Dzień 2
Rano schodzę na śniadanie, w jadalni znowu gwarno i wesoło, ale widać że towarzystwo mocno wczorajsze

Na szlak wkraczam dopiero ok 8.00. Cel na dziś - ruchomy

Kondratowa lub Murowaniec przez Czerwone Wierchy, okaże się jak daleko mnie nogi poniosą. Dolina Tomanowa jest niemalże pusta, po drodze mija mnie jedynie jedna parka. Podejście na Ciemniak dłuży się niemiłosiernie. Według samych tabliczek czasowo to ok. 4 godzin, a ja idę o dobre pół godziny dłużej. Wracają wspomnienia z Wielkiego Chocza, choć nawet tam miałam lepszy czas. Ciemniak w związku z powyższym zostaje obrzucony przeze mnie wszelkimi możliwymi wulgaryzmami (ach ten górski mistycyzm

). Może to i lepiej że jestem na szlaku sama, bo słysząc to na pewno nikt by mi tak chętnie nie 'cześciował'

Na szczęście po wyjściu z doliny wędrówkę zaczynają umilać widoki, szlak robi się przyjemny, mijam różne ciekawe formy geologiczne. Nie chce mi się wyjmować mapy, ale domyślam się że gdzieś tam w dole, na lewo od szlaku kończy się rewir zaklęty - Wąwóz Kraków.
No dobra, niech będzie, wybaczam Ciemniakowi że jest tak daleko
Na górze ludzi jak mrówek, każdy korzysta z ostatnich ciepłych dni póki może. Znajduję sobie miejscówkę na popas, w tej chwili obchodzi mnie tylko zawartość plecaka i odpoczynek.
"Gdzie dojdę tam dojdę, a jak nie dojdę to też dobrze"
.....
Po posiłku wzrasta mi poziom cukru we krwi i wraca jasność myślenia - czas się zbierać
Przez Wierchy szło się w miarę szybko i przyjemnie, czułam się trochę jak w Bieszczadach. Trzy lata wybierałam się na ten szlak, a gdy już go przeszłam, stwierdzam że o wiele bardziej podobają mi się Zachodnie

Za Kopą musiałam zdecydować, czy schodzę do schroniska w Kondratowej czy próbuję jednak dojść do Murowańca. Rzut oka na godzinę, nie ma tragedii, ale też i mowy o wylegiwaniu się w trawie, jeśli chcę dotrzeć przed zmrokiem. Właściwie to oby do Kasprowego, dalej poradzę sobie z czołówką. Ostatni dłuższy postój zrobiłam przed Goryczkowymi Czubami, gdzie ludzi było już zdecydowanie mniej. Szlak przez nie poprowadzony to miła odmiana po Wierchach, w jednym miejscu musiałam nawet użyć rąk
Pod koniec wędrówki, tak jak poprzedniego dnia zamotałam się trochę. A gdzie? W miejscu w którym zagubić się jest naprawdę trudno, czyli tuż przed Kasprowym

W końcu docieram na Suchą Przełęcz, tam dopijam resztki herbaty i robię ostatnie zdjęcia. Jestem już trochę zmęczona, nie mam nawet siły żeby nawymyślać Kasprowemu, więc podziwiam zachód słońca i dla odmiany udziela mi się górski mistycyzm
Mistycyzm mistycyzmem, ale bufet w Muro nie jest czynny całą dobę
Do schroniska docieram przed 19.00, w portfelu znajduję zaskórniaki więc radości co niemiara, będzie uczta

Dostaję miejsce w 10tce, a więc już pełen komfort psychiczny. W jadalni dosiada się do mnie B. który dopiero co przyjechał, ja streszczam mu swój pobyt, on opowiada o swoich planach i tak od słowa do słowa, okazało się że zleciało prawie pół nocy

W międzyczasie biegnę jeszcze do pokoju zająć łóżko, a tam trwa porozumienie polsko-ukraińskie i o ile mnie słuch nie zmylił słowackie, nad butelką %

9 chłopa okupuje pokój, a Pan w recepcji zarzekał się, że dziś w schronisku pustki. Ja to mam szczęście
Rano żegnam się z nowym znajomym, rzucam ostatnie spojrzenie na Gąsienicową, czas wracać.
Miło było
