Ruchome punkty gastronomiczne wystąp:
"Tygodnik Podhalański napisał:
Lepsze nad wszystkie kwaśne mleka
źródło -
http://www.tygodnikpodhal...=&typ=&id=11220
Mlekiem i śmietaną można się było kiedyś posilić wysoko, na tatrzańskich szlakach. Wynosiły je góralki z dolin, w których kwitło życie pasterskie.
„Na Karczmisku wesoły góral rozłożył kilka baniek z mlekiem. Mile mnie pozdrowił, podziękował za papierosy i poczęstował kwaśnym mlekiem. Nie skończyło się na jednej szklaneczce i na dwóch zdaniach. Pogadaliśmy o „wszystkim i niczym” i po chwili samotnie wędrowałem dalej” – wspominał w książce „O Tatrach rozmowy” Jerzy Młodziejowski.
Do końca lat 60. ubiegłego wieku na tatrzańskich szlakach można było spotkać góralki, które oferowały spragnionym turystom kwaśne mleko, pyszną śmietanę, a nawet borówki czy maliny z cukrem i śmietaną. Wszystko musiały same wynieść na plecach. Wodę w bańkach, a produkty mleczne w plecakach. W górach takie mleko smakowało bardziej, niż inne kwaśne mleka.
W Tatrach były takie stałe miejsca, gdzie stały babki mleczarki, m.in. wspomniane już Karczmisko, Skupniów Upłaz, morena nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, a nawet Zawrat. Był to czas, kiedy jeszcze na wielu halach odbywał się wypas owiec.
Na Przełęczy Herbacianej
Najbardziej znana była Wyżnia Kondracka Przełęcz, do dziś zwana przez wiele osób Przełęczą Herbacianą. To rozdeptane siodełko pod szczytową kopułą Giewontu swoją nazwę zawdzięcza herbacie, którą – oprócz mleka – można tam było kupić od góralki. Tutaj jeszcze do lat 70. ubiegłego stulecia gospodarzyły dwie panie. – Tu gazdowała stara Wójciocka z Murzasichla. Zapamiętałem ją jako siwiutką kobietę. Z Małej Łąki wychodziła zawsze rano, jeszcze przed świtaniem. Z jej wychodzeniem zaczynał się cały ruch na polanie, początek codziennego życia pasterskiego. Ona szła ku przełęczy, juhasi doić owce, a dziewki oporządzić krowy – opowiada Wojciech Gąsienica Byrcyn. – Nazywałem ją ciotką. Gdy częstowała mnie mlekiem, mówiła: „Wypij, chłopce, wypij, a rośnij, cobyś sie nom przydoł”. Pamiętam, jak pięknie śpiewała. Kiedy wiatr wiał od zachodu, śpiewała ku Kondratowej. A gdy wiatr był wschodni, w kierunku Małej Łąki – wspomina. Wójciocka nie tylko oferowała mleko czy śmietanę, ale gotowała też herbatę dla turystów, którzy rozsiadali się na trawie wokół niej. Rozpalała niewielkie ognisko z igliwia i suchych gałązek kosówki, gotowała wodę w czajniku, który razem ze szklankami, kubkami i miseczkami na jagody chowała na noc w krzakach kosodrzewiny. Gdy nie sprzedała mleka lub śmietany, również zostawiała w kosówce, ale wiele osób wiedziało, gdzie chowa zapasy. – Kiedyś mój dziadek z kumotrem Stanisławem Gąsienicą z Lasa poszli na pomoc kobiecie, która zrobiła sobie coś w nogę pod Giewontem i nie mogła sama zejść. Gdy doszli, byli głodni, a nie wzięli ze sobą nic do jedzenia. Ale dziadek znalazł śmietanę Wójciocki. Jeszcze i panią nakarmili. Przyznał się jej dopiero po latach – śmieje się Wojciech Gąsienica Byrcyn.
Nieraz, kiedy była dobra pogoda, góralka nie wracała do Małej Łąki lub do domu, tylko spała w kosówce. Następnego dnia, gdy przyszli pierwsi turyści, miała już gotową herbatę i świeżo nazbierane borówki. – Ona potrafiła ocenić, czy noc będzie na tyle ciepła, żeby zostać na przełęczy. Ale miała taką zasadę, że nie nocowała tam po piątym sierpnia – wspomina Byrcyn.
Na Zawrat wychodził Stanisław Strączek Helios. Nosił tam wiktuały z Hali Gąsienicowej. – Mówiono mi, że gdy zarobił tam pół dniówki robotnika, to był wielki zarobek. Kiedyś podsłuchałem też rozmowę dziewcząt z Jaworzynki, które czasem szły z mlekiem na Przełęcz między Kopami. Mówiły między sobą, że nie zarobią tym nawet na spódnicę – opowiada pan Wojciech.
Mleka można było się napić w niżej położonych dolinach, a przy szałasach – żętycy. Niegdyś takim miejscem była Polana Zahradziska. – W jednej trzeciej polana była własnością mojej mamy. Przyjeżdżaliśmy tam wozem zaprzęgniętym w konia. Mama opowiadała mi o Błachutce, która miała na polanie szałas. Pokazywała mi to miejsce. Przed wojną Błachutka wystawiała kwaśne mleko i śmietanę, czyściutkie garnuszki i wodę w cebrzyku – mówi Wojciech Gąsienica Byrcyn. Turyści, którzy tam zachodzili, mogli się napić. Na przygotowanym talerzyku zostawiali pieniądze, bo jej tam zazwyczaj nie było. Zachodziła tylko, żeby zostawić świeże mleko i czystą wodę.
Z Olczyskiej na Skupniowy Upłaz
– Byliśmy jednymi ze współwłaścicieli Doliny Olczyskiej i wypasaliśmy tam krowy. Nasz szałas znajdował się pod lasem, w okolicach dzisiejszego paśnika. Już go nie ma, bo został spalony – wyjaśnia Stanisław Skupień. Na Polanie Olczyskiej wypasano tylko krowy i jagnięta. Mleko i produkty mleczne góralki starały się sprzedać. Nosiły je m.in. do pensjonatów w Jaszczurówce. – Babcia regularnie nosiła śmietanę do sióstr urszulanek. Na dobrą śmietanę było dużo chętnych. Babcia miała centryfugę, więc mogła jej dużo odciągnąć – opowiada pan Stanisław, który jako dziecko pomagał sprzedawać mleko. Jednym z takich punktów było miejsce, gdzie szlak wiodący od Jaszczurówki wychodzi na Polanę Olczyską. – Do dziś pod drzewami przy wodzie są dwa duże kamienie. Tam razem z Broncią i Marysią Skupniowymi braliśmy wiaderko mleka na sprzedaż. One miały jeszcze jagody ze śmietaną – wspomina dawne lata. – Przy wywierzysku stała ze swoimi produktami – mlekiem i oscypkami – Róźka Krowiolkula. Latem oferowała też borówki i maliny. Mieszkała w szałasie, który do dziś pozostał przy szlaku prowadzącym do Kuźnic – tłumaczy. Przed szałasem, przy wodzie, mleko sprzedawała Maria Strączek Miedzokula. Była wesołą kobietą. Miała donośny głos, więc jej wołanie na krowy rozlegało się daleko po polanie. – Na krowy nie zawsze się cenzuralnie wołało – śmieje się Stanisław Skupień. – Kiedyś siostry urszulanki przybiegły do mojej babki, żeby jej powiedzieć, że przyjdą tu w gości osoby duchowne. Prosiły, żeby pogadała z Maryśką, żeby na krowy głośno nie wołała – opowiada.
Kobiety i pasterze, którzy gospodarzyli na Polanie Olczyskiej, wychodzili na Skupniów Upłaz, którędy wiedzie szlak na Halę Gąsienicową. Często towarzyszył im – jeszcze jako mały chłopiec – pan Stanisław. – Krowy pasaliśmy nie tylko na polanie i w reglu, ale też na Skupniowym Upłazie. Wtedy umawiało się kilku pasterzy. Szła też moja babka. Każdy coś tam niósł, żeby sprzedać na górze. Mnie dawali do niesienia bańkę z wodą. W plecaku mieliśmy szklanki z grubego szkła, takie musztardówki. Razem z nami na górę wędrowały krowy – snuje opowieść. Gospodarze z Olczyskiej mieli na Upłazie swoje miejsce. Tam, gdzie szlak od Kuźnic wychodzi z lasu. – A ja pierwszy tornister do szkoły to sobie właśnie kupiłem z tych zarobionych pieniędzy. Pamiętam, że wtedy kosztował 19 zł – kończy opowieść Stanisław Skupień."