Trochę z nudów, trochę dlatego że mnie o to pytał kol. pol-u, trochę dlatego że kol.Dresik trzyma wszystkich w napięciu przygotowujac relację stulecia, a wreszcie trochę dlatego że to może i ciekawe, postanowiłem napisać coś jeszcze o mojej wyprawie z 27 VIII 2006. Napisać, bo zdjęcia to robiłem aparatem z telefonu na własne potrzeby i za nic nie nadają się żeby je pokazywać. Głównie chodzi mi o podanie jeszcze tylu szczegółów, ile może się okazać komuś przydatne, zwłaszcza o miejscach które wydały mi się trudne i charakterystyczne.
A zatem... Przypominam że robiłem tą drogę: Morskie Oko -> szlak żółty -> szlak czerwony -> Dolinka za Mnichem -> Mnichowa Kopa -> Mała Galeria Cubryńska -> Wielka Galeria Cubryńska -> Hińczowy Żleb -> Hińczowa Przełęcz -> Obejście Mięguszowieckiej Turniczki od południa ->
trawers ok. 50m. pod granią na Mięguszowiecki Balkon -> Do góry żlebikiem -> "Miejsce do przechodzenia na kolanach" -> Z siodełka wprost na grań szczytową - > Szczyt.
A w dół generalnie Droga po Głazach, czyli:
Do Mięguszowieckiego Balkonu -> w dół Wielką Mięguszowiecką Ławką -> We właściwym miejscu wbicie się w ściankę prowadzącą na Pośrednią Ławkę -> Totalne błądzenie po terenie ścianki między Ławkami -> Pośrednia Mięguszowiecka Ławka -> trawers do sypkiego żlebu -> Ze żlebu na drugą stronę i trawiastym zachodem na grań -> Z grani ścianka 3 metry na dół -> Przełącz pod Chłopkiem -> szlakami do schroniska
Co było trudne? No to po kolei.
Pierwszym trudniejszym (ale skala tego z tym co dalej jest mocno zróżnicowana) miejscem po drodze jest zejście na Małą Galerię z Doliny za Mnichem. Przede wszytskim trzeba to miejsce znaleźć,
ale to raczej nie jest wielki problem. Pierwsze dwa ruchy z progu Doliny w dół sprawiają nieco trudności -dalej wydeptana ścieżka tuż nad ścianą Żlebu za Mnichem, ścianą, dodajmy, na 100 metrów wysoką. W dół do Galerii i w prawo. Na Małej Galerii nie miałem prawie wcale śniegu, jeden niewielki płat pod ścianą, dlatego tu to nie miałem problemu, ale gdyby śnieg leżał równo w poprzek galerii, to istniałoby niewątpliwie ryzyko
zlądowania sto metrów niżej. Z Małej Galerii wychodzi się takim żlebem. Żleb dość kruchy i trzeba dość uważać na "obrywy" pod stopami. Może można iść po lewej (orograficznie prawej) stronie żlebu, nie wiem bo ja szedłem żlebem, a pod koniec chyba rzeczywiście po lewej.
Po wyjściu na próg Dużej Galerii można się nacieszyć pięknymi widokami i łatwym odcinkiem drogi. Wzdłuż ściany Cubryny po wyraźnej ścieżce i wylądowałem w Hińczowym Żlebie. Żleb faktycznie dość kruchy i nieco stromy, po drodze kilka prożków wymagających nieco wytężenia, ale w sumie nie zrobił na mnie wrażenia specjalnie trudnego. I znowu - nie miałem prawie wcale śniegu, bo rzecz jasna żleb potrafi być sniegiem zawalony i wtedy musi być trudniej.
Przełęcz Hińczowa to niemal lotnisko. Ale za lotniskiem zaczynają się "właściwe schody".
Obejście Mięguszowieckiej Turniczki od południa się prawie narzuca.
Prawie, bo z daleka niepokoi drobny prożek który wydaje się z Przełęczy stawać dęba, ale jak się podejdzie blisko, to prożek pokonuje się trzema energicznymi susami po takim rodzaju półeczki.
Za prożkiem jesteśmy już za Turniczką na takim trawiastym zboczu.
I tu - jestem teraz niemal pewny - powinienem był wrócić natychmiast na grań i dalej granią. Niestety z tego miejsca bardzo dobrze widać Balkon, jest niemal na wyciągnięcie ręki (jakieś 100m w linii), bo zbocze jest w tym miejscu wklęsłe. Struktura południowego zbocza Mięgusza to takie ogromne schody o progach ok. 5m. I to właśnie jest cała perfidia Mięgusza. Cały czas trzeba uważać, bo się idzie na ogół wąziutkimi półeczkami, jest niezliczona ilość garbików i depresji, wychodzisz na garb, widzisz zachęcający kierunek, wchodzisz w depresję, nic nie widzisz, a za chwilę półka którą szedłeś zatraca się w ścianie....
Ruszyłem tak jak sobie wypatrzyłem, niestety - przy psującej się szybko pogodzie.
Wyraźnie się obniżyłem, byłem chyba 100 a nie 50m poniżej grani,
w pewnym momencie pokonywałem "przerwę w półeczce" szerokości 1m robiąc potężny krok z nieodzowną pomocą rąk nad całkiem sporym uskokiem.
I zaraz potem zalazłem w jakiś zapych - znalazłem sie w sporym amfiteatrze - nyży, zamkniętej z każdej jednej strony ścianą wysokości jakichś 10 metrów. Widać było taśmy i haki - widać że ludzie to chyba wspinali się żeby się wydostac wyżej, albo zjechać. Ja ze sprzętu miałem same buty wspinaczkowe, więc je założyłem i załoiłem na żywca taki kilkumetrowy dwójkowy kominek po prawej stronie tej nyży, który jeszcze wydawał się najprostszy. A wyżej wcale nie łatwiej półeczka szerokości 30cm zatracająca się po jakichś 10 metrach w ściance. Trzeba było znaleźć znowu właściwe miejsce żeby wydostać się wyżej. Poszedłem w jednym narzucającym się miejscu - ale po dwóch krokach wycof, spróbowałem w innym - niemal na końcu półki, puściło i po kilku krokach okazało się że jestem na Mięguszowieckim Balkonie.
Balkon łatwo rozpoznać, bo z drugiej strony dochodzi do niego Wielka Mięguszowiecka Ławka, jest tak charakterystyczna że nie da się pomylić.
Z Balkonu wprost w górę niewyraźnym żlebikiem. Niestety zaczęło padać jeszcze deszczem, dlatego postanowiłem się spieszyć. Po jakichś 30 metrach podejścia żlebikiem ląduje się w takim niedużym amfiteatrzyku. Podobno można stąd wyjśc wprost na grań jakies 8 metrów,
ale narzuca się pójśc do góry tylko dwa metry, po czym w prawo odchodzi wyraźna półka szerokości jakoś 1m, miejscami węższa. Początek tej półki jest pod przewieszką, to właśnie słynne miejsce gdzie należy się czołgać.
W tym właśnie miejscu minąłem się ze schodzącymi ze szczytu przewodnikiem i dwoma turystami. W miejscu do chodzenia na kolanach przeczołgałem się, lubię ostrożność (sic!). Trochę trzeba uważać bo półeczka podnosi się i po kilku metrach jest się kilka metrów nad ostrymi skałami u dołu. Po dosłownie 10 metrach półeczki jest takie charakterystyczne siodełko. Z tego siodełka wyrwałem wprost do góry, skały są tu bardzo dobrze ułożone w takie bardzo duże, ale wygodne stopnie. Chwila i byłem na grańce szczytowej. Stąd w prawo, jeden wierzchołek, ominięcie takiego pipanta, niewielka przełączka i drugi - główny wierzchołek Mięgusza.
Zważywszy ze deszcz zamienił się w grad, a widoczność spadła do 50 m. zabawiłem naszczycie ok 1 minuty.
Ach te góry, tyle poświęcenia dla 1 minuty...
W DÓŁ (a miejscami i do góry).
Tak jak przyszedłem zszedłem aż do balkonu. Przewodnik z turystami schodzili DpG, ja też miałem taki zamiar. Teraz dopiero zdjąłem moje buty wspinaczkowe. Przestał padać grad ale zamienił się w siąpiący deszcz, a na skałach został szlam niestopionej brei pogradowej. No trudno. Początek zejścia to takie wielkie zakosy Ławką, to w lewo to w prawo, tak żeby nie zjeżdżać na pupie po skale. Teren generalnie turystyczny, im Wielką Ławką niżej tym w ogóle robi sie łatwo.
Miejsce wbicia się w ścianę celem dostania się na Pośrednią Ławkę jest łatwo znaleźć. Trzy ku temu wskazówki: a) schodzi się już naprawdę dośc nisko, b) mija się charakterystyczny wylot Żlebu z Mięguszowieckiej Przełęczy Wyżniej. Wylot jest wyraźny. c) parę metrów za tym żlebem jest ogromy kopiec i wyraźne wejście w ściankę.
Droga wiedzie generalnie przez perfidny, charakterystyczny dla Tatr teren. Trawy przetykane skałami albo jak kto woli, skały przetykane trawami. Przydałyby się racice i cztery nogi... Szedłem trochę na czuja,
a trochę starałem się zapamiętac jak szedł przewodnik, który przechodził drogę 20 min. przede mną i widziałem go dobrze schodząc Wielką Ławką. Niestety. W pewnym momencie znalazłem się na półce pod takim ogromnym czarnym głazem wysokim na jakieś 7 metrów i tyleż szerokim. Poszedlem w prawo - półka kończyła się nad kilkometrowym uskokiem.Poszedłem w lewo - półka kończyła się kominkiem z trudnościami na oko koło II, niżej po lewej żleb, przed oczami w odległości jakieś 150 m. Przełęcz Wyżnia. Nie podobało mi się.
Teraz to podejrzewam, że właśnie że byłem na właściwej drodze i należało łoić ten dwójkowy kominek, stamtąd prawdopodobnie odchodzi droga półką nad kamieniem silnie w prawo. w kierunku skalnej załupy (zob.dalej).
Jak napisałem nie podobało mi się i zszedłem kilkadzisiąt metrów.
Po wykonaniu trawersu w prawo otworzyła się nade mną potężna depresja, wyraźny ściek z dwoma żlebami jeden po lewej a drugi po prawej stronie depresji. Widok był zachęcający ale jak się okazało potem, jednak zdradliwy. Przede wszystkim odnosiłem - zresztą słuszne - wrażenie, że depresja wyprowadzi mnie na bardzo charakterystyczną skalną załupę poprzeżynaną wymyciami,widoczną z daleka
i stanowiącą koniec tego fragmentu drogi. Jednak po kilku metrach prób wchodzenia lewym (orograficznie prawym) żlebem zrezygnowałem. Żleb miał wyjątkowo wygładzone przez wodę skały i był strasznie nieprzyjemny. W oczy zaglądała mi perspektywa ostrego zjazdu. Zejście kilkanaście metrów i próba prawym. Ten był trawiasty, głębiej wcięty i generalnie łatwiejszy. Żleby się od siebie stopniowo oddalały im bardziej ku górze. Prawy żleb doprowadzał w końcu jednak po kilkudziesięciu metrach w miejsce które niestety coś mi przypominało.
Rodzaj amfiteatru, lekki obryw utworzył przewieszki nad głową znowu kominek o trudnościach II, nad kominkiem CHYBA już skalna załupa.
Chwila odpoczynku i wbijam się w kominek, byłem już tak zestresowany, że nawet nie założyłem moich butów wspinaczkowych. Jednak po jakichś 5 metrach obleciał mnie strach, kominek stawał coraz bardziej dęba a pod nogami przestrzeń...
Wycof. Dobrze że się nie spie..łem...Trochę odpoczynku psychicznego i próba nieco po lewej od kominka,
wprost przez może 1,5-metrową przewieszkę kończąca depresję.
Niestety - podejście pod tą przewieszkę prowadzi gładką skałą depresji o nachyleniu 45%, jako że do tego było wciąż mokro i ślisko zawróciłem rozumnie jakieś 1m przed progiem. Chwila namysłu - może wrócić na widoczny po lewej (orograficznie prawej) wielki czarny głaz i iść z jego drugiej strony? W dół 20 metrów i trawersik w lewo. Załamka - w tym miejscu lewy żleb był tak głęboko wcięty, że tworzy pionową ścianę po drugiej stronie pod czarnym głazem, nie da się do niego dojść. Załamka totalna, rzut oka w górę... Jest nadzieja! Lewy żleb w tym miejscu jest już nieco łatwiejszy niż niżej, tworzy lepsze stopnie, a przede wszystkim wrzyna się mocno w próg amfiteatrzyku nie tworząc przewieszki ani kominka. Tego faktu nie było widać z prawego żlebu - stamtąd wydawało się że lewy żleb też musi się kończyć przewieszką. Ruszam z determinacją. Pod koniec kilka nieco już nerwowych ruchów i nareszcie ląduję na zbawczej półce zamykającej depresję. Wielkie UFFF, Pod nogami na półce kopczyk... Jak napisałem, depresja to raczej zapych, i to zdradliwy, prawdopodobnie droga prowadzi wokół czarnego kamienia na tą własnie półkę, z lewej strony.
Dalej już poezja, choć oczywiście tylko w porównaniu z tym co było.
Nad półką zaczyna się skalna załupa poprzeżynana wymyciami.
Bardzo śmieszne głebokie wymycia dają pewne stopnie i chwyty, mimo że jest ślisko dość pewnie zaiwaniam do góry i wkrótce jestem na upragnionej Pośredniej Ławce. Trawa, akurat świeci słońce, po prostu piękny świat, nic tylko pobyczyć się, poopalać, poskubać trawkę...
Ale trochę mi się spieszy. W zasadzie poziomo trawers w kierunku MPPCh. Po jakichs 100m dochodze do wielkiego szlamiastego żlebu
za którym skały się już spietrzają w kierunku grani. Próbowałem zejść do żlebu wprost, ale po kilku krokach wróciłem na trawę Ławki, żleb jest strasznie szlamiasty i osuwisty, trzeba uważać.. Zszedłem nieco niżej gdzie był mniej stromy a poza tym widać było ślady wydeptanej ściezki.
Już bez sensacji przechodzę na drugą stronę pod skały, ostrożnie omijam taki wielki głaz z prawej i wchodze nad głaz. Tu, wprost pod ściana Pośredniego Mięgusza zaczyna się wyraźna załupa, trochę omszała,
troche trawiasta, ale bez przesady, w miarę wygodnie wychodzi się nią już wprost na grań. Tu z prawej dochodzi kolejny żleb, zdaje się że istnieje wariant trawersujący go niżej niż ja szedłem, ale mi się on optycznie nie podobał i polecam wariant którym ja szedłem - obchodzić żleb granią i zachodem.
Na Grani wychodzi sią na takie spiętrzenie z którego nagle wyłaniają się widoczni w odległości 50m turyści na MPPCh.
Ze spiętrzenia schodzi się ścianą wysoką na 3m. trudności może I+.
50 metrów do MPPCh, dalej już wiadomo....
Wyszedłem o 7, w schronie byłem o 17, razem 10 godzin.
Ja to powolny góral jestem...
|