Tegoroczna zima nie rozpieszczała nas warunkami, niestety nie mieliśmy dość czasu, aby wszystkie ambitne plany zrealizować, i w związku z tym, potrzebowaliśmy czegoś, co pozwoli nam definitywnie zakończyć sezon i uznać go za udany.
Ale jak to zrobić, skoro śniegu w Tatrach jak na lekarstwo? A no najlepiej znaleźć żleb, a jeszcze lepiej żleb, który jest częścią drogi na szczyt, i tak też właśnie zrobiliśmy …
Wyjeżdżamy z Krakowa w składzie GoAway, Kilerus i piszący te słowa – golanmac równo o północy, cóż pora wczesna, ale ważne są warunki. Gdy docieramy na miejsce, zostawiamy auto na parkingu i z początku asfaltem, a dalej leśnym szlakiem, ruszamy w stronę schroniska. Docieramy tam dość szybko, i urządzamy opodal krótki popas nie zakłócając spokoju, uśpionej obsłudze.
Pożywieni, zmarznięci i radośni, ruszamy w stronę stawu, docieramy doń dość szybko, po czym nie zwalniając kroku, omijamy go i pokonując próg skalny docieramy nad kolejny staw, który to „z piargiem o swe życie walczy”. Mijamy i jego, szybkim krokiem zbliżając się do żlebu, u stóp, którego chyżo sposobimy się do „górskiej roboty”.
Żleb, choć nie ekstremalnie stromy, to długi jest niemiłosiernie, co chwila patrzę z nadzieją, że tam w górze na wypłaszczeniu odpocznę, a gdy tam dochodzę, okazuje się, że to tylko iluzja, stromo jest jak było, a nawet bardziej. Muszę złapać oddech, kilka kroków i odpoczynek, kilka kroków. Po dłuższej chwili odkrywam, że tylko prowadzący ma ten problem, koledzy korzystają z wybitych stopni, cóż, zmiana, prowadzi Kiler, no faktycznie teraz jest lepiej.
Dwie godziny walczymy ze śniegiem, słońcem, zmęczeniem i potem zalewającym oczy, w końcu stajemy na przełączce. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest zdecydowanie Lawiniasta, nie ma tu miejsca na popas, więc schodzimy niżej, do trawiastego pola, tam sobie odpoczniemy.
Cholera, teraz trzeba wejść na szczyt, tylko … mi się nie chce, byłem już tam i mam świadomość długości i uciążliwości czekającej nas drogi. Ale cóż, GoAway nie był, po za tym sam żleb to tylko pół sukcesu, nam potrzebna jest cała droga.
Trawersujemy zboczę, trochę po trawach, a trochę po śniegu, przekraczamy skalne żebro, ekspozycja … i znów, śnieg, trawy żebro, ekspozycja, i znów, i znów …
Mam już dosyć, koniec, schodzimy poniżej, do widocznego żlebu i nim na wierzchołek, Kiler marudzi, GoAway przystaje z ochotą.
Prowadzeni przez Kilera, wkrótce osiągamy żleb, którym powoli pniemy się ku górze, by w końcu osiągnąć wierzchołek.
Dłuższą chwilę przeznaczmy na popas, rozmowy i odpoczynek, w końcu postanawiamy schodzić.
Żleb przechodzimy w ekspresowym tempie, dalej jest kilka trudności, pokryta śniegiem dolina i staw, nad którym, zadowoleni wygrzewamy się w wiosennym słońcu …
P.S.
Co to za szczyt, ktoś już wie?
Ostatnio edytowano Pt maja 22, 2009 8:12 pm przez golanmac, łącznie edytowano 1 raz
|