Nareszcie po tylu latach udaje mi sie zorganizowac wyjazd w gory szwedzkie

Troche sie obawiam, bo nigdy tam jeszcze nie bylam, no i jade calkiem sama... Do tego jeszcze w styczniu ledwo moglam chodzic (ostry stan zapalny stawu krzyzowo-biodrowego), a teraz na trzy dni na szlak... Biore wiec pod uwage, ze mnie beda znosic

oraz pakuje niezly zapas ronego rodzaju tabletek przeciwbolowych i przeciwzapalnych, tak w razie czego, moze jakos dopelzne...
Jade do regionu Jämtland, blisko norweskiej granicy, z mojego Poludnia to 16 h podrozy (pociag nocny) do Enafors:

Stamtad autobus do Storulvån, skad ruszam na szlak. W autobusie poznaje fajnego Szweda, Pär'a, ktory jak sie okazuje idzie tam gdzie ja, do schroniska Sylarna. Zabieram sie z nim i to jest bardzo dobry pomysl, bo Pär zna te gory jak wlasna kieszen i dowieduje sie od niego kupy pozytecznych i ciekawych szczegolow. Od razu czuje sie bezpieczniej i bardziej swojsko.
Okazuje sie, ze szlak w ogole nie jest znaczony, jest to po prostu sciezka i tyle. Tylko ze przy skrzyzowaniach sa tabliczki, ktore mowia w ktora strone gdzie sie idzie i ile jeszcze zostalo kilometrow (tak, km, czasow nie podano). Pogoda srednia, pochmurno, kilka razy nieco popaduje... W wielu miejscach znajduje sie kladki, bo jest dosc mokro (choc teraz, pod koniec suchego lata, nie az tak, ale moge sobie wyobrazic wiosne...)

Po drodze chatka i odpoczynek przy herbatce, jest troche ludzi, to dosc popularny szlak...

Pojawiaja sie renifery, najpierw daleko, a potem coraz blizej, strzelam wiec fotki bez opamietania

W tym jeden bialy, wygladajacy jak ciele

Pogoda bardzo zmienna, co chwile chmury, a nawet popaduje deszcz

do schroniska dochodzimy juz kolo 16, a potem sie nawet troche rozjasnia, widac masyw Sylarna

Mozna wynajac nawet saune z widokiem, tuz kolo schroniska

Nie korzystamy, ale wieczor jest udany i tak - Pär ma ze soba 0,5 l wina oraz piersiowke z whisky, tak wiec ja gotuje obiad, a on czestuje drinkami

Niestety, w schronisku kupa ludzi, co akurat kloci mi sie z wizerunkiem szwedzkich dzikich gor... Noc koszmarna - spie w czworce z trzema uroczymi starszymi paniami (jedna ma 74 lata, a wyglada max na 60), z ktorych dwie chrapia jak smoki. Definitywnie budze sie przed 4, wstaje o 5. Cale schronisko spi, wszyscy chyba (oprocz mnie) zamowili bufet sniadaniowy, ktory sie zaczyna o godzinie 7...

Pogoda przecudna od rana, widac masyw Sylarna w porannym sloncu

Czekam na Pär'a, by sie z nim pozegnac, siedze wiec dlugo, robie i jem sniadanie. Jak sie okazuje, w kazdym schronisku jest swietnie wyposazona kuchnia, mozna wiec gotowac do woli. Jest tez taka polka, gdzie mozna zostawic juz niepotrzebne jedzenie - moze je sobie zabrac kazdy potrzebujacy. Tak wiec moje sniadanie jest "z darow", znajduje nawet puszke piwa, ktora zabieram do plecaka, na wieczor...

Przed 7 zegnam sie z Pär'em, umawiamy sie na spotkanie jutro w innym schronisku (Storulvån), tym koncowym, z ktorego sie juz wraca do domu. On rusza dzis dalej bardziej popularnym szlakiem nalezacym do tzw. Trojkata Jämtlandzkiego. Moj wstepny plan to byl wlasnie ten trojkat, ale gdy rezerwowalam noclegi, okazalo sie, ze bedzie sporo ludzi, zmienilam wiec plany i drugiego dnia ide gdzie indziej - odbijam na mniej popularny szlak, w strone Gåsen, gdzie znajduje sie tzw. chata. W szwedzkich gorach mozna spac w dwoch rodzajach miejsc - Fjällstation (takie schronisko, niemal jak hotel gorski, sauna, prad i goracy prysznic, czesto tez restauracja) albo Fjällstuga (chata, mniejsza, bez pradu i bierzacej wody) - oczywiscie we Fjällstation jest zawsze wiecej ludzi, wiec jak sie chce od ludzi uciec, to lepiej zaplanowac noclegi we Fjällstuga...
Ide sama, na szlaku nikogo, piekne widoki, oslepiajace slonce i porywisty wiatr. Niesamowicie sie ciesze, ze jednak zabralam czapke i rekawiczki, mimo ze pakowalam sie "na lekko"...

Szlak w wielu miejcach wyglada tak:

W ogole wody pod dostatkiem wszedzie w kolo, co chwila trzeba przechodzic przez niewielkie strumyki lub taplac sie w blotku, kijki sie bardzo przydaja do utrzymania rownowagi

Przerwa na herbate... nie spiesze sie zupelnie, jest cudnie, tylko wiatr niezle wieje...

Nie spotykam nikogo, oprocz reniferow, ktorych mniejsze i wieksze grupki pojawiaja sie co chwila

Jest przecudnie - ogromna przetrzen, slonce, wiatr, ja i renifery

Dochodze do chatki, gdzie mozna odpoczac - jednak trzeba do niej przejsc przez rzeke, mostu niet... Co robic, sciagam buty, zakladam sandaly i wchodze... cholera

przeklinam przy kazdym kroku

a nastepnie biegne do chatki...

tu z przy wejsciu calkiem czysty recznik - idealny dla zlodowacialych stop

W chatce dluzsza przerwa na gotowanie i jedzenie (i suszenie sandalow na sloncu), przy okazji spotykam dwie osoby, to znaczy, jesli to mozna nazwac spotkaniem, po prostu przechodza i mowia "hej" i tyle.

(pelna cywilizacja - panel sloneczny na chatce, do telefonu alarmowego)
Kolejne 5 km pod gore i dochodze do chaty (Fjällstuga) Gåsen

W chacie i okolicy pusto, nie ma nawet opiekunki chaty (zostawila kartke ze poszla na wycieczke i wroci o 16). Tylko wokol stadko reniferow, w ogole sie nie boja...

Jest dopieor nieco po 13, gotuje, jem, pije, czytam ksiazke znaleziona w chacie. Kolo 14:30 przychodzi starsza para, gadamy chwile, potem postanawiam udac sie na okoliczny szczyt (nie pamietam nazwy), ma nieco ponad 1600 m. Szlaku zadnego tam nie ma, ale w szwedzkich gorach mozna chodzic gdzie sie chce. Na szczycie nieco chmur, ale w sumie widac, gdzie isc, wiec ide prostu przed siebie... kamienie, trawa, woda, bagienka... kamienie, trawa, woda, bagienka... i tak w kolko. Gdy sie odwracam widze jeszcze chate w oddali

Po drodze znajduje rozne szczatki reniferow. Poroze zabieram (nieco sie ludzie gapili w pociagu do domu, gdy mi to dyndalo na plecaku

)

Niestety nachodzi coraz wiecej chmur, szczytu juz prawie nie widac, a jestem co najwyzej w polowie drogi. Gdys ie ogladam, widze tylko mgle. Po godzinie marszu postanawiam wiec zawrocic, bo nie bardzo mam ochote zabladzic we mgle

Musze przyznac, ze godzina powrotu byla bardzo dluga... Wlasciwie nie rozpoznawalam nic z drogi, ktora szlam. A moze raczej - rozpoznawalam wszystko - kamienie, trawa, woda, bagienka... wszystko wygladalo wszedzie dokladnie tak samo. Nawet wyciagnelam kompas, by sobie poprawic samopoczucie, bo widocznosc byla na 20 metrow... Bylam przeszczesliwa, gdy trafilam na chatke
Wieczor przemily, swiece (pradu niet), tylko 11 osob, fajna atmosfera, nie to co "gorski hotel" z poprzedniej nocy... A za oknem juz nie tylko mgla i chmury, ale tez deszcz...

Na dodatek mialam caly czteroosobowy pokoj tylko dla siebie i nareszcie sie moglam wyspac

Rano deszcz i mgla, wiec sie nie spiesze, wychodze kolo 8 i ide w dol. Rozjasnia sie po okolo godzinie

Przez jakies trzy godziny jest niezle, to znaczy nie pada i nawet niezle widoki

Spotykam nieco reniferow, ale tylko jeden nie ucieka:

Ostatnie poltora godziny leje deszcz, przemakam na wylot, w schronisku wiec suszenie cale popoludnie. Deszcz pada i pada. Spotykam Pär'a, jemy lunch, pijemy piwo, potem on jedzie, a ja zostaja na jeszcze jedna noc. Wieczor spedzam przy piwie i niezlym jedzeniu z dwoma poznanymi Szwedkami. Noc za to spedzam na podlodze w lazience, bo w pokoju wszyscy chrapia
A potem caly dzien podrozy do domu - 3 pociagi, 12 godzin... Ale warto bylo
