W trosce o kondycje wyprawa co tydzień. Albowiem z Mahometa mam niewiele i gory do mnie nie przyjdą...
Udaliśmy się więc w znane nam już pasmo gorskie Mamores celem obcowania z majestatem. Tym razem dwa szczyty Munro - Stob Ban i Mullach nan Coirean.
Przed wyprawą oczywiste dla Szkocji wątpliwości meteo - każda strona serwuje inną prognozę - tak więc spodziewany jest deszcz albo śnieg, albo pogodne niebo, szansa na szczyty bez chmur do 20%, zachmurzenie od 21 do 100%, temperatura pomiędzy 3, a +12 stopni Celsjusza, wysokość zamarzania około 2000 metrow. Ogolnie nikt nie wie o co chodzi - wiadomo, że będzie jakaś pogoda. Nocleg w Fort William w ulubionym hostelu - wieczor w pubie, z obecnych - Guiness i Stella Artois, sweet chilli beef i rozmowy topograficzno-meteorologiczne. Z tendencją na offtopik. Ranek pochmurny, chmury nisko, nie pada. Wygląda na to, że jednak gory. Start z doliny Glen Nevis, szybko znaleziony początek szlaku i malowniczą doliną do gory. Aby wyrownać szansę zostawiamy w samochodzie raki i czekany, bo Dorota, nasza towarzyszka w tej wyprawie, ich nie posiada. Zresztą i tak ma być Wiosna i kwitnące palmy.
Wysokość zdobywamy powoli, humory poprawiają się znacznie szybciej. W pewnym momencie odsłania się nam wschodnia ściana Stob Bana. Ma charakter i z całą pewnością może posłużyć jako cel dla całej masy sportow gorskich. Ja wypatrzyłem jeden komin, gdzie w przyszłym roku chciałbym sprobować wbić się z rakami i czekanami. Przy okazji staje się też jasne, że Wiosna zamarzła.
Dziewczyny też są pod wrażeniem.
Najważniejsze jest jednak, że jesteśmy razem, jest z nami głupawka, a w dolinach grasuje piwo.
Kiedy dotarliśmy na przełęcz, z ktorej mapa oraz książka wytyczyły nam turystyczną drogę na Stob Bana, okazało się, że schowała się tam Zima. Bura suka zagrzebała się w śniegu, w ktorym białe niedźwiedzie zapadają się po brzuszek. Gdzieniegdzie. Jak tu się jednak na nią gniewać skoro zrobiło się tak pięknie?
Wiosna zaś została w dolinie mocząc nogi w strumieniu. Glen Nevis:
Śnieg był mokry, miejscami (jak na Szkocję) głęboki i strasznie mnie wciągał. Dziewczyny za mną miały zaś z grubsza przetarte, bo choć szliśmy po czyichś śladach to oczywiście ja zapadałem się najgłębiej.
Wszyscy razem uczyliśmy się podstaw obcowania z gorami w śniegowych warunkach. Dziewczyny napierają, ja udaję, że focę choć tak na prawdę łapałem oddech...
Choć było na co popatrzeć. Nasz ulubiony i najbardziej dotychczas znany fragment gor szkockich potrafi bowiem być piękny.
Pogoda zgodnie z zapowiedziami nie ortodksyjnych stron internetowych lekko się poprawiła, akurat wtedy kiedy na trasie znaleźliśmy się na grani. Z jednej strony podciętej do pionu, oraz zakończonej nawisami śnieżnymi, z drugiej zaś pochyłej wystarczająco by nie chcieć się na nią wysypać. Ostatni odcinek przed niewielkim plateau szczytu gdzie krotki trawers oddalił nas od grani zakończonej śnieżnym nasypem.
Na szczycie to co zwykle. Niecenzuralne słowa zachwytu, krotkie kłotnie o topografię widocznego terenu, niemy zachwyt dla majestatu, oraz kanapka z herbatą. No i wzajemne strofowanie się by nie zbliżać się do nawisow.
Wkrotce okazuje się rownież, że ładna pupa ma więcej praktycznych zastosowań.
Dalsza część szlaku to łagodny łuk grani - z jednej strony przypominający obmierzłą hałdę, z drugiej zaś majtający w przepaściste zbocza łapami śnieżnych nawisow. Sielanka, spacer i dyskusje o życiu.
tu zaś przypadkowo uchwycona przez satelitę fotka delty Mekongu
W trakcie spaceru okazuje się jednak, że mała gra wstępna ze skałą będzie nieodzowna. To pierwsza sytuacja w tym roku w gorach gdzie ręce okazały sie przydatne do czegoś innego niż podawania otworom gębowym kalorii lub do podpierania się o śnieg.
Wkrotce szczyt numer dwa. Pogoda się psuje, łagodny i szeroki garb sprawia, że chce mi się ziewać. Vespa jednak nie umie odmowić sobie małego tańca zwycięstwa. 25 Munros wybzykany. Jeszcze tylko 259 i przewodnik zacznie się pisać sam.
Widok na całą grupę Mamoresow - wynik - siedem z dziesięciu tych czubkow już zdeptaliśmy. Great succes!
Wyprawa w cyfrach: pogoda - 4/10, kondycja π/10 ale wzrasta, radość życia 10/10...
Koniec wyprawy. Udaję się po browar.
