Niedziela 13 lipca 2014 roku. Tradycyjnie już nieprzespana noc przed wyjazdem. I nie chodzi tu już nawet o mecz Holandii z Brazylią czy o urodziny mojego sąsiada. Po prostu tak mam. Zatem po obejrzeniu po raz kolejny „Drogówki” o 5 czekam już na Mariusza przed domem. Jest on debiutantem jeśli chodzi o nasze wspólne wyjazdy w góry, ale niezbędne doświadczenie posiada. W Krakowie przechwytujemy Elę i zmierzamy w stronę słowackiej granicy w Chyżnem. Druga połowa składu zmierza od strony Nowego Targu. Ostatecznie spotykamy się na przejściu granicznym. Opracowujemy plan działania. Moja propozycja z rozstawieniem samochodów w dwóch różnych miejscach spotyka się z aprobatą grupy. Dzięki temu nie będziemy musieli wracać tym samym szlakiem a możemy zrobić moją ulubioną pętelkę. Pierwszy samochód zostawiamy na obrzeżach Zuberca przy początku żółtego szlaku na przełęcz Palenica i w szóstkę pakujemy się do hondy Pawła i jedziemy na Wyżnią Huciańską Przełęcz, która zamyka Tatry od zachodu. Przebieramy się i przy wejściu na szlak nagle… zonk ! Zobaczyłem znajomo wyglądającą tabliczkę i od razu przypomniał mi się szlak na Bobrowiec z Doliny Juraniowej. Przeprowadzamy radę starszych i zapada jednomyślna decyzja. Próbujemy. Było do przewidzenia, że zamknięcie szlaku jest związane z wiatrołamami występującymi w tym rejonie. Owszem można wejść na Siwy na wiele różnych sposobów, ale moim zdaniem właśnie szlak przez Białą Skałę jest najpiękniejszy i dostarcza wielu wrażeń. Ja szedłem tędy po raz bodajże 5, ale moi towarzysze byli debiutantami na tym szlaku i nie chciałem by ominęła ich ta gratka. Ruszamy, z początku nic nie zapowiada zbliżających się trudności. Owszem jest ślisko, błotniście po ostatnich opadach, ale tego się spodziewaliśmy. Problemy zaczynają się po przejściu jakichś 100 m w pionie. Leżące drzewa raz po raz zagradzają nam drogę. Bohatersko, nie bez trudności pokonujemy kolejne przeszkody. Niewątpliwie traci się przy tym sporo energii. Wreszcie przy szlaku pojawie się stoliczek z ławeczkami. Kulturalnie konsumujemy śniadanko. Wyżej, choć stromo to jest już łatwiej, gdyż przeszkód jest coraz mniej. Zbaczamy w lewo nieznakowaną ścieżką na obowiązkowy punkt widokowy – tj. Białą Skałę. Widać stąd Osobitą, Ostrą, Wielki Chocz, Małą Fatrę oraz nasz Beskid Żywiecki i Śląski.


Wracamy na zasadniczy szlak, który jest całkiem przyjemny, choć ustawicznie wspina się w górę.

Widzimy już nasz cel.

Osiągamy Rzędowe Skały i imponującym wspaniałym skalnym miastem. To zdecydowanie najciekawszy fragment szlaku. Moi znajomi są zachwyceni.






Teraz szczyt mamy już na wyciągnięcie ręki…

Przed samym wierzchołkiem dwa krótkie odcinki okraszone łańcuchami. Nic wielkiego – zwłaszcza po wkuciu klamry w wielki głaz, która okazuje się tu całkiem pomocna. Kiedyś nie było tu żadnej klamry a mocno naprężony łańcuch i ten fragment pokonywało się „na małpkę”. Teraz to superkomfort.

Przed drugim odcinkiem z łańcuchem jest jeszcze głęboka dziura – powiedzmy jaskinia, ale wpaść do niej raczej byłoby trudno, choć nie takie cuda się działy na górskich szlakach.

No i wreszcie jesteśmy na szczycie.

Panorama na Tatry nie jest zbyt rozległa, ale kawałek grani głównej widać.



Na szczycie ogarnęło nas błogie lenistwo. Nikomu nigdzie się nie spieszyło. Piwo, jedzenie, wspólne fotki, dyskusje na temat MŚ.
Wreszcie schodzimy w stronę przełęczy Palenica.

Tutaj też w dwóch miejscach zamontowano łańcuchy. Chyba też niedawno, bo nie pamiętam by były tam kilka lat wcześniej. A może to po prostu już pamięć zaczyna szwankować. Pójście z Palenicy do Zverovki przez Brestową wykluczyliśmy, bo każdy chciał zdążyć na finał (no może poza Elą). Niestety na przełęczy czekała na nas kolejna przykra niespodzianka. Szlak z Palenicy do Zuberca zamknięty. No cóż powiedzieliśmy A trzeba powiedzieć i B. Atrakcje po drodze łatwe do przewidzenia. To co jest na zdjęciach poniżej to wierzchołek góry lodowej.


Generalnie dajemy radę, choć pot leje się strumieniami. Mimo zatorów na szlaku robimy go o ponad pół godziny szybciej niż wynikało to z mapy.
Ostatni rzut oka na Siwy Wierch i tak kończy się ta eskapada.

Mariusz zawozi Monikę, Bohdana i Pawła do drugiego samochodu a my z Elą zamawiamy po lanym złotym bażancie w pierwszej napotkanej knajpce w Zubercu. To jedna z bardziej przyjemnych chwil w życiu kiedy można się napić zimnego, lanego piwa po pracowicie spędzonym upalnym dniu w górach…
Na finał zdążyliśmy, ale przyznam, że połowę przekimałem. Nawet krzyki Szpaka w dogrywce nie były w stanie mnie poderwać. To chyba pierwszy przypadek w historii, kiedy moja żona oglądała mecz bardziej wnikliwie niż ja. Suma sumarum Niemcy na to mistrzostwo zasłużyli. W przekroju całego turnieju byli na pewno zespołem lepszym od Argentyny, która poza Holandia właściwie nie miała topowych rywali na swojej drodze.
Dziękuje współuczestnikom za towarzystwo. Myślę, że wykrystalizowała się całkiem fajna grupa górska…