Południowo-zachodnia ściana Wołowej Turni. W promieniu kilkuset metrów najwyższy klif dostępny z ziemi (sic!)
Dojeżdżamy nastoletnią alfą, ale jest tak twardo i niewygodnie, że wolałbym chyba kajakiem. Po wylądowaniu na dziewiczej rampie (obok nas lądują chyba Słowacy, albo Szkoci w sile kilku zespołów, od tego momentu trwa wyścig, kto pierwszy na ostatnim stanowisku), obserwujemy piękną pionową ścianę. I startujemy. Pierwszy wyciąg to ładne 45 metrowe wspinanie w 80 stopniowym pionie, z jednym miejscem "przez przewieszkę" gdzie pion może dochodzić do 87 stopni.
Pierwsze stanowisko - dwa, ładne, srebrne "bory".
Drugi wyciąg to pion raczej trawersujący, z jednym trudniejszym miejscem (a może mi się tylko tak wydawało) zaraz po starcie. 25 metrów, ciężko wycenić pion, bo do drugiego stanu dochodzi się na koniczynach dolnych, ale na pewno był.
Trzeci wyciąg - znowu w kierunku zegarowym tak na godzinę 10:30 (czyli w lewo/do góry). Symulacja przewieszki i dochodzimy do 3 stanowiska - przed mityczną pionową ścianą, tym razem z wyceną jakieś 75 stopni.
Jest piękna, wspinanie to czysta przyjemność. Po dojściu do ostatniego stanu, okazuje się że w wyścigu indywidualnym jestem drugi (na 7 startujących), w zespołowym również drugi (na 3 zespoły).
Po dojściu (sic!) wszystkich uczestników dochodzi (sic!) do kilku sytuacji intymnych, wymuszonych przeludnieniem stanowiska. Na szczęście zwycięzcy zjeżdżają, my uciekamy w kierunku piku, a trzeci zespół przegranych nie wie co robić i zostaje na stanowisku.
Kilka fotomontaży (tfu tfu):
To oczywiście fikcja literacka, ale jak było naprawdę, można przeczytać na blogu
Sekretne Życie Meneli
+ zdjęcia:
http://www.flickr.com/photos/airsiwy/se ... 96/detail/
Urażonych bardzo przepraszam, to głupi żart, ale jak już mi wpadł do głowy to nie mogłem się powstrzymać