Dzień 6 czyli dobra pogoda nie tylko dla bogaczy.
Budzi mnie przed 6.00 tupot gryzoni na poddaszu. Aaa, już wiem gdzie jestem i wiem przede wszystkim po co.
Śniadanie o tak wczesnej porze ma małe szanse na przedostanie się przez wąskie gardło, więc pakuję maksimum kanapek do 2 plastikowych pudełek, wszak mamy nocować wysoko, a ceny do przewidzenia. 2 litry napojów też wędrują do plecaka.
Szybkie przepakowanie na parkingu i startujemy planowo o 7.00 doliną Vrata.
Znad lasu wyrasta ↓
↓ Szlak oznakowany jak należy.
My kierujemy się na Triglav, ale čez Luknję.
Idzie mi się wyjątkowo dobrze … do czasu. Zaczynają się schody. Właściwie chodnik. Ruchomy chodnik - 3 kroki w przód 2 w tył, zaś momentami 2 na 3 przy źle obranym torze.
Przed samą przełęczą ↓
nawierzchnia się poprawia. Wchodzę na Luknję 1758m.
Kontrola czasu 1h45, a miały być 2, specjalnie się nawet nie zadyszałem(?). Tłumaczę sobie słuszny cel, to organizm działa na 150%.
Czekam na towarzyszy ↓
↓ Po drugiej stronie przełęczy.
Kontynuujemy wędrówkę, coraz częściej wyłania się kopuła szczytowa
Z grani Plemenice przepięknie prezentuje się dolina Vrata ↓
Docieramy na Sfingę 2385m.
Obchodzimy cały masyw wpierw od zachodu potem południa.
Podoba mi się ten księżycowy płaskowyż ↓
Kopuła szczytowa rośnie w oczach ↓
↓ Z bliska jednak wygląda mniej efektownie
Ruszamy do decydującego „szturmu”.
Droga łatwa. Słoweńcy w jedną górę nawbijali więcej złomu niż my ze Słowakami w całych Tatrach.
Trzeba bardzo uważać by nie wydłubać sobie oka bądź pokaleczyć kończyn. Podejście robi się coraz bardziej mozolne.
O proszę ↓ jaki ciekawy patent – bezpieczeństwa nigdy dość.
Wreszcie widać, niby blisko a jeszcze jak daleko. Zwalniam kroku, napawam się widokiem jak powolutku rośnie to blaszane coś na szczycie.
Wchodzę na rozległy wierzchołek. Na szczycie spędzam blisko 2h czekając na tradycyjnie rozciągniętą stawkę, bo konieczne jest zdjęcie dla sponsora.
Teraz to, co najbardziej mnie cieszy na (każdej) górze ↓
Wszystko, co dobre niestety zawsze się kończy.
↓ Żegnamy wierzchołek
I w dół ku Triglavskiemu domowi na Kredarici ↓
Dom już bliziutko. ↓ 3 spojrzenia za, w bok i przed siebie.
Lokujemy się w ~30 osobowej sali o wilgotności powietrza >100%, znaczy w łóżkach mokro, a strużki wody spływają po wszystkich, gładkich, pionowych powierzchniach. Za ten luksus bulimy ponad 20€.
W bufecie drożyzna, aż boli. Kapka gulaszu 6,80, dwie kromki pieczywa – 2,00, litr wrzątku – 3,00€ i taki był mój jedyny zakup dla zalania rosołku oraz herbaty.
O, jak bardzo przydają się własne kanapki.
Kolega sponsor, który nie prosi o anonimowość funduje każdemu po 50g miejscowego specjału: borovnicavca – pysznego likieru z jagodami. Dzięki J – niebo w gębie!
Jeszcze za wcześnie na sen, wychodzimy z V się przewietrzyć, trzaskamy po kilka fotek. Kolega koncentruje się na przestrzeniach
Ja na kolejnych przejawach państwa kościelnego

Około 20.00 wszyscy lądujemy w łóżkach. Po 1 zmęczenie, 2 zimno, 3 i tak nie ma nic lepszego do roboty.