Dołączył(a): Pn lis 28, 2005 10:37 pm Posty: 1478 Lokalizacja: 9p.
|
Tytułem wstępu absolutnego
Osobą odpowiedzialną za całe to zło była cZaRnA mYcHa, do czego z resztą przyznaje się z radością.
Zamiast Tatr - Babia Góra, tak usłyszałam, kiedy padł pomysł na listopadowy spotkanie. Po wielu pertraktacjach, głosach „za” i „przeciw” wytworzył się skład: ja i jej koleżanka Gosia (o niej później), Klin i jego kolega Piotr, tytułowa An ka, Endrju (tu szczególne podziękowania ode mnie), Kasia vel. Matragona, Moni vel. Istebna oraz tajemniczy Sławek (o nim też później, chociaż myślę, że najwięcej do powiedzenia w jego temacie ma Kasia). A zatem zaczynamy. Pomijam tutaj sprawę z Krowiarkami i proszę również Was o przemilczenie tej kwestii, gdyż gdyby pojawiła się w MA kategoria na największego chu*a topograficznego, z pewnością bym ją wygrała.
Prolog, czyli podróż w trzech odsłonach
Stada tirów konsekwentnie podążały na wschód. Pomiędzy nimi wartkim pędem przemieszczały się zwinne osobówki. Po 1,5h lawirowania między gigantami, jedna z osobówek dotarła do Chrzanowskiego Shella. Oczom ich ukazał się las krzyż… sympatycznie wyglądający Peugeocik 306. Niebawem doszło do spotkania. Od tej pory Iza, Gosia, Piter oraz Klin podążali w stadzie, strasząc niesforne ciężarówki zderzeniem czołowym. Jeden obiad i dwie godziny później nasi bohaterowie dotarli do Krowiarek. Spakowani i gotowi do wymarszu zostali uświadomieni, że.. Krowiarki to 3km dalej.
Fakt dotarcia do Krowiarek nie oznaczał końca problemów. Okazało się bowiem, że wg obliczeń m.in. zawodowego geografa czerwony szlak na Halę Krupową powinien pokryć się z niebieskim na Markowe Szczawiny.. Orograficznie rzecz ujmując, woda nie płynie po płaskim, a pas Oriona był niewidoczny. Dzięki nieocenionej pomocy An ki oraz wujka „kwadracioka” Luksusowego udało nam się odnaleźć właściwą drogę.
rzeczywistość z punktu widzenia pasażerek Peugeota wyglądała podobnie, ale..
W piątek rano startujemy z Tomaszowa. Spotykamy Kwaqa, którego nie udało nam się namówić na Babią. Po krótkiej konwersacji, wracamy do peżota i jedziemy na spotkanie z wrocławskim teamem. Najpierw zapoznawcze spotkanie na stacji Shell w miejscowości na Ch (wybacz Klinoszko znowu zapomniałam) obok „czwórki”. Następnie należało uzupełnić zapasy, oczywiście kisielów i zupek , potem integracja podczas stania w korku w Suchej Beskidzkiej. Jesteśmy. Tzn. myśleliśmy, że jesteśmy na parkingu w Krowiarkach, o czym informuje Ankę, która z Endrju dopiero podąża z Warszawy. Po 20 minutach, również odpowiadam Ance, że nadal jesteśmy na parkingu. To mogłoby stworzyć, co najmniej podejrzenia, że naszym docelowym miejscem jest parking. Ale tak nie było. Po uzgodnieniu, że pomyliliśmy miejsca, teleportujemy się na właściwy parking. W tym momencie sama zadzwoniłam już do Anki, żeby nie była zdziwiona, że nadal jesteśmy na parkingu. Zaczęło się poszukiwanie właściwego szlaku. Szukaliśmy, szukaliśmy …. po kilkunastu minutach nadal szukaliśmy. Oczywiście co jedna głowa to nie cztery, więc znaleźliśmy Geograf był z nami .
Piękna grupa peugeota w scenerii górskiej
Tym czasem podróż z Warszawy przebiegała nie do końca zgodnie z planem..
Endrju- ankaaa! jedziesz ze mną na babią? dojedziesz do kielc w piątek i o 12-tej wyruszymy w góry; nie mogę zabrać się z Izą, bo w sobotę muszę wracać aankaa - spoko, może być! w jedną stronę z Tobą, w drugą - z Izą; pasi! kilka dni później: - anka, zmiana planów, muszę być w piątek w warszawie, więc ruszamy po południu z wawy - no cóż... oki, biletu jeszcze nie kupiłam, więc spoko... daj znać o której kończysz randkę, dojadę gdzie trzeba piątek: 14:10 - no to już możesz zawijać, ja można powiedzieć już skończyłem - ok - wyjdę jednak najszybciej za 20 minut <muszę przecież się jeszcze spakować i wziąć prysznic - hehe>
wyszłam po 30 minutach ale bez komórki, więc musiałam się cofnąć... <yyyyy... że też ja nigdy nie mogę normalnie!!!) na szczęście METRO to cudny wynalazek, potem tylko autobus, nawigacja na czuja i ok 15:40 wpadam w ramiona motyla noga Andrzeja, ciesząc się niezmiernie, że to nie kwaku, bo bym mogła stracić kilka zębów.
No nic... wsiadamy do pięknie odglancowanego niezawodnego czterokołowca i jedziemy... nawigacja w postaci dwóch komórek (przecież po kichuj kierowcy mapa w samochodzie ), z której każda pokazywała inne km i momentami inną drogę, doprowadziła nas jakimś cudem do Zawoi, na szczęście wiedziałam gdzie są Krowiarki więc nie błądziliśmy już po parkingach jak nasi poprzednicy, którzy, gdy my zabieraliśmy się do ruszenia na szlak, grzali dupska w schronie.
Brama – nocne spotkanie oraz…
W tak zwanym międzyczasie wpadliśmy na pomysł umilenia drogi naszym przyjaciołom. W tym celu przewiązaliśmy ścieżkę bandażem elastycznym – An ka i Endriu docenili gest.
Schronisko, burżujski pokój i.. dzięki uporowi mej małżonki wyszliśmy naprzeciw Ance i Endriejowi – udało się! Spotkanie nastąpiło w piątek, kilka minut przed północą. Jestem w pełni usatysfakcjonowany bardzo osobistym powitaniem mojej osoby przez Ankę Wieczór jak wieczór – zajebiście było.
Zmęczony prowadzeniem oraz znudzony płynącymi ze strony Gosi historiami Endriu usnął błyskawicznie. Pozostali bawili się świetnie bez alkoholu*.
Grupa warszaFska pędziła niczym strusie pędziwiatry..
Szło się całkiem dobrze, tempo było jak dla mnie expresowe, a motywatorem była niewątpliwie niespodzianka, która miała na nas czekać w połowie drogi. Idziemy, rozglądamy się, zastanawiamy się czy przypadkiem czegoś nie przegapiliśmy, nagle coś jest! leży na drodze, to na pewno jakiś znak (kur... będą się z nami w podchody bawić???), podchodzimy: chusteczka, przyglądamy się, ale nie, niestety nic nie oznacza, ani strzałki nie ma, ani listu, ehhh, czyli to jeszcze nie połowa drogi. Idziemy dalej, nadzieja z nami. Potykamy się co chwila i nagle Andrzej zanosi się ze śmiechu! Faktycznie, nie sposób przeoczyć: jak bramka weselna stanęła nam przed oczami szarfa (bandaż jak się okazało - czyli "nigdy nie wiesz do czego ci się apteczka przyda") z fantami ala chleb i sól (a czym to jest dla nocnych górołazów - wiadomo). Stoimy, częstujemy się, sprzątamy, nawiązujemy łączność z darczyńcami i ruszamy dalej. Plan jest taki, żeby przed 00:00 być w schronie. Niestety nie udaje się, ale za to schron wyszedł do nas i spotkanie odbyło się w czasie więc powiedzmy, że zadanie zaliczone! W końcu poznałam kolejnego abstynenta, o którym tyle słyszałam (oczywiście wszystkie te "zajebisty gość", "fajny chłopak", to tylko wyssane z palca kłamstwa; w rzeczywistości to ... ehhh, szkoda gadać). Poznaliśmy też Piotra i barmankę Gosię, która bardzo skutecznie doprowadziła do zgonu jednego z uczestników.
Wschód zachodzącego słońca
Sobota, godzina czwarta rano – pogański telefon nawołuje do radosnego powstania. Pokrzyczał trochę i się zamknął, na wschód słońca nie poszliśmy. Kilka godzin później do naszego demonicznego, przesyconego zapachem adrenaliny i pozytywnej energii pokoju, trafił niczego nieświadomy Sławek – to był początek końca jego żywota.
Anka widziała to nieco inaczej...
Idziemy na wschód? Taak! Niee! Jak mnie obudzisz, to idę! - Czyli standardowe obiecanki, macanki. o 2giej spać, o 4tej pobudka, o 9tej wyście z pokoju (no tak... za bardzo wiało więc w łóżkach było bezpieczniej), o 13tej wyjście na szlak! w sumie mogło być o wiele gorzej, ale może na zachód zdążymy ;
Anka robiąca jaskółkę, czyli test trzeźwości w wersji pr0.
Ładni ludzie w ładnym plenerze (by Igi)
Piękne i bestia
Etap „wychodzenia” w góry wydłużył się dość znacznie, ale w końcu się udało. Babia Góra czekała na nas. Podejście jak podejście, dopóki był las – było nudne jak flaki z olejem. Potem też było nudne, ale przynajmniej widoki piękne, a skała miejscami błotnista. Decyzja o tym, by spróbować Perci Akademików, okazała się trafna! Wszystko wyglądałoby jak na normalnej wycieczce, gdyby nie niezrównoważony psychicznie kamień, który z impetem rzucił się na naszą jedyną butelkę Coli. Butelka upadła, a cola szczelnie pokryła spodnie Małgorzaty.
nóż wbity w plecy.. żona jednoznacznie stwierdza, że kamień wcale nie żył swoim życiem..
Już zaraz po wejściu na szlak, dochodzi do tragicznego w skutkach wypadku. Klin rzuca się na Gosię z butelką coli (niestety nie mieliśmy dużo picia ze sobą). Prawdopodobnie nie spodobało mu się, jak Gosia zarządza napojami w pokoju. Efekt: Gosi spodnie całe w coli. Ale ruszamy dalej.
 ..gdzieś z Perci Akademików
 ..gdzieś na Perci Akademików
 Gwiazdy i "miszcz drugiego planu" na Perci
 Wulkan energii pod postacią An-ki
 Piętro alpejskie, kopuła szczytowa Diablaka
 Kontemplacja (kątem plucie)
 Jakiś widok..
 Obelisk, nic ciekawego, ale kazali mi wstawić
Zamiast na wschód, na Babiej Górze znaleźliśmy się niemal o zachodzie słońca. Do tego towarzyszył nam zwalający z nóg wiatr. W tym przypadku iście na czworaka wcale nie było metaforą pijaństwa, inaczej się po prostu nie dało. Zejście dłużyło się niemiłosiernie, bowiem jako wzorowi turyści czekaliśmy na Ankę. Anka z kolei, jako zapalony fotograf, czekała na zachód słońca. W końcu wszyscy doczekaliśmy się tego, czego chcieliśmy i poszliśmy do schronu.
Anka - bo jaskółka musi być; asekuracja i reżyseria: Iza
a buta chcesz?? - już się zaczyna...
Reszta **
Nastał wieczór, pora ciepłego jedzenia, zimnego piwa oraz telefonów do bliskich i dalekich. W międzyczasie dostaliśmy cynk - Istebna i Matragona zamierzały nas nawiedzić. Potrzebowały pomocy przy wnoszeniu masy lanserskiego, lecz nieprzydatnego szpeju. Próbowaliśmy wysłać delegację, nie udało się.
Wieczór - zabawa bez alkoholu*, plany górskie, lans, bounce, gaśnica i "nocne górzystów rozmowy".
Rano kaca brak, porządku również.. i jak zabrać tego chabazia z pokoju?? Cel - idziemy w góry. I poszliśmy, nad jakieś wyschnięte jezioro.. niby relikt polodowcowy czy coś.. ale jak przez 6000 lat istniało, tak na nasz przyjazd wyparowało.
Mokry Stawek
Na koniec już tylko sesja ADHD Anki i Mychy
problemy z niezawodną *** Hondą, kilkugodzinne szukanie lawety (tu (i tam ]:->) OGROMNE podziękowania dla Izy  ) i do domu:D
_____________________
* - alkohol nie brał udziału w zabawie, pełnił jedynie funkcję broni masowego rażenia znajdującej się w rękach ekstremistki.
** - i tak nikt nie zrozumie sposobu narracji, dla odmiany będzie prosto.
*** - z pozdrowieniami dla KWAQA, chciał dobrze, wyszło jak zwykle 
_________________ keff79: Moje spostrzeżenia i analiza nieba z ostatnich trzydziestu jeden lat dowodzą, że w nadchodzącym półroczu pogoda będzie zmienna i może mieć coś wspólnego z tzw. porami roku (badania trwają).
Wiśnia jest wiśnia
Ostatnio edytowano Cz sty 19, 2012 9:43 am przez klin86, łącznie edytowano 9 razy
|
|