09.09.09
Wyjechałem pociągiem 6:15 z Łodzi do KrK, po jakiś 4 godzinach byłem w Kraku, poszedłem sobie na Wawel, Rynek Główny i o 14:40 miałem pociąg do Zakopca. dojechałem wieczorem, więc pytanie do już tam obecnych: siostry, szwagra i mamy "Czy ktoś idzie ze mną jutro?" ... nie ma chętnych, więc kolacja, prysznic i decyzja: MAŁA WYSOKA.
10.09.09
4:50 pobudka. „Szwagru wstawaj! Trza mnie zawieść na Łysą Polanę”. Śniadanko, prowiant na drogę i wio! o 6:45 na Łysej Polanie, Leszek odprawił ostatnie namaszczenie i ruszyłem Doliną Białej Wody ... trafniej byłoby Doliną Długiej Wody ... (powrót tą samą drogą stąd ta nazwa... nie polecam takiej zabawy jednego dnia ... 30km w obie strony, 1450m podejścia...warto rozważyć wyjście lub zejście do Starego Smokowca).
Idę, słońce leniwie wychyla się ponad szczytami, mam pełno w gaciach, bo idę tak 2h, a nikogo nie widziałem, wizja spotkania niedźwiedzia niekoniecznie w charakterze maskotki staje się aż nadto realna...po 2,5h wyprzedza mnie Słowak, rzuca „Ahoj” i znika ... dosłownie ... poczułem się jak rozklekotany maluch wyprzedzany przez lamborghini. Idę, idę, idę ... „coś ta Dolina się nie chce skończyć” – myślę. Właściwie to dopuszczam nawet możliwość, że stałem się ofiarą zagięcia czasoprzestrzeni i już tak do końca życia będę szedł, który to koniec wydawał się nie tak odległy patrząc na drogę jaką jeszcze miałem pokonać. ...dla odmiany ... idę, a tu patrzę jakieś ptaszysko pół metra od szlaku w chaszczach siedzi. Podchodzę nieco bliżej, oceniam, że to bażant, chociaż troszkę za duży mi się wydaje. (Leszek mnie uświadomił po zdjęciach, że miałem szczęście spotkać głuszca). Dochodzę do Litworowego Stawu i tam się rozpływam ....pogoda marzenie, a widoki ... no nie da się opisać.
Siedzisz, nad bajorkiem i dosłownie jesteś w pułapce pod tytułem „Tatry Wysokie”. Zero oznak cywilizacji, żadnych schronisk, bacówek itp. w polu widzenia, tylko GÓRY, nawet horyzontu nie uświadczysz. Milion niezdarnych zdjęć, by choć w jakimś stopniu móc wrócić będąc w domu do "pułapki" i ruszam dalej, tu już się zaczyna porządne podejście, aż do Polskiego Grzebienia, wcześniej jednak, wychodząc na przełęcz poprzedzającą podejście na Grzebień wyłania się ...MAŁA WYSOKA ... „no tak-myślę sobie- znowu trafili z nazwą, eh Ci Słowacy... ładnie mi mała”.
W okolicach Zmarzłego Stawu na skałach dostrzegam kozicę.
Ładuję się na Grzebień, gdzie dopada mnie chwila słabości ... myślę sobie- nie no nie wejdę już tam... nie dam rady, godzina 12:10, mapa mówi że na Małą Wysoką w obie strony z Grzebienia wyjdzie 1:35, a jeszcze 5 godzin zejścia do Łysej Polany i parę odpoczynków po drodze ...telefon do szwagra gdzie jestem i że schodzę z Grzebienia, MW zostawiam na później. ...po 10 minutach wykorzystanych na żarło i piło, wracają siły i rozum... walę na szczyt! Na szczycie ... no cóż ... znów czuję się oszukany przez mapę, nijak 1h nie równa się 25 minutom ...
Pierwszy raz w Tatrach jestem jakieś 15 minut sam na szczycie. Przepełnia mnie nieopisana radość i satysfakcja, widok z Małej Wysokiej jest dla mnie szczególny, bo roztacza się na szczyty, które są moim celem na przyszły letni sezon.
Po 15 minutach w tył zwrot, resztki rozsądku podpowiadały mi że trzeba jeszcze wrócić zanim się ściemni i ta dolina ... jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będę ją przeklinał w duecie z gościem, który też schodził z MW. 25 minut podejścia, 15 minut odpoczynku i 15 minut zejścia daje 55 minut po których jestem z powrotem na Grzebieniu. Jako że z mapą już nie rozmawiam, co więcej obwiniam ją usiłowaniem zaniechania akcji szczytowej, robię przerwę na Grzebieniu delektując się chwilą. Ruszam dupsko i kieruje się w stronę Litworowego Stawu gdzie planuję ostatni odpoczynek i ładowanie akumulatorów widokami przed „niekończącą się” doliną. O 18 jestem na Łysej Polanie. Podjeżdża szwagru, jedziemy na kwaterę, tam prysznic, kolacja i ogromna satysfakcja z wyprawy na jak dotąd mój najwyższy szczyt i według mnie najurokliwszy dotychczas tatrzański szlak.