Cytuj:
Zdaje się że nie wierzysz w "wolny rynek".
Jak najbardziej wierzę. Tyle, że w wersję logiczną a nie ideologiczną. Nawet częściowo jestem skłonny uważać go za wartość samą w sobie, ale to nie znaczy, że bez zastrzeżeń i na hurra. Bo poza wieloma zaletami "ideowymi" i praktycznymi ma też sporo wad. A w pewnych sytuacjach wady przeważają nad zaletami, co jest chyba oczywiste, prawda? Poza tym cokolwiek rozumiemy pod tym pojęciem, ten rynek zawsze jest wolny tylko do pewnego stopnia. Całkowicie wolny rynek jest utopią. Podobnie jak utopijne jest założenie, że klient zawsze podejmuje świadomą i racjonalną decyzję. I do tego piłem w poprzednim poście - są takie branże (nie mówię tu akurat o przewodnickiej, choć też częściowo pasuje) gdzie z różnych przyczyn nie ma możlwiości wybrać najlepszej/najkorzystniejszej usługi. I taxi świetnie tu pasuje.
Cytuj:
skoro "narzekają" ale dalej pracują, to chyba jednak nadal bardziej się im to opłaca niż iść na bezrobocie/żebry.
Owszem, nadal bardziej się opłaca. Ale zauważ, że mówimy tu o zmianach. Zmianach, po których może nagle przestać się opłacać. I część z nich faktycznie wyląduje na bezrobociu. Zastąpią ich inni, ale nie wszystkim się uda. Będą tacy, którzy na auto i całą papierologię z nim związaną wywalą grubą kasę, po czym i tak wylądują na trawce, bo nie uda im się wejść na rynek. tylko po pierwsze - o tym kto wyleci raczej nie zadecydują w tym przypadku kompetencje, a po drugie - nadal nie ma to nic wspólnego z walką z bezrobociem. Ten slogan o miejscach pracy opiera się na założeniu, że zawody regulowane trzymają jakieś tajemnicze, zamknięte mafie, i trzepią na nich kokosy. Po uwolnieniu zawodów nagle worek ma się rozwiązać i tymi milionami podzieli się większa grupa. Ale to jest polityka a nie ekonomia. nie wiem, jak np. w zawodach prawniczych - pewnie nieco inaczej) ale akurat taksówkarze z tego co wiem zarabiają akurat tyle, żeby po opłaceniu wszystkiego zostawała im sensowna, ale w żadnym razie nie imponująca pensja. A ekonomi mówi krótko - jeśli nie wzrośnie liczba zleceń, to nie zwiększy się pojemność rynku. Kropka. Cena nie może już wiele spaść, bo nikt nie będzie dokładał do paliwa ani spędzał całej nocy za kółkiem za darmo. Jeden uważa, że musi mu zostać 3000zł do ręki, żeby się opłacało. Ktoś inny zrobi to samo za 2200, jeszcze innemu starczy 1400. Tylko co dalej? Kiedy usługodawców nadal będzie przybywać (czy sądzisz, że każdy zaczynający działalność taksówkarz przygotuje sobie profesjonalny biznes-plan analizujący, ile zarobi w obecnej sytuacji rynkowej? ) i zysk w przeliczeniu na jednego usługodawcę spadnie poniżej granicy opłacalności?
Wolny rynek zakłada, że ciągle ktoś z niego wylatuje, zastępowany przez kogoś innego. Na tym to polega. Kiedy upada większa firma, ludzie się rozchodzą i próbują szczęścia gdzie indziej. Ale traktowanie pojedynczych ludzi jak firmy na wolnym rynku ma pewien poważny feler. Kiedy ktoś taki wypada z rynku, nie tylko traci źródło dochodu, ale też to co zainwestował. W naszych realiach są to wielomiesięczne, a czasem wieloletnie zarobki. I cały czas z wolnorynkowego punktu widzenia jest to ok. Tylko po raz kolejny, co to ma wspólnego z walką z bezrobociem

? Gdzie jest miejsce na stabilizację, której również potrzebują ludzie?
Cytuj:
ja właśnie akurat za tym jestem, nawet jeśli miejscami może się to okazać niemiłe (gdy np. taksiarz zawiezie cię na drugi koniec miasta albo mu się samochód popsuje w połowie drogi), deregulacja jest po pierwsze "ideologicznie słuszna" po drugie w obecnej sytuacji katastrofy finansów państwa "jedynie słuszna".
No właśnie takiego podejścia trochę się obawiam. Kiedy coś staje się ideologią, może niechcący przestać być racjonalne. I własnie tak odbieram takie dążenie za wszelką cenę do "wolnego rynku" jako wartości jedynej ostatecznej i nadrzędnej, i mniej więcej tak patrzę na to, co wyprawia Gowin.
Ale nam wyszedł spasiony offtop...
