W końcu przyszedł oczekiwany czas urlopu i wyjazdu w Tatry. Prognozy pogody nie były najlepsze, ale też nie tragiczne. Miałem zaplanowane przejście kilku szlaków, o których już jakiś czas myślałem. Postaram się nie zanudzać zbytnio

.
Dzień 1Na rozruszanie kości wymyśliłem sobie trasę na Wrota Chałubińskiego. Poszedłem nudnym, ale zarazem najszybszym asfaltem w kierunku Morskiego Oka, ale żeby nie było do końca nudy dzień to chciałem dojść na Przełęcz o wschodzie słońca. Prawie mi się udało, wschód złapał mnie kilkanaście metrów przed nią. Może innym razem zdążę. W drodze powrotnej zahaczyłem jeszcze o Szpiglasowy Wierch i zszedłem przez Dolina Pięciu Stawów Polskich z powrotem na parking. Aklimatyzacja zakończona.





Dzień 2Po aklimatyzacji można było zrobić coś dłuższego. Wybór padł na Krywań czyli kolejny szczyt z
WKT. Wycieczkę rozpoczynam z parkingu Trzy Źródła. Na parkingu obok zaparkowanego auta widzę śpiący bodajże poznaniaków. Staram się cicho przygotować do drogi, żeby ich nie obudzić. Po chwili ruszam w świetle czołówki w kierunku zielonego szlaku, który przez będzie mi towarzyszył przez większość drogi na szczyt. Na szczycie jestem prawdopodobnie pierwszym turystą tego dnia. Jem tam śniadanie i robię pamiątkowe zdjęcia. Widoki kapitalne tak jak się spodziewałem. Na szczycie jest skrzynka szczytowa, w którym powinien być zeszyt do wpisu. Niestety go tam nie ma. W środku jest tylko Biblia, w dodatku była cała mokra. No cóż wpisu jednak nie będzie tego dnia. Na szczycie miło się siedziało, ale czas jednak wracać. Drogę powrotną obieram początkowo na niebieski szlak przez Pawłowy Grzbiet. Ostatni odcinek do parkingu zaś pokonuje już Magistralą.



Dzień 3Tym razem jadę mimo nie najlepszej porannej pogody do Nowego Smokowca skąd wyruszam w kierunku Rohatki. Przez większość drogi mleko, a od połowy zaczęło jeszcze delikatnie padać deszcz. Idę jednak z nadzieją, że jednak coś zobaczę tego dnia. W końcu pogoda musi się zrobić, tak sobie myślę po cichu. Schodząc z Rohatki w mleku zgubiłem na chwilę jeszcze szlak. Bez pomocy cyfrowej mapy się nie obeszło, żeby na niego trafić z powrotem. Idę następnie w kierunku Polskiego Grzebienia, skąd miałem już schodzić od razu do Doliny Wielickiej. Miałem jednak farta i pogoda zaczęła się poprawiać tak jak chciałem. Także szybka zmiana planów. Idę na Małą Wysoką. Na szczycie orientuje się, że obiektyw mi zaparował i zdjęcia nie wychodzą za ciekawie. Nie pozostało mi nic innego jak rozebrać go, żeby odparował i wysuszył się trochę w promieniach słońca. Tak to jest jak się próbuje robić wcześniej zdjęcia, gdy pada deszcz. Ostatecznie udało się zrobić kilka zdjęć, które jakoś wyglądają. Do Smokowca wracam zadowolony, że jednak mimo nie najlepszej porannej pogody nie odpuściłem wyjścia. Przez co udało się coś zobaczyć dla mnie nowe i ciekawe rejony. W Dolinie Wielickiej udało się w końcu zobaczyć świstaka na żywo. Także już byłem mega zadowolony, bo liczyłem na to także po cichu .





Dzień 4Na ten dzień zaplanowałam sobie spokojne chodzenie po Dolinie Cichej oraz Dolinie Koprowej i ich odnogach. W tym celu udałem się do Podbańskie skąd wyruszyłem na szlak. Ruszam najpierw żółtym przez Dolinę Cichą pogoda taka sobie. Na szczęście nie pada. Chociaż widoków też za wiele nie ma początkowo. Tak pomału docieram na Zawory, gdzie pogoda uległą już poprawie. Tutaj chwilę odpoczywam i idę na Gładka Przełęcz, gdzie spotykam jednego z naszych forumowiczy. Chwila rozmowy i wracam z powrotem na Zawory skąd schodzę Dolinką Kobylą do rozdroża szlaków. Z niego udaję się jeszcze nad Niżni Ciemnosmreczyński Staw. W między czasie pogoda siada całkiem zaczęło padać. Na szlaku w wielu miejscach płynie woda. Buty przemokły mi całkiem chyba muszę w kalosze zainwestować na przyszłość. Chwila nad Stawem i wracam do krzyżówki szlaków. Tutaj chwila odpoczynku pod wiatą. Następnie schodzę zielonym szlakiem przez Dolinę Koprową. Po drodze podchodząc na chwilę pod wodospad <em lang="sk">Kmeťov vodopád</em>. Po czym szybkim krokiem już prosto na parking.





Dzień 5Mam lenia i nigdzie nie idę. A tak poważnie to prognozy były, że będzie padać deszcz przez cały dzień. No i padało.
Dzień 6Słońce było prognozowane na ten dzień, także pakuję się i jadę do Szczyrbskiego Jeziora. Plan jest prosty przejść żółtym szlakiem przez Dolinę Młynicką i Furkotną. Zahaczając jeszcze dodatkowo o Skrajne Solisko. Początkowo szlakiem w Dolinie Młynickiej płynie rzeka, także znajduję ścieżkę obejściową do szlaku i tamtejszego błociara. Po przejściu tego fragmentu dalsza droga już spokojna. Z pięknymi widokami na otaczające dolinę szczyty o poranku. Docieram na Bystrą Ławkę już w pełni słońca, z której schodzę do Doliny Furkotnej. Ukazują mi się kolejne szczyty i stawy, które jak byłem zimą były zamarznięte. Piękna pogoda, którą miałem zaczyna się trochę psuć, a przed mną było jeszcze podejście na Skrajne Solisko. Także przyspieszam kroku. Docieram na szczyt i pogoda siadła całkiem. Jedynym plusem jest to, że zobaczyłem po raz trzeci Widmo Brockenu - będę żył

. Było ono najładniejsze jakie miałem dotychczas. Jednak nie udało mi się zrobić mu zdjęcia, bo aparat jak nigdy został kilka metrów niżej. A jak już wróciłem z aparatem było po wszystkim. Chwilę czekałem na poprawę pogody. Jednak nie widząc nadziej rozpocząłem zejście. Gdy zszedłem trochę pogoda jednak zaczęła się znowu robić. Ale wracać mi się już nie chciało.






Dzień 7Po kilku dniach w Tatrach Wysokich nastał czas na zmianę otoczenia i wybranie się trochę w Zachodnie. Wybrana trasa miała być łatwa i przyjemna i zarazem z ładnymi widokami. Wybrałem się zatem na najwyższy szczyt Tatr Zachodnich Bystrą. Parkuję auto na parkingu w Podbańskie i kładę się na krótką drzemkę w aucie. Ponieważ poranny deszcze jeszcze padał, a który według prognoz miał w niedługim czasie ustać. Po jakiś 30 minutach przebudziłem się i było już po deszczu, zatem szykuję się do wyjścia. Początkowo idę magistralą, w celu dojścia do żółtego szlaku biegnącego przez Dolinę Bystrą na Bystrą. Planowany czas przejścia według znaków to około godziny mi ten fragment zajął ponad dwie godziny. Rozpoczęło się od kilku drzew powalonych na szlaku, które bez trudności się tu pokonuje. Dochodzę do rzeki, a tu większa niespodzianka. Most zerwany. Przejść po głazach się nie da. Jestem już lekko wkurzony. Jednak widzę światełko w tunelu. Jest jakaś ścieżka wydeptana wzdłuż rzeki. Idę zatem nią. Doprowadza mnie ona do powalonego drzewa, po którym przechodzę na druga stronę. Po czym wracam do szlaku. Im dalej idę tym zaczynają się coraz większe problemy przez wiatrołomy i zrywkę nie widzę oznaczenia szlaku. Momentami idę trochę na czuja i jak mi powalone drzewa pozwalają. Odnajduję szlak w końcu i myślę sobie, że dalej będzie już tylko lepiej. A tu dopiero za chwilę wpakowałem się w jeszcze gorsze wiatrołomy. Omijając je zgubiłem szlak ponownie, momentami mam już dość tej wycieczki. Mam zamiar wracać. Jednak na myśl o powrocie przez te powalone drzewa szlag mnie trafia. W końcu przedzieram się do drogi, która doprowadza mnie do właściwego szlaku. Jedyny plus tej drogi to mega wielkie borówki jakich dawno nie widziałem i nie jadłem. Ruszam zatem dalej żółtym szlakiem z nadzieją, że co najgorsze mam już za sobą. Na szlaku kilkanaście miejsc gdzie drzewa zagradzają przejścia. Tu jednak drwale już w miarę przygotowali przejście i z małą gimnastyką można spokojnie przejść te utrudnienia. Powyżej piętra lasu droga już przyjemna i w końcu są widoki. Spotykam tu też liczną gromadę świstaków. Docieram w końcu na Bystrą tu chwila na odpoczynek i mały popas. Pogoda znowu siadła, także widoki się zmyły. Po chwili robię też to samo ze szczytu. Schodzę na Błyszcza, z którego udaję się już bez postoju na Pyszniańską Przełęcz. Tutaj pogoda zaczyna się lekko poprawić, także jest chwila na zdjęcie i ruszamy w drogę powrotną tym razem Dolina Kamienista. Po drodze spotykam dwóch Słowaków idących do góry. Także da się przejść tym szlakiem, chociaż w kilku miejscach leżą wiatrołomy. Nauczony też doświadczeniami w podejścia szukam wśród tych powalonych drzew przecinek drwali. Tak docieram z powrotem do auta. Mega wyj....y przez drogę.








Dzień 8Po przejściach z dnia wcześniejszego na kolejny dzień wybrałem coś bardzo lajtowego. Wybór padł na Ciemniaka droga łatwa i przyjemna z bardzo ciekawymi widokami, na którego wybrałem się z Kiry.


Dzień 9Na kolejny dzień prognozowana była super pogoda. Zatem wyście było obowiązkowe. Tym razem obrałem na cel wyście na Jagnięcy Szczyt. W tym celu jadę do Tatrzańskiej Kotliny skąd wyruszam najpierw niebieskim, a potem żółtym i zielonym szlakiem w kierunku Doliny Białych Stawów. Tutaj robię przerwę regeneracyjną, po której poszedłem już prosto do Schroniska nad Zielonym Stawem Kieżmarskim. Wstępuję na chwilę do niego, akurat było śniadanie w formie szwedzkiego stołu. Nawet myślałem, żeby sobie zjeść drugie, wyglądało bardzo apetycznie. Ale po chwili dochodzi do mnie, że nie po to niosę swoje śniadanie na plecach, żeby go nie zjeść później w ogóle. Zatem wychodzę i ruszam na szczyt. Widoki po drodze rewelacyjne, a z samego szczytu w kierunku Hawrania wręcz cudowne. Na szczycie dłuższa przerwa na jedzenie tego co wniosłem i podziwianie tych wspaniałych widoków. Przerwa jednak dobiegła końca trzeba wracać na parking.








Dzień 10Po epizodzie z Wysokimi wracamy ponownie w Zachodnie. Tym razem wybrałem się do miejscowości Jałowiec skąd poszedłem najpierw na Babki, po drodze zahaczając o Bunkier Partyzancki. Z Babek przeszedłem na główny cel dnia czyli Siwy Wierch. Na nim miałem zakończyć ten dzień w górach. Jednak prognozowanego załamania nie było widać na niebie, postanowiłem zatem zmodyfikować trochę dalszą trasę. Obrałem kierunek na Grań Główną tym razem doszedłem na Salatyński Wierch. Skąd zeszedłem Doliną Głęboką, a następnie Doliną Jałowiecka z powrotem do auta. Szlak jest w zasadzie bez utrudnień. Jest tylko jedno miejsce, gdzie brakuje mostu na rzece, o ile w ogóle tam kiedyś był. Być może tylko poziom wody tego lata był za wysoki, żeby przejść po kamieniach w miejscu szlaku. Rozpocząłem poszukiwania miejsca do przeprawienia się na drugą stronę bez kąpieli. W końcu kilkadziesiąt metrów wyżej znalazłem miejsce. Później zostało jakoś dostać się do z powrotem szlaku. W niższych partiach Doliny były jeszcze dwa miejsce, gdzie woda zmyła częściowo szlak, ale są to miejsca do przejście bez problemu.






Dzień 11Kolejny dzień także wybrałem za Zachodnie tym razem plan był przejść granią Otargańców na Jarząbczy Wierch. Ustawiam nawigację i jadę. Nie powiem jaką używam nawigację, żeby nie było reklamy;). Jak się okazało tak sobie ustawił drogę, że zamiast dojechać szybko i łatwo. To wpakowałem się w drogę polną z mega dziurami, na której myślałem, że coś zaraz urwę w podwoziu. Kilka kilometrów jazdy na pierwszym biegu z prędkością nie większą niż 5-10 km/h. Tyle k... poszło, że aż szkoda gadać. Ale doprowadziła mnie w końcu do celu. Parkuję zatem auto i ruszam na szlak. Szlak jest zniszczony przez wiatrołomy. Jednak idąc nową ścieżką wyznaczoną przez drwali omija się wszystkie niedogodności. Ścieżka oznaczona jest częściowo przez taśmy na drzewach. Po wyjściu z lasu zaczyna się piękna graniówka Tatr Zachodnich, z super widokami na okoliczne szczyty. Pomału rozkoszując się widokami docieram na Jarząbczy Wierch. Chwilę wcześniej już wybrałem opcję na drogę powrotną. Wybieram się przez Kończysty Wierch i potem Doliną Zadnią Raczkową. W okolicy Jarząbczej Przełęczy spotykam Łasicę. Z kolei turystów prawie brak tego dnia na szlakach, a mieliśmy niby pełnię sezonu.










Dzień 12Na ten dzień były prognozy, że tylko z samego rana może być jakaś przyzwoita pogoda. Postanowiłem dlatego jechać na Grzesia. W tym celu udałem się jednak do Zuberzec, żeby wyjść na niego szlakiem, którym jeszcze nie szedłem. Zaparkowałem pod Schroniskiem na Zwierówce, skąd rozpocząłem wędrówkę na szczyt zielonym szlakiem. Pogoda jednak od rana była kiepska i nie wiele było widać. Dodatkowo w 2/3 drogi na szczyt rozpadało się. W deszczu doszedłem na szczyt, z którego szybko zaczynam schodzić do Doliny Łatanej. Ponieważ nie wiele widać. Będąc już przy aucie miałem się zbierać i wracać. Ale przypomniało mi się o w miarę krótkim szlaku do dawnego szpitala partyzanckiego na zboczach Salatynów. Mimo deszczu postanowiłem się tam przejść tego dnia. W lepszą pogodę chyba bym się tam nie wybrał. Poza względami historycznymi niczym mnie ten szlak nie zainteresował. Wracając z powrotem do Schroniska wybrałem opcje przejścia się przez pobliską ścieżkę dydaktyczną. Jak już byłem przemoczony to mi nie przeszkadzało przejść się jeszcze kilkaset metrów więcej. I tak w bardzo kiepską pogodę pochodziłem też trochę po szlakach.



Dzień 13Powrót na szlaki w Wysokie Tatry, tym razem w celu zdobycia kolejnego szczytu z
Wielkiej Korony Tatrzańskiej. Jadę zatem ponownie do Nowego Smokowca skąd wychodzę na Sławkowski Szczyt. Widoki z wierzchołka wspaniałe. Szkoda tylko, że na
Gerlachu siadły chmury i nie było go za bardzo widać. Także z małym niedosytem wracam z powrotem do Smokowca. Jednak tym razem nie wracam sam ze szczytu, ale w towarzystwie spotkanej tam dziewczyny, z którą miło mi się rozmawiało przez całe zejście.




Dzień 14Pierwotnie miałem jechać tego dnia na Słowację i tam zrobić trasę. Jednak rano jak wsiadłem do auta zmieniłem plany i pojechałem do Kuźnic. Z zamiarem wyjścia na Świnicę, a później przejścia jakiegoś odcinka Orlej Perci. Chciałem sprawdzić jakie będę miał odczucia na niej po roku gdy szedłem pierwszy raz. Tempa nie mam jakiegoś rewelacyjnego tego dnia, pomału toczę się do góry. Zaczynam odczuwać jednak już kilka dni chodzenia. Świnica wita mnie mlekiem wszechobecnym. Chwila na szczycie i trochę się rozwiało, także coś zobaczyłem. Jednak nie przyszedłem tu, żeby pół dnia czekać na poprawę pogody. Jak się poprawi to widoki będę miał z innego miejsca. Schodzę zatem na Zawrat. Tu pogoda jest już całkiem fajna. Jednak widoki będą na Orlej, na której fragment się wybieram za chwilę. Przechodzę tylko odcinek do Koziej Przełęczy. Uznałem, że taki odcinek mi wystarczy na ten dzień. Wrażenia po przejściu tego fragmentu takie, że to co mi się wydawało takie trudne w tamtym roku, gdy zaczynałem przygodę z Tatrami. Wcale takie nie jest takie trudne teraz. Z lekko uszkodzoną kostką, która co jakiś czas dawała o sobie znać wracam pomału do Kuźnic.









Kolejnego dnia w padający deszcz odpuściłem jakiekolwiek już wyjście. Spakowałem się i wróciłem do domu. Tak też to skończyłem swoje chodzenie w czasie tegorocznego urlopu. Było ekstra chociaż pogoda była kapryśna

.