nyk napisał(a):
Trza oddać szacunek że ktoś napisał relacje o tak spowszedniałej trasie, którą większość z nas przemierza bez jakichkolwiek zachwytów i doznań górskich
a to ?
::Relacja i odczucia by KWAQ
Piątek 08.02.08 godzina 10:00 – wsiadam w PKS na Zachodnim i po długich pięciu godzinach ląduję w Kraku gdzie czekają na mnie Łukasz (!) z Kefirem. Po dłuższej chwili znajdujemy się w pięknym pubie Y gdzie „przeważają” kibice Wisły. Po szybkim polaniu cytryny i jeszcze szybszych dwóch arcysmacznych Perłach zahaczamy o Żabkę gdzie robimy zakupy i wwalamy się w autobus który wiezie nas na spotkanie z Markiem. Chwilę potem wsiadamy w Markową Alfę i grzejemy po Mańka. V6 pięknie ryczy toteż wiem że szybko przemkniemy przez drogę do Palenicy.
Jest jednak inaczej, przecież nikt wcześniej nie pomyślał że Warszawa zaczyna ferie. Telepiemy się przez korki powoli ale w samochodzie panuje dobra atmosfera, mimo wszystko nie jest to jeszcze JGB, za wcześnie… Za Myślenicami Marek pokazuje nam co potrafi jego Alfa z mocnym momentem obrotowym, przecież jesteśmy i tak spóźnieni… O 20:10 lądujemy w Palenicy.
Czołówki na głowy i ognia! Ciężkie zakupy dają znać o sobie już po przekroczeniu szlabanu. Jak sobie pomyślę że mam przejść z tymi tobołami jakieś 2h to mam ochotę walnąć się w zaspę i iść spać. Marek toruje szlak, nie wiem skąd on ma tyle siły, drugi grzeje Łukasz – ten to mnie totalnie osłabia, gęba mu się w ogóle nie zamyka, idzie i albo gada albo śpiewa. Ja idę trzeci a za mną kilkanaście kroków idzie Maniek – ostoja spokoju na szlaku, w ręce dzierży swój browar i wszystko ma w dupie, ja też tak chcę! Idę w jego ślady, wyciągam browar ale torba wcale nie robi się lżejsza. Przechodzimy przez masę zakrętów i droga do Wodowytrysków mija szybko. O 20:53 przy Toi Toiach robimy stopa.
Przechodziłem tędy już kilka razy i znam tą trasę ale mimo to zadaję chłopakom pytanie licząc na zadawalającą mnie odpowiedź: Chłopaki, czy zrobiliśmy już 1/3? Marek patrzy na Łukasza, Łukasz na Marka i wybuchają śmiechem po czym do mnie: Tak, tak 1/3 spokojnie. Zrzucam plecak, mam tego dość, nie chcę już tego nieść i tak tego nie dam rady wypić przez te dwa dni! Marek wpada na mega pomysł: Kwaq powiesimy ci tą torbę na czekanie, będzie lżej! Idealny pomysł, że też sam na to nie wpadłem. Po kilku minutach odpoczynku idziemy dalej. Maniek znów cicho, czołówkę Marka widzę daleko w przodzie a Łukasz ciągle qrva śpiewa! Mało tego – on ciągle ma nowe piosenki! Skąd on ma na to siłe? To pytanie męczy mnie całą drogę. O 21:20 dochodzimy do pierwszego skrótu, uffffffff, wreszcie! Ale Panowie, Panowie, tu robimy stopa! Spoglądam na Marka – na jego twarzy nie widać wcale żadnego zmęczenia! Myślę sobie: Qrva, następny robot! Leżę na drewnianych ławach i chcę tu zostać. Zamykam oczy i chyba na moment nawet zasypiam. Budzą mnie głosy: Kwaq, idziemy, to tylko 3 skróty i potem odpoczynek. Daję się na to nabrać, wstaję, wyciągam kijki i idę za nimi.
Tu Maniek mnie wyprzedza i już sam obstawiam tyły. Pierwszy skrót mija dosyć gładko, drugi idzie bardziej pod górkę, ale został mi ostatni, to już ostatni yebany skrót – dam radę! Idę bardzo powoli, z tyłu za mną tylko brzdęk jednej pustej puszki, którą niedawno wychyliłem. Dochodzę do końca skrótu, słyszę głosy, czekają na mnie, po chwili widzę światła. Wychodzę na prostą i gleba. Znów patrzę na chłopaków i widzę że takie odpoczynki ich męczą. Chłopaki zostawcie mnie, idźcie do przdu, dojdę sam, dam radę! Ja tylko porzebuję więcej odpoczynków, zobaczycie dojdę, powiedzcie cieciowi tylko żeby nie zamykał schroniska! Nie ma szans, nie wiem sam po co to mówię, nie zostawią mnie, w sumie ja postąpił bym tak samo. Idziemy Kwaq, już niedaleko! 1/3 i jesteśmy! – rzuca któryś i po chwili śmiech. Dla mnie to nie jest śmieszne. No nic, wstaję i się podnoszę, idziemy teraz wszyscy w grupie. Przed nami pokazuje się jeszcze jeden skrót! Co to do qrrrrrrrvy? – rzucam, Miały być 3!!! Nie słyszę odpowiedzi więc i ja to olewam. Wznioskuję, że i im skończyły się żarty, w sumie się nie dziwię, iść w nocy przez śnieg z taką kulą u nogi nie jest przyjemne. Ja bym chyba zwątpił na ich miejscu. Przechodzimy ostatni skrót i wychodzimy na prostą. Rzucam plecak z rozmachem na zimię nie bacząc na siatkę z browarnią. Błąd! Wielki błąd! Urywają się uszy od siatki. No to dorobiłem p****e uszy! Chłopakiiiiii, daleko jeszczeeeeee?. Kwaq, już 2/3 za nami!. W sumie i tak mu nie wierzę, pieprzą tak specjalnie żebym szedł. Ja już nie wstanę, zostawcie mnie tu, niech mnie wilki i niedźwiedzie zjedzą, żywcem i c**j! Nie mam po prostu siły iść dalej!. Marek podaję mi rękę i chwyta za siatkę z browarami. Nieeeee, nieeeee, Marek zostaw to, dam radę – krzyczę chociaż wiem że i tak nie dam rady a Marek w 3 sekundy jest już 10 mertów przede mną. No nic, połowa ciężaru ze mnie zeszła, teraz będzie lżej. Wstaję ale nie jest lżej, nogi w kolanach mi drżą a prawe kolano wściekle rwie, zapewne to zerwane więzadła. Po kilkunastu minutach doganiam chłopaków ale to oni musieli ostro zwolnić bo w ich tempie nigdy bym tego nie zrobił. Standardowe pytanie: Qrva, tak szczerze: daleko jeszcze czy nie!? Któryś z nich mówi żebym odpoczął, nie pamiętam już który.
Nagle za nami słyszę głos jakiegoś auta, odwracam się i widzę światła! Oooooooo taaaaaaaaak, jedzie po mnie, jeśli mnie nie zabierze to weźmie przynajmniej ten ciężki plecak! – tłumaczę sobie jakbym miał okłamać własne mięśnie i psychikę bo i tak wiem, iż nie ma wuja żeby kierowca nawet zwolnił. Więcej, wyprzadając mnie – ciągnie za sobą narciarza który szczerzy do nas zęby jak na reklamie pasty Blend-a-med i szyderczo krzyczy: Heloooooł!!! Tu nawet Muflonom puszczają nerwy i nie oddala się nawet na 10 metrów a każdy już po nim jedzie: S********j!!! P*****l się!!! A żeby Cię c**j!!! i wiele innych których nie byłem w stanie spamiętać. Gość znika za zakrętem i ciszę przerywa Maniek: Już niedługo stare MOko, potem 3 zakręty i jesteśmy w schronisku… Mańkowi wierze, on jest poważny, tamtym Muflonom już nie…Po kolejnych kilkunastu minutach widzę mocne światło, taaaaaaaak, to stare MOko, nie może być inaczej. Wkrótce widzę też czołówki chłopaków i słyszę ich śmiech. Jak nawet sobie robią jaja ze mnie to c**j, mnie to już wszystko yebie, ja chcę spać…. Zanim dochodzę do nich słyszę Łukasza głos: Kwaaaaq, spoko, jeszcze 1/3!. Przez moje myśli przechodzi odzew: P*****l się! chociaż nie mówię tego na głos bo pewnie oni wszyscy bardziej cierpią przez te moje odpoczynki niż ja… W dupie mam już ten aparat i robienie fotek, to nie jest zabawne. Następna fotka będzie w MOku. Zatrzymuję się, zrzucam plecak, to już ostatni raz, jeszcze 3 zakręty i otwieram browara, pewnie zrobię łyka i od razu usnę. Widzę jak Łukasz przejmuje torbę od Marka i goni do przodu a ja za Mańkiem kolejne 15 metrów trzymam dystans. Co jakiś czas widzę jak Maniek odwraca się by skontrolować wlekące się moje, żywe zwłoki. Mija pierwszy zakręt, po jakimś czasie drugi. Jeszcze tylko jeden i MOko, jeszcze jeden – ostatni!!! – tłumaczę sobie. Mijam ostatni, widzę światło ale to nie jest z MOka, to Mańka czołówka, znów się odwraca i bada odległość. Zatrzymuję się, padam na kolana, c**j że jest twardo, mam to w dupie. Próbuję na spokojnie namierzyć przez drzewa jakieś światełko dające nadzieję to to już TU! Nie mogę znaleźć. Wstaję więc i idę dalej. Mijam następny zakręt i kolejny, nie wiem już który, napewno nie trzeci. Trzeci był 10 minut temu, to jest już chyba trzydziesty trzeci. Qrva, Maniek jest taki sam jak oni: brutal, bydlak dał nadzieję a to dupa!!! Padam drugi raz na kolana, rozgrzanym czołem dotykam śniegu, czuję ulgę.
Podnoszę głowę i wtem widzę światło przedzierające się przez drzewa!!! Nie dowierzając, wyłączam czołówkę aby sprawdzić czy to nie żadna iluzja bądź też fatamorgana. Stoi w miejscu i świeci stabilnie! PK qrva P!!! Na oko daję sobie jakieś 300 metrów. Dojdę, muszę, to już tu!!! 50 metrów od schroniska upadam po raz trzeci to już chyba bardziej z radości niż z wycieńczenia, Maniek stoi i czeka na mnie 20 metrów od schronu. Chodź, chodź, jesteśmy! – słyszę. Wieeeeeeem, ale muszę teraz bo po schodach nie wejdę. Maniek dalej twardo czeka – dobry chłopak to jest – nie zostawi mnie na pożarcie wilkom. Wstaję po chwili i wtaczam się po schodach na górę. Jest 22:25, pani jeszcze nas tylko spisuje i jesteśmy na poddaszu MOka. Cóż za uuuuuulga!!! Chłopaki rozwieszają flagę GEKONÓW , potem polewamy cytrynę, otwieramy piwo, potem drugie i któreś tam następne. Bawimy się dobrze…