Witacje
W tym wątku, przedstawię w wielu postach naszą (moją i mojej dziewczyny) wyprawę po Norwegii i trochę Szwecji, która miała miejsce od 19 lipca do 23 sierpnia 2011. Jeśli macie jakiekolwiek pytania piszcie tutaj lub na priv, bo wiemy, że planując podobną wyprawę takie info jest bardzo cenne - sami przed wyjazdem śledziliśmy różne fora pisząc i pytając się innych o porady:) Wiem, że w wątku będzie nie tylko o górach, ale chcę opisać tutaj całą wyprawę, tak aby ktoś planujący coś podobnego miał info nie tylko o samych górach, ale o całokształcie takiej wyprawy:)
Na początek mapa
http://maps.google.com/maps/ms?msid=211 ... e14f&msa=0
Kolor czerwony to dystans przebyty łodzią, niebiesko to stopem, na zielono pieszo (w górach Jotuheimen)
Trasa wiodła przez: Bergen - Selje - Maloy - Stryn - Geiranger - Lom - Jotuheimen - Oslo - Goteborg.
----------------------------------
Po wielu tygodniach, a raczej miesiącach, planowania w lipcu 2011 rozpoczęła się nasza podróż do Norwegii. Plan był dość wymagający, startowaliśmy z Gdańska do Bergen 19 lipca, zaś powrotny lot mieliśmy 23 sierpnia z Goteborga, a nasz budżet był przewidziany na 1500 zł na osobę, co w tak drogim kraju jak Norwegia może wydawać się szaleństwem, to dziś wiemy, że z pewnością można było zmieścić się nawet w 1000 zł, gdyby nie zakup drogich słodyczy, czy pepsi po 20 zł za 0,5 litra. Ale od początku.
Lot z Gdańska był o godzinie 6 rano, jako że jechaliśmy tam aż z Dolnego Śląska, mieliśmy wykupiony nocleg w akademikach gdańskiego uniwersytetu medycznego (25 zł od osoby za noc), przyjechaliśmy do Gdańska o 8 rano po całonocnej jeździe w pociągu, więc wykorzystaliśmy ten czas na zwiedzanie tego pięknego miasta jak i mały wypad nad morze.
(fot.1 Długi targ w Gdańsku)
Kolejnego dnia wstaliśmy o 3 w nocy, ruszyliśmy pod dworzec główny pkp skąd startował nocny autobus na lotnisko. Chcieliśmy się napić pepsi w sklepie bezcłowym na lotnisku, ale patrzymy, że była po 5,50 zł za 0,5 litra, ze 2 zł drożej jak w normalnym sklepie więc odpuściliśmy, czego pożałowaliśmy już w sklepie w Bergen:) Lot trwał jakieś półtorej godziny, po starcie z Gdańska był bezchmurny poranek, pięknie świeciło słońce, widok na półwysep helski, zatokę pucką był po prostu cudowny! Lecz już gdzieś nad Szwecją zaczęły się chmury, które, z nielicznymi wyjątkami, towarzyszyły nam przez kolejny miesiąc:) Gdy podchodziliśmy do lądowania w Bergen, gdy samolot wywróżył się z chmur, naszym oczom ukazało się norweskie, szkierowe, wybrzeże - woda i góry były wszędzie, przeplatały się jak mozaika, coś abstrakcyjnego w porównaniu do naszego polskiego wybrzeża. Pod koniec lotu, jako, że nie mieliśmy żadnego transportu czy znajomych w Norwegii, którzy mogli by nas odebrać, postanowiliśmy poszukać transportu na własną rękę u siedzących dookoła nas ludzi, lecz niestety, nikt nie chciał nas zabrać ze sobą, dodam też, że znacząco wyróżnialiśmy się na tle współpasażerów, większość ludzi byli to Polacy lecący do pracy bądź odwiedzający swoje rodziny w Norwegii, a my ubrani na sportowo z bagażem podręcznym czyli karimatami wypchanymi ryżem i makaronem wyglądaliśmy dość specyficznie;) Tak więc do centrum Bergen, gdzie popołudniu byliśmy umówieni z naszym couch surferem, czyli polakiem mieszkającym w Bergen, musieliśmy się dostać flybuss-em, który za jakieś 10 km jazdy kosztował nas mniej więcej 50 zł. Wysiedliśmy w centrum Bergen, drugiego co do wielkości miasta Norwegii i było to świetne uczucie. Jeszcze 2 godziny temu byliśmy sobie w Gdańsku, a teraz w Bergen widzimy ludzi spieszących się do pracy, turystów zwiedzających miasto, to było jak teleport do całkowicie innego miejsca:)
(fot.2 Poranek w Bergen - widok na port (marinę) i historyczną dzielnicę portową Brygge, dalej widać wzgórze Floyen i kolejkę na nie wiodącą)
(fot. 3 Marina i dzialnica Brygge)
Wylądowaliśmy tu we wtorek i mieliśmy zostać tu do piątku. Przed wyjazdem, mój tato śmiał się, że słyszał w telewizji, że w Bergen pada tylko raz dziennie... Lecz jak się sami przekonaliśmy, tato nie miał ani trochę racji, bo w Bergen padało przynajmniej 5-6 razy dziennie. Tylko jeden dzień mieliśmy tutaj bez deszczu, a poza tym, pogoda jest tu taka, że na przemian pada, czasem nawet mocno, a 30 min później świeci słońce. Pierwszy dzień przemieszczaliśmy się cały czas z naszymi ogromnymi plecakami, ważącymi około 30 kg, co zmuszało nas do częstych przystanków i stopniowego zwiedzania starówki Bergen. A Bergen samo w sobie, to dość specyficzne miasto, nie tyle, że różni się wyglądem do miast znanych w naszej części Europy, lecz panuje tam dość dziwny klimat, nie zrozumcie tego źle, ale jest to takie bardzo senne miasto, tak, że wygląda na 30 tys mieszkańców, a nie ponad 200 tys. Jeśli ktoś bywa u naszych południowych sąsiadów (Czechów) to z pewnością wie o czym mówię, po prostu w tych miastach, tak jak i w Bergen nie wiele się działo, trochę jakby miasto było uśpione. Oczywiście wyjątkiem była tu tętniąca życiem od turystów starówka i centrum, lecz tuż za nim było pusto i ruch był znikomy. Z pewnością przyczyną tego jest położenie Bergen, pomiędzy górami, tuż za centrum rozpoczynają się dzielnice domków jedno rodzinnych, które z okolicznych wzgórz ciągną się po horyzont.
(fot.4 Brygge)
Nasza pierwsza wizyta w sklepie – Rema 1000, aby kupić wodę do picia, była dość szokująca, ale nie aż tak bardzo jakby wcześniej mogło się wydawać. Ceny ogólnie, też i w innych częściach Norwegii, były fakt faktem wysokie, za wodę mineralną jabłkową, daliśmy za półtorej litra coś w okolicach 8 zł i takie były ogolnie mniej więcej ceny średnie, w okolicach 2-3 razy większe jak u nas. Chleb kupowaliśmy za 3-4 zł, był bardzo dobry, coś jak nasz graham, przed wyjazdem spotkaliśmy się z opinią gdzieś na forum, że aby kupić ten najtańszy chleb, trzeba lecieć po niego z samego rana – ale nigdzie przez cały miesiąc w Norwegii tak nie było, często kupowaliśmy nasz kneipp brod (zwany później przez nas „kiepem“

) nawet popołudniami. Co do cen, wyjątkiem są ceny mięsa, który było naprawdę mega drogie, kilogram łopatki czy karczku to był koszt w okolicach 70 zł, jak i batony kosztowały tam w okolicach 10 zł za snikersa czy boutny. Ale prawda jest taka, i dzięki temu udało nam się wydać tak nie wiele przez tak długą podróż, że po prostu trzeba długo szukać i szperać w markecie, a można znaleźć rzeczy w podobnych cenach jak w Polsce i tak też po kilku dniach w Norwegii, mieliśmy już upatrzonych kilka produktów, jak ciastka, chleb, które kupowaliśmy cały czas. Z pewnością problem będzie miał ktoś, komu przeszkadza monotonna dieta, ale dla nas, pary studentów, nie był to problem, a można powiedzieć – chleb powszedni nawet tu w Polsce;) Kolejną ważną rzeczą, którą należy wiedzieć przed wyjazdem do Norwegii, albo ogólnie Skandynawii, jest to, że można tu wszędzie, nawet w odizolowanych od cywilizacji górskich schroniskach, czy w autobusie, płacić zwykłą karta debetową normalnie tak jak w kraju, bez żadnych prowizji, po kursie lepszym jak w kantorze (co było miłym zdziwieniem, gdy sprawdziłem historie operacji po powrocie do domu). Płaciłem tam visą electron z mbanku, było to nawet poręczniejsze jak płacenie gotówką, także gotówki spokojnie można brać ze sobą jak najmniej.
Popołudniu pierwszego dnia spotkaliśmy się na dworcu kolejowym z naszym couchsurferem, który wynajmował pokój w domku, na parterze mieszkała rodzina właścicieli, a u góry mieszkał on wraz z dwoma innymi norwegami (studentami), oczywiście w osobnych pokojach. A dla surferów, czyli dla nas, było przygotowane przytulne miejsce na poddaszu, z materacem, szafką i widokiem na centrum Bergen. Nasz gospodarz, przygotował nam pyszny obiad popołudniu, zjedliśmy go wraz z norweskimi współlokatorami, prowadząc ciekawe rozmowy, o tym jak się tam żyje, mieszka – ogólnie o ich spojrzeniu na świat. Za oknem panowała szara pogoda, a w tle grała nam ciężka, elektroniczna muzyka – klimat był bardzo specyficzny, czuć było, że jesteśmy w zupełnie innym kraju i kulturze, gdzie żyją inni, bardziej specyficzni, ludzie. Ale co trzeba przyznać, że Norwegowie, a jak później się okazało – Szwedzi jeszcze bardziej – znają angielski na świetnym poziomie, my po kilkunastu latach nauki od podstawówki, gdzie radziliśmy sobie dość sprawnie i płynnie z mówieniem (nasza wiedza to mniej więcej poziom na ocenę B z FCE, a w szkole zawsze się przykładaliśmy do języków), i tak w biegłości jak i ilości znanych słówek znacząco ustępowaliśmy znacząco wielu spotykanym przez nas ludziom, którzy nas zapewniali, że znają język tylko i wyłącznie z nauki w szkole, bez żadnych kursów dodatkowych itp. itd., co dobrze pokazuje jaka jest jakoś nauczania u nas, niestety. Wracając do naszego mieszkania w Bergen, po dwóch zarwanych nocach, pierwszej w pociągu, drugiej na lotnisku, położyliśmy się spać o 20, przebudziliśmy na chwilę około 1 w nocy, spojrzeliśmy przez okno, a tam było widno, jak u nas wieczorem w najdłuższe dni, jak później miało się okazać, prawdziwą ciemną noc mieliśmy 3 tyg później w Oslo. Prędko wróciliśmy do łóżka i tak spaliśmy do 10 rano – całych 14 godzin, jeszcze nigdy tak długo nie spałem:)
(fot.5 Bergen o 1 w nocy - w rzeczywistości było jaśniej jak na fotce)
Drugi dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie centrum Bergen i wielu darmowych dla studentów (lub dla wszystkich) miejsc (muzea itp.). Co chwila nawiedzał nas deszcz, więc raz zakładaliśmy poncza, a za chwilę je ściągaliśmy i tak cały czas. Centrum Bergen, choć nieduże, było bardzo urokliwe, a najbardziej jego najstarsza część, portowe, całe w drewnie Brygge. Co trochę krążąc po centrum widzieliśmy jak ulice chowały się w tunelach, pod górami, pod miastem, ogólnie – wszędzie:). Również tego dnia weszliśmy na wzgórze Floyen, skąd roztaczał się przepiękny widok na Bergen, jak rozlewa się po okolicznych górach, a na tarasie widokowym słychać było wszystkie języki świata, choć jak zazwyczaj, najczęściej niemiecki;).
(fot.6 Widok ze wzgórze Floyen - widać marinę i okalające Bergen wyspy)
(fot.7 Widok z Floyen - centrum Bergen)
(fot.8 Ciągnące się po horyzont przedmieścia Bergen)
Schodząc z powrotem do miasta, szliśmy skrajem góry, na której znajdowało się osiedle domków, które jak pisałem były wszędzie, stawiane były wzdłuż ulicy wijącej się serpentyną po zboczu góry, jak później się dowiedzieliśmy, aby mógł powstać nowy dom, robi się mu miejsce wysadzając skałę i w takiej wnęce buduje się dom. Mieszkańcy też wykazywali się nie lada sprytem, np. parkowali samochody na dachach swoich domów (oczywiście przystosowanych do tego), wjeżdżając tam z kolejnej serpentyny tej ulicy, a normalne wejście do domu mieli z „niższego poziomu“ ulicy.
Przedostatniego dnia w Bergen wybraliśmy się na wzgórze (a raczej górę, 400 m wys względnej) Ulriken. Trasa rozpoczyna tuż obok dolnej stacji kolejki, trzeba przejść za blokiem znajdującym się po prawej stronie od stacji i po ścieżce iść cały czas do góry. Trasa jest bardzo stroma, ale wchodzi się dość szybko. Najfajniejsze są momenty gdy trasa piesza przechodzi pod kolejką i gdy nad naszymi głowami przemieszczają się wagoniki kolejki linowej, czasem widać zdziwione twarze – mówiące – „po co wchodzić jak można wjechać?“

Na szczycie rozciąga się przepiękny widok na Bergen, szkierowe wybrzeże, i góry po drugiej stronie. Czymś niesamowitym jest takie nagromadzenie gór o tak dużej wysokości względnej

Góry w okolicach Bergen, głównie te za górą Urliken to głównie takie górki kamieniste, często podmokłe.
(fot.9 Widok z góry Urliken na przedmieścia Bergen)
(fot.10 Widok z Urliken na centrum, góra po prawej to Floyen)
(fot.11 Całe centrum i okoliczne wyspy z Urliken)
(fot.12 Kolejka wiodąca na Urliken)
(fot.13 Góry tuż za Urlinken)
(fot.14 Góry za Bergen)
(fot.15 Góry za Bergen)
Ostatni dzień w Bergen, a raczej tylko poranek, opuściliśmy nasz przytulny domek naszego couchsurfera aby na miesiąc zamieszkać jak nomadowie, cały czas się przemieszczając i śpiąc pod namiotem

Z Begen wyruszyliśmy dość luksusową łodzią firmy Fiord1, mającą kurs do Selje (gdzie wysiadaliśmy). Fjord1, przynajmniej na tego „express boata“ miał zniżke 50% dla studentów, tak więc bilet z 400zł (800 NOK) zmniejszył się nam do „tylko“ 200 zł

ale to naprawdę nie dużo jak na tamtejsze warunki, jak za kurs tak daleko w tak dobrych warunkach. Ale o tym napiszę w kolejnych częściach
(fot. 16 Express boat Fjord1)
(fot. 17 Na pokładzie Fjord1)
(fot. 18 Kilwater za naszym Express boatem

)[/b]