DZIEŃ SZÓSTY - strzemienny lajt (ale my tam jeszcze wrócimy...)
Ze względu na uprzedniodniowe dolegliwości żołądkowo-kończynowe Głównego Logistyka podjęto decyzję. Mała, urokliwa marszruta i tyle.
Wybór padł na proponowaną Nam już wcześniej przez naszą gospodynię Dolinę Kvaciańską i Prosiecką. Taka fajna pętla. O taka:
Start miał się odbyć we wsi Velke Borove i niebieskim szlakiem na Obłazy. Do młynów. Niestety kierowniczka za wcześnie na parking wjechała i okazało się, że jesteśmy na odejściu w prawo czerwonego szlaku biegnącego ze wsi Huty. I jeszcze skądś tam. Nic to, idziemy. Taaa, nic... Dołożyła nam ta pomyłka 45 minut do czasoprzestrzeni... Ale nie jęczymy. Idziemy prowadząc rzeczowe dysputy o dramatycznych wydarzeniach dnia wczorajszego.
Wchodzimy w Dolinę Kvaciańską. Jest drzewiasto i liściasto. I niebiesko - kolor szlaku prawidłowy. Ptaszek kwili. Po lewej stronie jakiś jar:
Dalej równie pięknie. Myszkowanie po krzaczorach mam wrodzone, więc znajduję piękny widok na dno. Doliny dno. I szemrzącą w dole wodę (chociaż prawdę pisząc, to z tej wysokości nie było jej słychać):
Jest trochę lufiasto:
Dochodzimy do polanki na końcu dolinki, bufetujemy. Grupa młodzieży słowackiej - płeć męska urządza popisy gimnastyczne przed żeńską. Taki tam podryw na człowieka-gumę. Odwracam głowę - stary jestem, od samego patrzenia bolą stawy. Wolę bażanta. Złotego. Na stole. Z czipsami.
Wędrujemy dalej. Tym razem żółtym szlakiem. Po lewej łąki, pola i panorama, po prawej las. Ładny widok na Niżne Tatry:
I jeszcze jeden:
Dochodzimy do wlotu/wylotu Doliny Prosieckiej. Im dalej wgłąb tym zaczyna być ciekawiej:
Na razie jest mokro:
mamy nadzieję, że wspominaną przez gospodynię siklawę ujrzymy pod koniec dolinki. W okolicach skałek o nazwie Cervene piesky.
Jest i MROK:
Jest żelazna droga, sprawdzamy odporność stalowych ogniw na obciążenie statyczne:
oraz obciążenie w stanie granicznym użytkowania:
Są i drabinki, może nie takie jak na OP, ale bardziej takie spacerowe, bulwarowe, jak molo w Sopocie:
U góry widać osłonecznione skałki:
I znowu wąsko i mrocznie...
Jest i szyna kolejowa przytrzymująca skały, i kolejna drabinka:
Po lewej prawdopodobnie stary przebieg szlaku, wśród zjawisk krasowych widać za mną krótką drabinkę:
Dalej napotykamy kolejne łańcuchy, poddaję je próbie statycznej - wytrzymały, pomogą następnym turystom:
Teren robi się pomału lajtowy. Brak wody. Nie wróży to niestety widoków na siklawę. Cóż, trza będzie tam wrócić, gdy popada:
Obawy się potwierdziły - siklawy nie ma...
Dochodzimy na Svorad:
Gdyby nie zakrzywienie czasoprzestrzeni, to poszlibyśmy na Prosecne, zielonym traktem...
Wędrujemy przez płaskowyż. Trawiasty, płaski i przestrzenny:
Po drodze napotykamy ślady polskości:
Niewątpliwie to wóz potomków słynnego Drzymały:
Próbuję go zabrać do Polski i oddać w ręce spadkobierców:
Nie dałem rady... Strongman ze mnie kiepski, być może osłabienie z poprzedniego dnia dało znać o sobie? A może miał zaciągnięty ręczny? Nie sprawdziłem...
Oczom naszym ukazuje się Siwy. Wypina swój grzbiet. Z tej strony też nieźle wygląda:
Dochodzimy do wsi Velke Borowe. Ładne wiadra tu mają:
Następny przystanek to Obłazy. Kózki. I młyny. A jakżeby inaczej - zabytkowe:
Dalsza droga nie nastręczała trudności i będąc pod wrażeniem wykonanej pętli dochodzimy do wozu. Nowoczesnego wozu. Wracamy do Zuberca.
Z silnym postanowieniem powrotu w ten rejon, zostało przecież tyle do złojenia.
Dziękuję za poświęcony przez Was czas na czytanie moich wypocin. Późno się pojawiły licząc od daty bytowania w tym zakątku, ale wolałem poczekać na komplet materiałów obrazkowych. A skoro się udało, to czytajcie. Bierzcie i czerpcie z tego Wszyscy.