Wieczór tego dnia poświęcamy na planowanie - ja bardzo chciałam zdobyć na lekko jakiś szczyt, ale okazało się nie być to takie łatwe.
Na żaden z okolicznych wierzchołków nie prowadzi znakowany szlak (w ten sposób da się dojść tylko na przełęcze - Pejes i Valbone), nie mamy papierowej mapy, jedyną znaną mi z internetu opcją jest wejście na Maja Jezerces - najwyższy szczyt pasma, co wiąże się z ok 2200m podejścia (nierealne przy mojej kondycji i tej temperaturze) i szukaniem drogi w totalnie obcym terenie. Agata dodatkowo nie ma doświadczenia tatrzańskiego i mocno się wzbrania przed ruszaniem gdzieś wyżej.
Odpuszczamy więc - zwłaszcza, że rano pogoda jest paskudna i ciągle grzmi gdzieś w górach. Dzień poświęcamy na odpoczynek i poznawanie lokalnej kuchni i kultury

Jedyną opcją dostania czegoś do jedzenia w Thethi jest zakupienie jakiś produktów u gospodarza - da się w ten sposób dostać wszystko to, co mieszkańcy wytwarzają własnymi siłami: chleb, ser, dżem, owoce i warzywa. Problemem jest woda - przynajmniej gdy się nie ma własnej butelki

ja od swojej zgubiłam korek, więc przedsięwzięłam wycieczkę po wszystkich barach w okolicy i w końcu udało mi się znaleźć colę w 1,5 l plastiku

później dowiedziałam się, że z racji tego, iż w owym barze można kupić również makaron i bodajże koncentrat pomidorowy uchodzi on wśród miejscowych za sklep

Oczywiście z uzupełnieniem pustej butelki w wodę pitną nie ma nigdzie najmniejszego problemu

W wiosce jest też punkt informacji turystycznej - polega on na tym, że w kolejnym z guesthouse'ów można obejrzeć sobie anglojęzyczny przewodnik po Thethi i okolicy

ponoć kiedyś były tam folderki z mapami, niestety myśmy się na nie nie załapały. W przewodniku brak opisów wyjść na cokolwiek wyższego, niż wspomniane przeze mnie przełęcze. Cykamy więc tylko fotkę szlaku na jedną z nich (idziemy tam jutro):

Z tego dnia kilka fotek z wioski


Kolejny dzień to przejście przez przełęcz Valbone do doliny o tej samej nazwie, po czym dojście doliną do wioski...nazywającej się, jakżeby inaczej, Valbone

a z niej, już przy pomocy jakiegoś transportu, planujemy zjechać do "cywilizacji".
Poranek jest niestety pochmurny i deszczowy, nam zaś nie spieszy się ze zwijaniem majdanu, w związku z czym ruszamy na szlak dopiero o 8.30.
Plecaki ciążą troszkę mniej - buty trekkingowe (użyte ten jeden jedyny raz podczas całego wyjazdu) na nogach i tylko 1,5 l wody robią różnicę.
Nie licząc lekkich problemów z oznaczeniem w samym Thethi szlak jest ewidentny, szeroki i ku mojemu zdziwieniu - ma stałe, wygodne i niemęczące nastromienie. Na wysokości ok 1500 m jest źródło wody i bar

Na przełęczy meldujemy się zaś po bodajże 3,5 h - idąc tempem bardzo spacerowym z dwoma długimi postojami. Na lekko trasa jest do zrobienia w 2h, może nawet mniej, jak ktoś jest szybkobiegaczem

Ludzi sporo, tylko my jednak idziemy z plecakami. Okazuje się, że całkiem popularnym rozwiązaniem w tych rejonach jest wynajmowanie osiołków albo koni do transportu bagaży, a nawet pokonywanie szlaku konno.
Widokowo oczywiście pierwsza klasa, to miejsce z przewalającymi się chmurami to oczywiście nasza przełęcz


Na przełęczy widać już niestety pogarszającą się pogodę, wychodzimy więc tylko na górującego nad nią pipanta (co by na jakimś szczycie na tej wycieczce jednak stanąć) i schodzimy dość szybko w dół.
Nasz pipant:

I widok z niego na przełęcz:

W stronę Maja Popljuks:

Oraz na dolinę Valbone z charakterystycznym, wyschniętym korytem rzeki:

Na zejściu też jest na co popatrzeć: są ściany i kfiotki
i widoczki wszelakie (na zdjęciu po prawej widać przełęcz Valbone - szerokie siodło i na lewo od niej naszego pipanta

)

Wyschnięte koryto rzeki robi wielkie wrażenie - to gigantyczne gruzowisko ciągnie się kilometrami. Za pierwszymi zabudowaniami biegnie nim droga - znaczy się "lepszej opcji przejazdu tutaj nie znajdziesz, więc jedź, jeśli masz odwagę". Drogą tą dochodzimy do Valbone, gdzie łapiemy stopa, jako iż zaczyna już ostro padać. Ku mojemu zdziwieniu we wsi jest asfalt - nówka sztuka, widać, że dopiero co położony. Przesympatyczna rodzinka, która zabiera nas do najbliższego miasta tylko się śmieje - okazuje się, że wyasfaltowane są tylko 3 km z centrum wsi do wielkiego hotelu, zaś pozostałe 18 km do miasta to szuter (choć znacznie lepszy, niż ten do Thethi - po płaskim przede wszystkim).
Myślę, że za rok-dwa asfalt pojawi się na całej trasie i wraz z nim - coraz większa ilość turystów. Zmiany zachodzą tutaj w niesamowicie szybkim tempie i większość praktycznych informacji sprzed 4-5 lat się już mocno zdezaktualizowała. I choć szczyty dalej są niedostępne dla niedzielnego turysty, to widać, iż zagospodarowywanie dolin idzie Albańczykom bardzo sprawnie i za kilka lat miejsca te będą wyglądać zupełnie inaczej.
Ja zaś tylko narobiłam sobie apetytu, by wrócić i podziałać w trochę wyższych partiach

Tyle ode mnie, dziękuję za uwagę
