, Triglavski Dom. Ci co wiedzą jak duża to budowla, to domyslają się warunków pogodowych. Cudny to czerwiec był :?

Po ściągnięciu plecaka urosłem z 8 centymetrów :lol:

Autor:  Mag_Way [ Pn mar 02, 2009 8:22 pm ]
Tytuł: 

Na krzyżne od piątki, po trasie - murowaniec- zawrat-d5sp-krzyżne :twisted: Końcowy moment wyjścia na przełęcz - masakra. Szłam tylko siłą woli. Ale to i tak nic przy obmierzłym gąsienicowym lesie :evil:

Autor:  gouter [ Pn mar 02, 2009 8:35 pm ]
Tytuł: 

Absolutnie Mont Blanc, Na Gouterze dopadła mnie choroba wysokościowa, oddychałem jak przez słomkową rurkę, inni znosili to jeszcze gorzej, a że byliśmy związani liną, gdy ktoś się zatrzymał, musiała się zatrzymać reszta, te rwane tempo całkowicie mnie dobijało, dopiero pod koniec dnia, przy Vallocie odpuściło. Na następny dzień szliśmy jak express, mijając zespoły idące z schorniska Gouter. Zejście też było ciężkawe, jeszcze do zejścia z Goutera było jako - tako, ale później już doskwierało pragnienie, woda z lodowca nie bardzo nadawałą się do picia. A w ten dzień wyszliśmy na Blanca i zeszliśmy na 1700 m czyli w górę ok 500m i w dół 3000.

Autor:  Elfka [ Pn mar 02, 2009 8:56 pm ]
Tytuł: 

Mag_Way napisał(a):
Końcowy moment wyjścia na przełęcz - masakra. Szłam tylko siłą woli.


Też ten szlak raz dał mi popalić. Tyle, że szłam krócej niż Ty, bo szłam najpierw Roztoką do Piątki. Właściwie było już dość późno, miałam iść do M-Oka przez Świstówkę. Ale coś mnie podkusiło na Krzyżne. Szłam sama, bałam się, że już późno, że mogę gdzieś misia spotkać. Więc tempo miałam zawrotne. Na przełęczy tylko fotka, łyk herbaty, kęs czekolady i na dół. Na przełęcz właziłam już na czworakach. A pogoda była nieciekawa, deszcz wisiał w powietrzu, koszmarnie wiało.
Na drugi dzień musiałam odpuścić i iść tylko na spacer do Kościeliskiej, oczywiście łącznie z częścią jej atrakcji :)

Autor:  Mazio [ Pn mar 02, 2009 9:03 pm ]
Tytuł: 

Jeszcze przede mną. Gory Szkocji nie są specjalnie wymagające kondycyjnie - w większość miejsc można dojechać praktycznie do podnozy celu. Brak regli i długich podejść ogranicza wysiłek do konkretow. Najdłuższe trasy jak do tej pory w Tatrach - patrząc jednak na wiele opisanych tu przez was wypraw nie ma czego porownywać. Z krotkotrwałych, wkurzających na maksa i frustrujących podejść bez wątpienia wymienię najpierw Jarząbczy od strony Wołowca. Nie wiem czy to kwestia wyboru dość długiej jak na pierwszą w życiu trasę w Tatrach, czy tych osypistych zygzakow, ale drugi raz tam mi się długo nie będzie śpieszyć. No i nie cierpię powrotow szosą Balcera - tak jak w okolicznych gorach śmiga mi się na ogoł dobrze to tam zawsze dostaję pęcherzy na stopach, tęsknoty za opuszczanymi gorami i atakow mizantropii :P

Strona 5 z 8 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/