Po przemyśleniach, czy jechać na dwa dni, czy na jeden doszedłem do wniosku, że jadę na jeden dzień, bo teraz wczas robi się ciemno, a mnie samemu nie w smak chodzić po ciemku. No i cóż, ja w warunkach zimowych potrzebuję dużo więcej czasu na pokonanie trasy (chociaż tym razem wyjątkowo trasę na górę pokonałem w czasie zmaierzonym - czyli o pół godziny dłużej szedłem niż informowały znaki).
O godzinie 5 ruszam z domu, bo jadę trasą prawdopodobnie krótszą ale z pozoru bardziej kombinowaną niż S1 i zjazd w Bielsku-Białej, a nie chcę być za późno w Korbielowie. Okazuje się, że trasa do pokonania samochodem jest nieskomplikowana i nie błądzę nigdzie, mało tego od Kęt jestem na dobrze znanym mi terenie. O godzinie 8:02 parkuję pod Smrekiem... Szybko zjadam kanapkę i ruszam żóltym szlakiem w kierunku Hali Mizoiwej...
Szybko przechodzę w lewo, na drugą stronę strumyka po kładce i zaczyna się podejście.
Widać, że na szlaku w tym dniu nie było jeszcze nikogo ale śnieg też nie padał w ostatnich godzinach bo ślady poprzedników są tylko pokryte nawianym śniegiem. Idę więc sam, za sobą długo nie widzę nikogo, dopiero gdy w wymierzonej połowie dorgi robię sobie 5 minut przerwy na herbatkę mija mnie urocza Pani, która tak szybko jak mnie mija znika mi z zasięgu wzroku...
Kontynuuję podróż, im wyżej tym więcej sniegu.
W końcu dochodzę do skrzyżowania szlaków i wchodzę tym samym na nartostradę (!) więc staram się tzrymać jak najbliżej lasu ale z drugiej storny iśc po ubitym sniegu. Wg znaków z tego miejsca mam jeszcze 45 minut do schroniska, jednak udaje mi się tam pojawić kilka minut wcześniej.
Po chwili oczom mym ukazuje się las...
Ludzi...
Ludzi oczekujących na wjazd orczykiem na szczyt Pilsko, by później móc szusować w dół.
Ukazuje się też jedna z bardziej szkaradnych budowli w Polskich górach - scronisko PTTK na Hali Miziowej.
Przeciskając się pomiędzy entuzjastami białego szleństwa dochodzę szczęśliwie pod wejście do schroniska.
Wchodzę do środka, by troszkę się ogrzać. Wypijam gorącą czekoladę Milki, która tak na prawdę mogła by być gorętsza... Oglądam cenniki i powalony tym wszystkim pakuję się i ruszam w dalszą drogę, by nie tracić czasu.
W kierunku z powyższej fotografii niestety nie ruszam. Zamiar takowy był ale z każdej możliwej strony widziałem zjeżdżających, a że nie chciałbym się z żadnym z nich zderzyć - tym razem odpuściłem sobie szczyt Pilska.
Zacząłem więc schodzić w kierunku przełęczy Glinne. Boże błogoslaw, że pamiętam mniej więcej, gdzie ten szlak jest, bo w zimowej scenerii zabłądził bym bankowo. Odnajduję znaki i czemprędzej wchodzę w las, by nie iść już nartostradą. Po 15 minutach wędrówki zaczynam cieszyć się, że nie zużyłem sił na wejście na Szczyt, bo ten szlak jest zupełnie nieprzetarty! Przede mną przeszedł tędy ktoś owszem niedawno ale na nartach. Ja, idąc w butach, zapadam się po pół łydki, po kolano i wyżej... Okropnie mnie to męczy. Czas zejścia wg znaków szacowany był na 1,15 h, jednak mnie zajęło to wiele więcej. Ulga nastała dopiero po dojściu do miejsca, gdzie nasz szlak czerwony łączy się z niebieskim Słowackim szlakiem. Kilka metrów przed tamtym miejscem zaczynają się ślady butów... Zupełnie, jakby ktoś spadł tu z nieba. Najpewniej jednak doszedł do tego miejsca i zwątpił. Zaraz tych śladów jest już więcej. jak się okazuje w okolicy dzialają Słowaccy myśliwi. Co raz słyszę strzały. Stamtąd już szybciutko dochodę do przejścia granicznego i asfaltowej drogi, skąd stopem z miłym starszym malżeństwem zabieram się pod Smrek i "s" klasą.
Pozdrawiam, Mateusz S.