Urlop się skończył tak więc na górskie wędrówki pozostały mi już jedynie weekendy. Cóż więc robić w pierwszą sobotę września? Prognoza pogody standarowo taka sobie ale w domu siedzieć się nie chcę tak więc w piątkowe popołudnie ładuje się do mojego ulubionego 'trzynastogodzinnego' autobusu i w sobotę bladym świtem jestem już pod Tatrami.
Niebo wprawdzie zachmurzone ale "Nie jest źle" - myślę sobie. Śniadanie na BP, potem Kuźnice no i w końcu wchodzę na niebieski szlak w kierunku Hali Gąsienicowej. Idzie się lekko ale po pewnym czasie pogoda się pierdzieli. Najpierw zaczyna kropić a potem idę już w konkretnym deszczu. "Do cholery! Nie mogło zacząć padać pół godziny wcześniej?! Poszedłbym na Czerwone Wierchy!" Wiem już, że z mojego planu jakim było wejście na Kościelec prawdopodobnie nici. Cóż - trudno. Trzeba iść dalej. W schronisku pomyślę co dalej.
W Murowańcu mimo wczesnej pory tłoczno i gwarno. Nie ma co siedzieć. Idę na Karb i tam będę decydował co dalej. Po drodze jeszcze chwila nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Widoków brak.
Jestem na Karbie. Wokół prawie nic nie widać, skała mokra. Kościelec trzeba odpuścić.
Teraz czas na Świnicką Przełęcz. Wiatr przegania nawet chmury i widać przez kilka chwil co nieco.
Na przełęczy sytuacja wraca do 'normy' - znów prawie nic nie widać.
Do Kasprowego cały czas mgła. Ma to ten plus, że na szlaku luz i cisza. Czas wracać - o 17 mam odebrać z dworca siostrę i jej faceta. Przy zejściu ostatni rzut oka na góry - znów co nieco widać.
Na dworcu jestem kilka minut przed pociągniem. Uf - zdążyłem! Robimy wspólnie jeszcze kilka piw, siostra z facetem zostają a ja uderzam na dworzec. Znów ten cholerny autobus. Ostatni raz tak wracam!
Mija tydzień - piątek wieczór a ja znów w autobusie sunącym do Zakopanego. Tydzień wcześniej umówiliśmy się z siostrą i jej facetem, że bez względu na pogodę idziemy na Czerwone Wierchy.
Mamy się spotkać na Kondrackiej Kopie. Oni idą od Doliny Małej Łąki a ja od Hali Kondratowej. Pogoda nie jest zła, idzie się dobrze, pędu w górę dodaje buszujący gdzieś w kosówkach przy szlaku niedźwiedź.
Ciepła herbata na Przełęczy pod Kopą Kondracką i lecę na umówione miejsce spotkania. Na szczycie całkiem przyjemne widoki. Dla takich chwil warto tłuc się w ścisku przez te kilkaset kilometrów!
Z Kondrackiej Kopy ruszamy już w trójkę w kierunku Małołączniaka. Po chwili nawiewa nam chmurę i widoki się kończą. W totalnej mgle przechodzimy przez Krzesanice, Ciemniak i na Chudej Przełączce skręcamy ku Dolinie Tomanowej.
Ten szlak bardzo nam się podoba! I znów coś tam widać
Nasz misterny plan aby w schronisku na Hali Ornak wypić piwo i zjeść coś cieplego nie wypalił bo narodu tyle, że nie mamy cierpliwości by czekać w kolejce do baru. Tak więc po ostatnim łyku ciepłej herbaty z termosu pędzimy do Kir, łoimy browary na Krupówkach a następnego dnia rano jesteśmy już w pociągu do Białegostoku. Tatry wciągają!