Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Pt cze 28, 2024 11:23 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: N sie 24, 2008 7:25 pm 
Nowy

Dołączył(a): Pt paź 05, 2007 3:00 pm
Posty: 10
Lokalizacja: Gdańsk
Do wyjazdu stawiło się dwóch śmiałków – Krystian Klonecki oraz Mariusz Zapała.

Z Początku w planach było objechanie tylko Tatr wokół, ale przewidzieliśmy, ze niedosyt kilometrów nas złapie i stwierdziliśmy, że idziemy na żywioł i jedziemy do Budapesztu.

Przygotowania trwały ok. miesiąca, trenowaliśmy szczególnie na trasie Gdańsk Brzeźno – trasa spacerowa w kierunku obwodnicy – Sopot – Gdynia Orłowo – Gdańsk Brzeźno, jednodniowe wycieczki na Kaszuby po 180 km. Postanowiliśmy, że zakupimy sakwy naszej rodzimej produkcji – Crosso, są niedrogie i sprawdziły się znakomicie, nie było z nimi żadnych problemów.

30 lipca wsiedliśmy w pociąg – Gdynia Gł. - Zakopane z rowerami do ostatniego przedziału, co by nie naruszać regulaminu PKP i o godz. 18:20 ruszyliśmy w nieznane.

Dzień 1, czwartek
31 lipca o godz. 7 wysiedliśmy z pociągu w Zakopanym, małe zakupy i o godz. 8 jechaliśmy już w kierunku Łysej Polany, skąd kierowaliśmy się na Poprad – miasto położone u podnóża Tatr Słowackich.

Około godz. 13 dojechaliśmy do Starego Smokowca, pięknej miejscowości turystycznej położonej u podnóża Tatr Słowackich, zjedliśmy konkretny obiad i niestety ulewa uniemożliwiła nam na 2 godziny dalsza jazdę. Nie pozostało nic innego jak rozłożyć się na trawce pod drzewem i nabierać sił. Ok. 15 ruszyliśmy dalej, ustaliliśmy że nasz 1 nocleg wypadnie w Słowackim Raju, udało nam się dotrzeć do Cingov, miejscowości położonej na samym skraju Słowackiego Raju, kąpiel w lodowatym Hornadzie orzeźwiła nas i odświeżyła:] 1 dnia przejechaliśmy ok. 110 km, na kolacje wciągnęliśmy kiełbaski z ogniska, które zapijaliśmy widokiem zachodzącego słońca wśród szczytów Tatr.

Dzień 2, piątek
Pobudka o 6, szybkie pakowanie namiotu i ruszamy w drogę…. Jasne, nie mogło być tak pięknie, okazuje się że mam pękniętą szprychę. Wymiana szprychy, lekkie centrowanie i jesteśmy w plecy znowu, wyruszamy o 10… za późno! Ale Ciśniemy… ciśniemy w kierunku Koszyc, oczywiście bocznymi drogami. Widoki przepiękne, pogoda dopisuje. Cala droga pofałdowana, im bliżej Koszyc tym większe podjazdy, o dziwo… bo przecież z Tatr powinno być z górki, a jednak. Ostatni podjazd przed Koszycami, woda się kończy, wciągamy ostatnie batoniki, marzymy już tylko o jakimś sklepie i odpoczynku. Wreszcie! Stajemy na górce, teraz będzie już tylko w dół, odruchowo sprawdzam czy nie mam luźnych szprych, upewniam się, że sakwy są dobrze zamocowane i ruszamy. Rower z bagażem, który waży ok. 25 kg osiąga prędkość ok. 50 km/h dosłownie w minutę, zjazd do Koszyc kilkunastokilometrowy, bije rekord prędkości – 65.5 km/h !! brakuje mi zębów w zębatce żeby jeszcze docisnąć, wiec mocno trzymam kierownice i nurkuje cięgle w dół, przez cały zjazd wyprzedza mnie jeden samochód. Mariusz lekko w tyle. W końcu dojeżdżamy! Godz. 18 - Koszyce - piękne miasto, piękny rynek, piękne kobiety… no i sklep! Oczywiście Tesco! :D kupujemy 4 litry wody, napełniam Camelbaka, resztę montujemy na bagażnikach, siadamy w parku grających fontann i grzejemy gulasz z kus kusem ;)wzbudzając zainteresowanie i zdziwienie otaczających nas ludzi… ale co? Nie wyglądamy na turystów? Najedzeni ruszamy dalej – cel – granica słowacko – węgierska. Wyjechaliśmy dość późno bo ok. 21 wiec ciśniemy pełną parą, na liczniku 33-35km/h. Do granicy dojeżdżamy już po zmroku, na stacji kupujemy zapas wody, przejeżdżamy jakieś 200 m i stwierdzamy, że jest za ciemno na dalsza jazdę. Wbijamy się na pole, rozbijamy namiot, zupka chińska i spać :D rano oczom naszym ukazuje się olbrzymie pole kukurydzy i słoneczników.

Dzień, 3 Sobota
Ruszamy spod granicy, kierujemy się na Gonc, po drodze spotykamy 3 słowackich kolarzy, rozmawiamy o naszej trasie i celu wyprawy, okazuje się, że doskonale znają Gdańsk i okolice, byli bardzo sympatyczni, mentalność ludzi na Słowacji i Węgrzech jest zupełnie inna niż w Polsce. Dzień zaczął się dobrze, jedziemy w cieniu drzew, dosyć płasko, dobra średnia, kierujemy się cały czas na Tokaj. W okolicy Mad zatrzymujemy się na odpoczynek w pobliżu piwniczek winnych, których przy drodze była po prostu cala masa. Robi się coraz goręcej, pijemy litry wody, tamtego dnia oboje wypiliśmy chyba po 6 litrów wody. Ok. 16 dojechaliśmy do Tokaju, znaleźliśmy camping gdzie w końcu skorzystaliśmy z prysznica, to było coś!! Prysznic po 3 dniach jazdy! robimy szamę, makaron z sosem bolognese i kukurydzą. Wyjeżdżamy ok. godz. 18 do Miszkolc, zostało nam tylko 60 km więc ciśniemy, fajna droga, płasko, zero ruchu. Do Miszkolc zajeżdżamy już po ciemku, ok. 22. Wjeżdżamy w centrum, siadamy na starówce i popijamy zimne piwko za ok. 2,5 zł!! To jest to ;)
na mapie znajdujemy camping w okolicy Miszkolc Tapolca, gdy dojeżdżamy na miejsce okazuje się, że camping jest zamknięty, co prawda siedział w budce cieć, ale nie chciał otworzyć, pukamy w okienko, wołamy ale nic. Rozglądamy się wokół, szukając miejsca na rozbicie namiotu, naprzeciwko „campingu” stał hotel, wiec rozbijamy namiot na trawniku przed wejściem do hotelu – a co !! :D

Dzień 4, niedziela
Rano ok. 7 zwijamy namiot a opuszczający hotel goście nie mogą uwierzyć własnym oczom, widząc namiot rozstawiony przed hotelem i dwóch turystów przeciągających się. Darujemy sobie szamę na miejscu, ruszamy, znajdujemy Tesco, szybkie zakupy, bułka z masłem czekoladowym, banany, zapas wody i ciśniemy, cel – Eger. To był najcięższy dzień całej wyprawy, przejeżdżaliśmy przez Bukowe Góry (Bukki Nemzeti Park).



Droga była cały czas pod górkę, do tego bardzo kręta, zdyszani wtaczaliśmy się mozolnie robiąc odpoczynek co parę kilometrów. Dojeżdżamy do małej wioski na szczycie, kupujemy w warzywniaku wielkiego arbuza, tam owoce to są owoce! Arbuz w środku soczysty, słodki, po prostu pycha! Ruszamy dalej, do samego Eger było z górki, nie mogło być inaczej. Znów kilkunastokilometrowy, jak nie dłuższy zjazd, mocno kręty więc nie dało się rozwijać takich prędkości jak wcześniej, droga dziurawa, ruch średni. Wjeżdżamy do Eger i kierujemy się od razu do Doliny Pięknej Pani. Jest to dolina, w której znajdują się piwniczki winne, ułożone w kształcie podkowy, w każdej można skosztować różnego rodzaju win. Zauważyliśmy śliczną dziewczynę przed jedną z piwniczek i postanowiliśmy właśnie u niej spróbować wina. Dostaliśmy po lampce półsłodkiego czerwonego wina, to była uczta, zakupiliśmy butelkę 2 litrowego trunku, zapłaciliśmy ok. 13 zł. Tego dnia stwierdziliśmy, że spróbujemy jazdy nocą i pojedziemy do Budapesztu choćbyśmy mieli jechać całą noc. Ruszyliśmy główną szosą pomimo zakazu ruchu rowerów, nie było z tym właściwie żadnych problemów, policji nie widziałem na Węgrzech ani razu, tylko kierowcy czasem trąbili i błyskali długimi światłami. Ok. godz. 24 dojechaliśmy do Gyongyos, 80 km od Budapesztu, zatrzymaliśmy się na stacji po zapas wody i na małą szamę i swierdziliśmy, że jednak jest to zły pomysł aby jechać całą noc. Przenocowaliśmy parę km za miastem znów pod jakimś hotelem :D

Dzień 5, poniedziałek
Cel – Budapeszt! Do Budapesztu mieliśmy już tylko 80 km, jechaliśmy główna szosą, nie było już zakazu bo równolegle leciała autostrada więc i nam jechało się lżej, droga była w miarę równa. Jakieś 40 km przed Budapesztem złapałem gumę, tylne koło spadło mi na pobocze, a że miałem dość ciężki bagaż dętka musiała się zmiażdżyć kiedy felga zjechała po asfalcie na pobocze. Na wyjazd specjalnie kupiłem opony Shwalbe z kevlarem żeby nie mieć problemów z łataniem dętek. Był to mój 2 i ostatni problem z rowerem. Do Budapesztu zajechaliśmy ok. godz. 15. Byliśmy umówieni z ekipą z 3miasta jadąca do Turcji. Po raz pierwszy od 5 dni nocowaliśmy w łóżkach, mieliśmy dostęp do łazienki – bajka! Znajoma Węgierka zaprosiła nas na obiad. Po obiedzie ruszyliśmy pieszo na zwiedzanie pijalni :D w pubach tanio, piwko 2-3 zł, woda mineralna ( bo też się chciało) ok. 80 gr! Dobrze zrobieni wracamy spać.




Dzień 6, wtorek

Wstajemy na lekkiej bombie, na szczęście nie musimy się spieszyć bo wyjazd zaplanowaliśmy na popołudnie. Tym razem rowerami w 6 osobowym składzie ruszamy ok. 12 na zwiedzanie miasta. Jemy wspólny obiad w restauracji nad Dunajem i rozstajemy się z ekipą, ruszamy z Mariuszem w kierunku Wyszehradu skąd mieliśmy przeprawić się jeszcze tego dnia na drugą stronę Dunaju i stamtąd kierować się na granice węgiersko – słowacką. Ostatni prom mieliśmy o 21:45 wiec cisnęliśmy, bo czasu było niewiele. Przed Wyszehradem zobaczyliśmy znak przeprawy promowej, stwierdziliśmy że zamek nas niewiele interesuje, więc popłyniemy już na drugą stronę. Załadowaliśmy się na pokład, wydaliśmy nasze ostatnie pieniądze na prom. Dopłynęliśmy na drugi brzeg, wyjechaliśmy z bazy promowej i… stwierdziliśmy, że jakoś nie ma znaków na Nagymarosz, w kierunku którego mieliśmy jechać. Obok stal jakiś bar, do którego poszliśmy spytać o drogę, co się okazało… byliśmy na wyspie. Kwa mać… co teraz? Na szczęście był most… musieliśmy wyspą wrócić się 30 km, i znów jechaliśmy w kierunku Wyszehradu, wiedzieliśmy, że tej nocy nie dostaniemy się na Słowację… rozbiliśmy ostatecznie namiot u podnóża góry, na której stał zamek pod samym Dunajem i długo nie mogliśmy zasnąć z wrażenia :]

Dzień 7, środa

Zmiana planu, jedziemy do najbliższego dużego miasta i wracamy resztę trasy pociągiem. Wiec znów ciśniemy, nie mieliśmy już węgierskich forintów na przeprawy wiec dojechaliśmy do Esztergom, miasta położonego na granicy przy samym Dunaju, posilamy się zupkami na terenie muzeum z widokiem na Dunaj, znów wzbudzając podziw innych turystów, popijamy Egerskim winem i ruszamy dalej w kierunku Lucieńca. Granicę przekraczamy w małej miejscowości Sahy, znów zakupy w Tesco, dla odmiany popijamy zimne kakao z kartonika, dosyć mineralnej i tabletek musujących! Do Lucieńca zajeżdżamy w nocy ok. 23, wjeżdżając do miasta z bocznej uliczki wyjechał rowerzysta, jak nigdy w życiu… zaczepiam go, pytając o „zeleznica stanica”, koleś okazuje się bardzo pomocny – widać pasja łączy ludzi! Zaprowadził nas na dworzec, pomógł znaleźć odpowiedni pociąg do Popradu oraz kupić bilety na rowery, bo nie każdy pociąg na Słowacji je przewozi. Pociąg mieliśmy dopiero po 6, więc poszliśmy zjeść w końcu cos normalnego i treściwego, znaleźliśmy pizzerię w pobliżu dworca, w której oczywiście zjedliśmy pyszną pizze. Noc spędziliśmy na dworcu w poczekalni, dworzec był zamykany na noc przez policję a poczekalnia znajdowała się na terenie posterunku więc nie było obaw o rowery i cokolwiek, mogliśmy spokojnie spać… na twardych ławkach, rozbijać namiotu nie było gdzie ani po co.

Dzień 8, czwartek
Godzina 6:50 wbijamy się do pociągu jadącego do Popradu przez Koszyce. W Koszycach przesiadka i w Popradzie zjawiamy się przed godz. 10. Małe zakupy w centrum handlowym oraz kąpiel w publicznej toalecie, zawsze podczas kąpieli wzbudzaliśmy poruszenie i zaskoczenie :D mieliśmy ubaw widząc miny ludzi kiedy wchodząc do toalety widzieli dwóch gości rozebranych do pasa i myjących głowy w umywalce pod kranem :D. Ruszamy do Starego Smokowca, postanawiamy wjechać na Hrebieniok – taka słowacka Gubałówka :] podjazd robimy w ok. 30 min, cykamy kilka fotek i zjeżdżamy w dół do Smokowca. Dzień upływa na obijaniu się, czytaniu książek i włóczenia się po kawiarniach :] noc spędzamy pod gołym niebem.

Dzień 9, piątek
Planujemy zdobyć Popradskie Pleso, staw w Tatrach wysokich położony na wys. 1490 m n.p.m. Ruszamy ze Starego Smokowca kierując się na Strbskie Pleso, przed którym wcześniej odbijamy asfaltowym szlakiem na Popradskie Pleso. Znowu ciśniemy, pniemy pod górkę, z pełnym bagażem, jest pięknie, widok Tatr tylko podkręca. Po ok. 50 minutach zdobywamy Popradskie Pleso, wyżej rowerem nigdy nie wjechałem. Wcinamy Langosza, robimy zdjęcie nad stawem i zjeżdżamy w dol. Nie wiem czy na tatrzańskich szlakach obowiązuje jakieś ograniczenie prędkości... Ale cisnęliśmy ile się dało :D zakręty zmuszały do jazdy z ręka na hamulcu a i ludzie idący szlakiem stanowili mały „problem”, który na hasło „Pozor!!” sam znikał w krzakach :D
Wróciliśmy do smokowca po południu, obiadek i znów książka na trawce, pod wieczór zrobiło się zimno, więc zmieniliśmy „lokum” i wbiliśmy się na herbatę do pobliskiej restauracji. Znowu noc pod chmurką.

Dzień 10 i następne
Przyjeżdżają Waldek z Włodkiem, udajemy się do wcześniej zarezerwowanego pensjonatu w Nowej Leśnej, niedaleko Popradu. Tego dnia pada, więc robimy sobie przerwę na regeneracje sił w popradzkim AquaCity, wreszcie śpimy w łóżkach!

Kolejne dni mijają nam na zdobywaniu szczytów. W niedzielę weszliśmy na Koprovski Stit, na którym spiliśmy wspólnie Kelta ;)

We wtorek z Waldkiem tylko we dwóch weszliśmy na Jagnięcy Szczyt, Mariusz odpuścił tego dnia z powodu kontuzji kolana a Włodek postanowił, że poczeka na nas w schronisku przy Zielonym Plesie. W drodze powrotnej ze szczytu spotykamy stado dwunastu kozic.

Środa była dniem odpoczynku, w czwartek wszyscy 4 o wspólnych siłach weszliśmy na Rysy, Mariusz mimo silnego bólu kolana również. Byliśmy wszyscy zmęczeni po tych 2 dniach, szczególnie że z Mariuszem mieliśmy już prawie 900 km „w nogach” więc w czwartek pojechaliśmy znów regenerować siły do popradzkiego AquaCity.
W Piątek z Waldkiem we dwóch wybraliśmy się na „czerwoną ławkę”, ruszyliśmy z Hrebienioka, do Chaty Teryho Doliną Zimnej Wody, poprzez „czerwoną ławkę” do Zbójnickiej Chaty i wróciliśmy Doliną Staroleśną.
W sobotę rano, szybko zwinęliśmy się z pensjonatu, wsiedliśmy w Starym Smokovcu w autobus i z rowerami, we 4 pojechaliśmy na Łysą Polanę, skąd Waldek z Włodkiem pojechali busem do Zakopanego a Mariusz i ja pojechaliśmy rowerami, byliśmy wtedy pewni że jesteśmy już w Polsce, pogoda do dupy i oczywiście kierowcy nie potrafiący wykonywać manewru wyprzedzania… Jednak w dobrym nastroju dojechaliśmy do Zakopanego w około godzinę, przesiedzieliśmy na Krupówkach jedząc i pijąc to i owo, i o 18:20 ruszyliśmy pociągiem do Gdańska…

Statystyka
Dystans - 945 km
Łączny czas jazdy – 46:55 h
Największa prędkość – 66.5 km/h
Średnia prędkość – 20.3 km/h
Średni dystans dzienny – 135 km

Dziękujemy wszystkim życzliwym nam, miłym ludziom, których spotkaliśmy w trasie, pozdrawiamy Was serdecznie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek

_________________
smuga dymu wino w szkle ach jak bardzo zyc sie chce


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn sie 25, 2008 3:02 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Cz cze 21, 2007 8:45 pm
Posty: 1510
Lokalizacja: z mezoregionu fizycznogeograficznego w płd-wsch Polsce, stanowiącego część Kotliny Sandomierskiej
Niezła traska :) BTW mogłeś wrzucić opis do działu Relacje.

_________________
żeby mieć duży mózg i od razu od tego nie umrzeć potrzebna nam jest twarz.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt sie 26, 2008 10:02 am 
Kombatant
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn wrz 11, 2006 10:43 am
Posty: 641
Lokalizacja: z Ciemnogrodu
Kapitalna wyprawa, tylko dlaczego takie "wariackie" tempo, przecież po drodze tyle było do zobaczenia (zwiedzenia). Chyba, że czas Was do pracy gonił.
PS Pracowałem niedawno z człowiekiem o tym drugim nazwisku, wówczas był kierowcą, firma z Rumi. Pozdrawiam.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr sie 27, 2008 9:17 pm 
Nowy

Dołączył(a): Pt paź 05, 2007 3:00 pm
Posty: 10
Lokalizacja: Gdańsk
Fakt nie bylo czasu na zwiedzanie, bylismy umowieni w Budapeszcie z przyjaciolmi ktorzy do Turcji jechali. no i musielismy wrocic na czas w Tatry. Szykuje juz wyprawe za rok na Islandie, tam nie bede takiego tempa z powodu warunkow a i spotkania kogos znajomego nie spodziewam sie:)

pozdro!

_________________
smuga dymu wino w szkle ach jak bardzo zyc sie chce


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Śr sie 27, 2008 9:36 pm 
Stracony

Dołączył(a): Śr cze 20, 2007 6:52 am
Posty: 3030
Lokalizacja: Sosnowiec
Islandia na rowerze to już hardkor, nawet jak będziesz trzymał się słynnej jedynki, którą możesz objechać całą wyspę musisz się liczyć z odcinkami ubitej żwirówki, która rowerzystą ostro daje popalić. Inna sprawa - wiatr, potrafi się porządnie rozbujać, jak jedziesz samochodem doskwiera, a rowerem.. no ale trzeba sobie rzucać wyzwania, taka wyprawa to coś co pewnie zapamiętasz do końca życia, powodzenia i koniecznie zrelacjonuj jak już będzie po wszystkim :mrgreen:

_________________
- Ej, Panie Derechtórze! Mom takom, wicie, mature do godania... telobyk godoł, ino, wicie... nie wim, o cyim!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 5 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 30 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL