Prawdę powiedziawszy już nie wiem, gdzie czytałam o niezatrudnianiu przewodników przez organizatorów wycieczek szkolnych. Wątki przewodnickie mnożą się na tym Forum jak króliki. Na naszej facebookowej grupie Bieszczady kilka dni temu Wiesiek, który wrzucił zdjęcia z akcji ratowniczej w górach twierdzi, że jest na terenie BdPN po prostu bardzo źle. Wie, o czym mówi albowiem prowadzi parking na Przełęczy Wyżnej, to z niego grupy wyruszają na Połoninę Wetlińską. Jest apogeum wycieczek szkolnych, zdecydowana większość idzie bez przewodników. Wypadki są non stop, dosłownie jeden goni drugi. Jestem bardzo rzadko na terenie parku, ostatnio byłam tam w feralny wtorek, gdzie zaobserwowałam w ciągu czterech godzin trzy wypadki, w tym jeden zawiniony przez przewodnika, który narzucił takie tempo, zaniechał przystanków, grupa tego w sakramenckim upale nie wytrzymała. Jak zeszłam z gór, a zrobiłam to przed 13 to były następne wypadki. Jak mówiliście o bezpieczeństwie w górach to prawdę powiedziawszy ciut mnie to bawiło. Nie przewidziałam "pomysłowości" opiekunów. Do głowy mi nie przyszło, że można pozwolić dziecku w góry wyjść w drewniakach, bez WODY i czapeczki, gdy upał przekracza 30 stopni, a wędrówka trwa ponad 6 godzin. Do głowy mi nie przyszło, że dzieciakom nauczyciele, szczególnie wf będą robić wielką pardubicką, bez mała selekcję. I to nieszczęsne tempo dostosowane do najsilniejszego, czyli często opiekuna a nie do najsłabszego w górach. Do głowy mi nie przyszło, że nauczyciel na Tarnicy powie do DZIECI: tak jest szlak, idziecie nim, spotkamy się w Wołosatem i nie reaguje, gdy około 30 dzieci bez opiekunów zbiega szlakiem na łeb na szyję w kierunku Przełęczy Goprowców potrącając w pędzie turystów. Przewodnik nie zapewni grupie bezpieczeństwa, ale przeważnie (idioci są wszędzie, też mają niestety uprawnienia) zminimalizuje ryzyko. Już nie wspomnę o braku wiedzy. W sumie lubię słuchać opiekunów, czy też osoby podszywające się pod przewodników, a tych w Bieszczadach jest naprawdę sporo. Muszę przyznać, że mają fantazję, kabareciarze im nie dorastają do pięt.
I jeszcze jedno. Przewodnik tzw. lokals ma większe możliwości. Jak grupa jest bez kasy i z drakońskim limitem kilometrów to nauczyciel siądzie z nimi w Polańczyku czy Solinie i te nieszczęsne dzieci nudzą się sakramencko biegając między straganami. A co zrobi przewodnik? Z dnia wczorajszego: wizyta w izbie przyrodniczej i super interaktywny wykładzik Pani od Przyrody, potem zwiedzanie, ciut gór ( w okolicy Jezior mamy świetne możliwości, tylko trzeba je znać), potem pomnik przyrody nieożywionej który wzbudza zachwyt szczególnie że łojanci są w skale, a pod nią jest ich naprawdę profesjonalny biwak (chylę czoła przed tą Ekipą, dzieciakom pokazałam jak powinno wyglądać prawidłowe biwakowanie, przy okazji posprzątali ten syf, który zalegał w "dolince"), a potem wizyta w hangarach i niecodzienny punk widokowy, tam wycieczki raczej nie wchodzą. Dzieciaki były zachwycone, twierdziły że to ich najfajniejsza wycieczka, nauczyciele mniej, bo uczniom tak naprawdę zrobiłam imprezę integracyjną, w czasie jej trwania wbijano im wiedzę w główki ale jednocześnie bawiliśmy się, był czas i na lody, desery, na place zabaw. Za to wszystko dzieci zapłaciły po 2 zł, był bilet wstępu w jednej z atrakcji. Piszę to z pozycji osoby, która ...skorzystała z deregulacji. Mam zdecydowanie mniej zleceń ale z drugiej strony po co jednej osobie 10 zleceń w jeden dzień. Trafiają do nas, nadal współpracujemy ze sobą, ci którzy chcą skorzystać z naszych usług, a nie ci co muszą. Koledzy spoza jednak bardzo narzekają, nie mają zleceń. To związane jest także z sytuacją we Lwowie, na Ukrainie. Prosili mnie abym wykorzystała "naszą internetową potęgę" do opisania problemu. Jakoś mnie to nie kręci, może dlatego, że niedługo mi będzie grozić padniecie z przepracowania.
|