Robert18 napisał(a):
w tym nie ma nic dziwnego a przepisy są takie a nie inne często wydają się absurdalne do czasu kiedy z ich braku nie stanie się krzywda.
Przepisy ruchu drogowego są od dawien dawna. I co? Już nikomu nie dzieje się krzyda??? Czy naprawdę nie rozumiałeś jeszcze, że nie ma sensu wszystkiego co dotyczy turystyki zaparagrafowywać i obwarowywać ściśle podpunktami i artykułami? Ludzie chcą w górach po prostu wypoczywać i realizować swoje pasje, a nie denerwować się jakimiś durnymi przepisami, pilnować gdzie jest granica parku czy rezerwatu albo w którym miejscu zaczyna się poziomica 1000 m n.p.m. odkad muszą poruszać się z obowiazkową eskorta goscie, który rzekomo gwarantuje im, że się nikt sie nie potknie i nie złamie sobie na przykład nogi. I za to jeszcze mają słono płacić. Kompletny nonsens.
Uważam, że jest bzdurą kompletną, aby taki na przykład specjalistyczny organizator, jak Klub Górski "Grań" PTTK z Poznania, który skupia wielu naprawdę doświadczonych przodowników turystyki górskiej, a którzy by mogli niejednego zawodowego przewodnika "zabić śmiechem", to aby zorganizować wycieczkę w polskie góry, zgodnie z obowiązującym prawem muszą wynająć sobie licencjonowanego przewodnika z uprawnieniami na dany teren. To są potworne nonsensy!
Wychowywałem się w Miłkowie u podnóża Śnieżki, schodziłem niemal wszystkie szlaki w Sudetach prowadząc społecznie (nieodpłatnie) dziesiątki obozów wędrownych i wycieczek górskich, służyłem na pobliskiej granicy w górach w Sudeckiej Brygadzie WOP, jestem przodownikiem turystyki górskiej PTTK i jeszcze innych dziedzin, autorem publikacji o Sudetach, sam szkoliłem i wychowałem ludzi o podobnych zainteresowaniach.
Nie wyobrażam sobie, że nie mógłbym oprowadzić zorganizowanej grupy członków naszego Klubu Sudeckiego z Poznania czy wycieczki młodzieży związanej z naszym Oddziałem PTTK po Sudetach i opisywanych przeze mnie miejscach tylko dlatego, że nie mając czasu na zarobkowanie przewodnickie sam się tym nie zajmowałem i nie uzyskałem państwowych uprawnień zawodowych.
Co się tyczy opieki wykwalifikowanego przewodnika górskiego to też nie zawsze jest tak wspaniale. Proponuję przeczytać uważnie jubileuszowe wydanie pt. "50 lat przewodnictwa turystycznego na ziemi jeleniogórskiej". Proszę zajrzeć tam na stronę 45, gdzie po datą 01.03.1984 r. jest mowa o tym, że podczas kursu przewodnickiego zginęło 6 osób prowadzonych przez wykwalifikowanego przewodnika.
Widać środowisko przewodników zawodowych ma o sobie bardzo wysokie mniemanie i ulega jakiejś lansowanej we własnym gronie dziwnej "propagandzie sukcesu", za której to pomocą usiłują robić innym wodę z mózgu. Nie zawsze to się im udaje. Przynajmniej mnie nikt kitu nie wciśnie, bo miałem okazję wielokrotnie obserwować typowe wycieczki z przewodnikami w Sudetach. O wypadkach na takich wycieczkach też wiem coś więcej niż przeciętny zjadacz chleba, jako że służyłem tam w WOP na granicy.
Nie raz dane mi było oglądać podobne obrazki, kiedy zawodowy przewodnik pędził od górnej stacji wyciągu w kierunku Śnieżki grupę pań w cienkich bluzeczkach i damskich bucikach, trzęsących się z zimna w podmuchach przenikliwego wiatru. Sam w ciepłym, wełnianym swetrze i kurtce kroczył na czele tej grupy z ważną miną himalaisty wcale nie przejmując się, że jego podopieczni marzną i mogą ulec wyziębieniu albo, że któraś z tych kobiet może sobie wykręcić nogę w nieodpowiednim obuwiu. Od czasu do czasu zatrzymywał się i coś tam opowiadał, ale świst wiatru zagłuszał jego słowa, że co mówi mogły usłyszeć tylko osoby stojące tuż przy nim. Tego rodzaju wycieczki z przewodnikami w Karkonoszach można nierzadko spotkać na szlakach grzbietowych prowadzących od wyciągów na Małą Kopę i na Szrenicę.
Ale nie tylko tam, bo i w Tatrach codziennością są takie kilkudziesięcioosobowe "tramwaje" (też widziałem!). Dla mnie tego typu wycieczki z przewodnikami są po prostu potwornym nieporozumieniem. Ale przewodnicy generalnie zabierają takie liczne grupy, bo: po pierwsze mają do tego prawo, a po drugie dla zarobku gotowi są łamać to wszystko, co nakazuje zdrowy rozsądek.
Ostatnio w dniu 16 października miałem okazję podziwiać na drodze nad krawędzią Kotła Wielkiego Stawu blisko 100-osobową grupę hałaśliwych dzieciaków prowadzonych przez jednego tylko przewodnika sudeckiego. Grupa była rozciągnięta na przestrzeni kilkuset metrów. Przeczekałem aż grupa przejdzie. Ci z przodu pędzili jak na złamanie karku zbiegając wąskim kamienistym szlakiem w kierunku Polany. Około godziny później tą samą hałastrę z przewodnikiem spotkałem koło Wangu, kiedy jeden z uczestników tej wycieczki z wykręconą z bólu gębą kuśtykając na jednej nodze wspierał się na ramionach dwóch kolegów i powoli grupa wlekła się w stronę parkingu, gdzie czekały dwa duże autokary...
Niestety, ale podczas mojej służby w WOP nie raz byłem świadkiem jak zawodowy przewodnik zabłądził wraz grupą. Różne wypadki w grupach prowadzonych przez przewodników zawodowych też się zdarzały. Pamiętam osobiście także takie sytuacje, kiedy wskazywałem drogę przestraszonym turystom, którzy "zgubili" swojego przewodnika... Dlatego nie ma sensu bawić się więc w licytacje, kto, gdzie i kiedy więcej turystów naraził na niebezpieczeństwo.
Upór urzędników ministerialnych, którzy nie chcą uznać społecznych uprawnień fachowej kadry stowarzyszeń jak PTTK, PTT czy ZHP, programowo zajmujących się organizowaniem turystyki i krajoznawstwa wśród młodzieży, świadczy tylko jak pełne fałszu i obłudy są ich oficjalne deklaracje o budowaniu społeczeństwa obywatelskiego.