Dzień 3 - 09.09
Późno, bo dopiero od 7.30 wydają wrzątek, więc po napełnieniu termosów herbatką, o 7.45 wyruszamy z very nice współlokatorką (jeżeli kiedykolwiek tu zajrzysz, serdeczne pozdrowienia - Iwi) najpierw nad CSG. Zainspirowany przez towarzyszkę, próbuję i ja:
Po niewielkiej przerwie na fotosesję, obieramy kierunek Zawrat. W tym kierunku idę premierowo. Powoli nabieramy wysokości. W tyle zostawiamy:
Docieramy do biżuterii, żelastwa na tym odcinku postanowiłem nie tknąć, faktycznie, no problem. Iwona "robi" za królika doświadczalnego (i o tym wie), ponieważ za kilka dni mam tą trasą poprowadzić małżonkę, która na Zawrat ma okrutny apetyt, a jak żona napalona - nie ma zmiłuj. Po jednym niewielkim problemie na przedostatnim łańcuszku, z "niewielką pomocą przyjaciół" osiągamy przełęcz. Ładnie tu:
Po obu stronach obiektywów:
Rozstajemy się, koleżanka powędruje dołem:
ja zaś górą, pierwszy raz tędy:
Do Małego Koziego , nic szczególnego, ale widok przedni:
Tutaj następuje dość duża przerwa w fotorelacji, gdyż ręce zajęte były ważniejszymi czynnościami niż obsługa aparatu. Ten etap trasy (chyba najtrudniejszy technicznie) sprawia mi dużą frajdę, szczęście, że pogoda dopisuje. Na mokro bym się nie chyba poważył. Inni przy pracy:
Pogoda dopisuje, te ciemniejsze chmurzyska odpłyną na Słowację. Na Kozim:
Dalej już tylko łatwiej. Na Zadnim Granacie "w barwach":
N Pośrednim:
I Skrajnym:
Czas na dłuższy odpoczynek połączony z konsumpcją II śniadania. Wszystko w celu oceny i zaplanowania dalszej trasy. Jako, że godzina raczej młoda, bo 14.30 - kierunek Krzyżne. W porównaniu z dotychczasową częścią szlaku odcinek buczynowy wydaje się być mocno zniszczony lub długo nieregenerowany. Ciągle coś tam usypuje się spod nóg, trudno trzeba brnąć dalej. Nareszcie Krzyżne:
Zstępuję w kierunku D.Pańszczycy, rzut oka za siebie:
i jeszcze raz:
Ostatni fragment szlaku bardzo przyjemny, tak dla nóg, jak i dla oczu, zwłaszcza, że "doganiam" Iwonę focącą zapamiętale kwiatki, motylki i inne szczegóły tatrzańskie, niezauważalne dla wszystkich. Do Murowańca wędrujemy już razem z niewielkim postojem, by wyczerpane zapasy napojów uzupełnić w nie do końca legalny sposób, brudząc sobie jednocześnie łapki. Po drodze moment, kiedy światło wydaje się być bardzo ciekawe:
Wieczorem, o dziwo, bardziej dzisiejszy dzień czuję w rękach niż nogach. Tak czy inaczej, to do tej pory mój najpiękniejszy dzień w Tatrach.
W relacji pozwoliłem sobie wykorzystać dwie fotografie autorstwa Iwony.