Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest N cze 16, 2024 5:57 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 15 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Cz wrz 29, 2016 1:30 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Wcześniej czy później musiałem tam dotrzeć, ale nie spieszyło mi się. Jakoś Karpaty Ukraińskie nigdy mnie szczególnie nie przyciągały. Zawsze bałem się monotonii w tych górach, że wszystkie pasma może poza Czarnohorą i Gorganami są do siebie podobne. Takie powiedzmy przerośnięte Bieszczady. Dodatkowo zniechęcał mnie trochę fakt, że krakowski (hutniczy) PTTK organizował wyjazdy w ukraińskie góry pod kątem robienia Korony Beskidów. Wiadomo jak to bywa z koronami. Robi się szczyty i ciekawsze i mniej ciekawe no bo przecież do owej korony należą. A tymczasem pod nosem mogą się znajdować prawdziwe perełki (jednak niekoronowane). Osobiście zwolennikiem wszelkiej maści koron nie jestem, ale szanuję tych co takie parcie mają.
Wieczorem w piątek 09 września 2016r. pojawiam się na Bulwarowej 37 w Krakowie. Wokół sporo znajomych twarzy, ale jeszcze więcej nowych, czyli wszystko pod kontrolą. W autokarze miejsca pozajmowane. Zostały jakieś niedobitki. Rzucam moje rzeczy na jedno z ostatnich wolnych miejsc i tak poznałem Grześka z Bielska Białej, z którym jak się okazało mamy sporo wspólnych znajomych – głównie z PTT Nowy Sącz, którego od tego roku jestem pełnoprawnym członkiem.
Wyjeżdżamy z bardzo niewielkim opóźnieniem co należy uznać za pozytyw. Dwa lata temu do Bułgarii wystartowaliśmy chyba 2 godziny po czasie.
Oczywiście najbardziej imprezowe towarzystwo usadowiło się bardziej z tyłu autokaru. Póki co integrujemy się tylko z Grześkiem, Dorotą i Markiem wypijając symboliczną wiśniówkę.
Na granicy jakieś karkołomne wyczyny. Już prawie byliśmy na Ukrainie, kiedy okazało się, że coś jeszcze jest nie tak i musieliśmy spory odcinek pokonywać na wstecznym. Ta granica to totalna masakra. Na pewno jest to jeden z mniej przyjemnych momentów na całym wyjeździe. Wreszcie jesteśmy na Ukrainie. Poza nerwami straciliśmy jeszcze dodatkowo godzinę, bo jak wiadomo przez najbliższe dni będziemy się poruszać w innej strefie czasowej. Tył trochę odpuścił ze śpiewami, więc próbuję zasnąć, ale jak zwykle idzie mi to topornie. Po pracy amortyzatorów naszego autokaru czuć, że jesteśmy już w innym świecie. Nad ranem robi się naprawdę zimno. Kiedy więc koło 7 rano autokar się zatrzymuje, a znawcy tematu twierdzą, że to już tu, to nie jestem zachwycony. Rzeczywiście jesteśmy w miejscowości Filipiec u podnóża Połoniny Borżawa. Trzeba się przebrać, trzeba coś zjeść, a chciałoby się po prostu poleżeć pod ciepłym kocem. No nic to. Wychodzę z autobusu i przebieram się w górskie łachy. Po chwili wracam na swoje miejsce, by zająć się z należytą uwagą zakupioną w Lidlu golonką. Jak golonka to i piwo. Niestety, by nie było za dobrze puszka się wywraca powodując totalną erupcję piany. Nie zważając na to kto jest obok wyrażam w kilku niezbyt cenzuralnych słowach moje zdanie na temat zaistniałej sytuacji. Nie zaczęło się najlepiej.
Czas na ogarnięcie się powoli się kończy. Wyskakuję z autobusu i jestem gotowy na dzisiejsze górskie wyzwanie. Czołówka zaczyna ostro. Jak zawsze na zorganizowanych górskich wyjazdach, pierwszy dzień to jest próba sił. Trzymam się raczej z przodu. Rozmawiamy z Marysią, której nie widziałem od czasu kwietniowego wyjazdu do Lwowa. W dole mgła, ale już widać, że pogoda dzisiaj będzie wymarzona..

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze mija nas gruzawik – na tym wyjeździe nie przewidziany do pomocy – zresztą nie ma takiej potrzeby.

Obrazek

Docieramy do górnej stacji kolejki, którą wg pierwotnego planu mieliśmy tu wyjechać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tutaj dłuższy odpoczynek. W górskim szałasie można kupić różne specjały, ale nie mają piwa. Tym bardziej ochoczo korzystam z moich zasobów przywiezionych z Polski.

Obrazek

Trochę się tu zasiedziałem i musieliśmy z Marysią potem gonić grupę. Akurat przypadło to na najbardziej stromy odcinek dzisiejszej wędrówki, dzięki czemu dosyć szybko nam się to udało. Widoki bardzo rozległe. Po porannej mgle nie ma już śladu. Jesteśmy na szczycie o nazwie Gimba.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Trafiają się też piękne okazy flory, ale nie zamierzam się silić i kombinować co to konkretnie jest. Ładne ? Ładne i wszystko w temacie.

Obrazek

Kolejny odcinek długi ale bardzo ładny widokowo i niezbyt męczący. No takie Bieszczadki powiedzmy, tylko trochę wyższe.

Obrazek

Po kilku godzinach marszu jestem na Stoju (Stohu) 1 677 m n.p.m. To podobno najwyższy punkt na którym będziemy na naszym wyjeździe. Przyszła pora na kabanosa, drugie piwo i sesję zdjęciową na szczycie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Grupa się mocno rozciągnęła, ale chyba wszyscy dzisiaj szczytowali. Jak to w życiu jedni wcześniej, drudzy później.
Teraz zejście do miejscowości Hukliwe, w której będziemy nocować. Też długie, ale i bardzo ciekawe pod względem widokowym.

Obrazek

Obrazek

Ostatni odcinek pokonujemy z Monią i Darkiem jakimiś stromymi, gruntowymi drogami – byle szybciej do jakiegoś piwopoju, bo strasznie gorąco, a pić się chce niemiłosiernie. Tylko trzeba zejść. Pozornie jest łatwo bo idziemy twardymi drogami, ale stromizna jest taka, że czasami problematyczne jest odpowiednie postawienie stopy. Niby już tuż, tuż, niby tak blisko, a tu jeszcze trzeba się skoncentrować i to bardzo. To bardzo nieprzyjemny odcinek dla tych co mają problemy z kolanami – zwłaszcza więzadłami i nie zdziwię się jak tu ktoś złapie kontuzję.
Wreszcie jesteśmy na dole. Przemywam twarz w pobliskim strumyku i zwilżam spierzchnięte usta. Wody jednak nie pije bo mam ochotę na coś innego. Obraz ukraińskiej wsi rysuje się następująco.

Obrazek

Po jakimś kilometrze dochodzimy do „magazinu” (ichniejszy sklep). - Jest piwo ? – Jest. Zimne ? Zimne. Jesteśmy uratowani. Schodziliśmy szybko, więc na pewno mamy sporo czasu w zanadrzu, a reszta grupy musi i tak przejść koło nas, więc sytuacja jest komfortowa.
Dosiadamy się do miejscowych. Są bardzo towarzyscy, ale jak to Ukraińcy – z pogardą patrzą na nasze piwa i proponują coś mocniejszego. No cóż, miejscowym się nie odmawia, a nemiroff to dobra wódka. Bariera językowa praktycznie nie istnieje. Opowiadają o wojnie na wschodzie. Jeden z braci właśnie z niej wrócił, a drugi dostał wezwanie do wojska. Takie są ukraińskie realia na chwilę obecną.

Obrazek

W międzyczasie schodzą Ania z Beatą. Beti niestety z kontuzją kolana. To nieprzyjemne zejście zbiera swoje plony. Ania na szczęście pomaga nam z jedną banią bo sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Nie było łatwo się stamtąd wyrwać, a poczucie czasu coraz bardziej zaczynało szwankować. W końcu jednak nie było wyjścia, bo wreszcie zostalibyśmy tam sami, a do przejścia mieliśmy jeszcze jakieś 2,5 km.

Nasz hotel kontrastuje z biedą dookoła. Do dwa różne światy.

Obrazek

Jedna rzecz tylko mnie tutaj zastanawia: z hotelu bezpośrednio wychodzi się na całkiem ruchliwą drogę, którą samochody jeżdżą ze sporą prędkością. Trochę to niebezpieczne bo właściwie w każdej chwili możemy nieopatrznie na drodze jakiemuś „gruzawikowi”. Prezes dzieli pokoje. Trafiamy z Jasiem do trójki. Warunki bardzo komfortowe, jedyne czego mi brakuje w pokoju to mała lodówka. Włączam TV przerzucam kanały – wow liga angielska na żywo. Szkoda, że to tylko 5-dniowy wyjazd…
Po kąpieli zasiadamy do obiadokolacji. Stoliki są sześcioosobowe, a towarzystwo z którym miałem przyjemność jadać - genialne. Lepiej trafić nie mogłem (dzięki Monia za zarezerwowanie miejsca).
Wieczorem idziemy do baru w składzie identycznym w jakim zasiedliśmy do kolacji. Lepiej znam tylko Monikę i Darka, ale z wszystkimi świetnie mi się rozmawia. Od razu czuć, że nadajemy na tych samych falach. Bar taki, jak te u nas w latach 90-tych. Mały, obskurny, ale jakże klimatyczny. Nie zamieniłbym się na żadną ekskluzywną knajpę. No i te ceny – całe wino kosztowało jakieś 8 zł a lane piwo 1,80 zł. No grzech nie pić…

Dzień II

Po dziwnym śniadaniu (kiełbaski z kaszą) zapakowaliśmy nasze członki do autokaru by teleportować się do miejscowości Kołoczawa. Celem była Połonina Czerwona z najwyższym szczytem o nazwie Syhłański (należącym do Korony Beskidów – a jakże). Pogoda znowu wyśmienita. Pierwsze podejście strome i dość intensywne, ale najlepsze jak się okazało dopiero przed nami ;).

Obrazek

A mianowicie prawie na "dzień dobry" zgubiliśmy szlak, co spowodowało, że przedzieraliśmy się w górę korytem jakiegoś leśnego cieku. Mnie to nawet bawiło po różnych pozaszlakowych wyczynach w Wielkiej Fatrze czy w Choczańskich Wierchach, ale niektórym nie było do śmiechu. Co chwilę czyjeś buty grzęzły w błotnistej mazi, a trasa cały czas wiodła dość mocno pod górę.

Obrazek

Potem było jeszcze ciekawiej - super stromy i błotnisty leśny brzeg. Na pewno nie było monotonnie, co mnie akurat cieszyło. Niektórzy psioczyli na taki stan rzeczy, ale mnie to całkiem pasowało. Dość szybko łapaliśmy wysokość, a w lesie przy strumyku panował bardzo przyjemny chłodek. Wreszcie prześwit w lesie zaczął się robić się coraz jaśniejszy, co świadczyło o tym, że wkrótce wyjdziemy na jakąś polankę. Tak też się istotnie stało. Lokujemy się między młodymi brzozami by słońce nas za bardzo nie paliło. Beata trochę wkurzona. W sumie jej się nie dziwie, bo ma problemy z kolanem, a to był wymagający fizycznie i technicznie odcinek. Większość jednak w dobrych humorach. Jemy, pijemy, gawędzimy. Typowe, przyjemne górskie klimaty w zacnym towarzystwie.
Dalsza części drogi już dużo spokojniejsza, choć chyba nikt do końca się nie spodziewał, że jeszcze taki szmat drogi przed nami. Za to widoki pyszne.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze (odrobinę zbaczając) można było jeszcze wejść na szczyt o jubilersko brzmiącej nazwie „Topas’ z jakąś wysoką stalową wieżą na szczycie. Popatrzyłem na tę górę (na zdj. poniżej), ale nie wzbudziła ona we mnie większego zainteresowania, więc postanowiłem dalej kontynuować moją marszrutę szlakiem na wprost.

Obrazek

Utrzymuję dobre, równe tempo, idzie mi się całkiem przyjemnie, choć od tego momentu już samotnie. Syhłański to ostatnia góra, którą można dostrzec na horyzoncie. Trasa jest o tyle uciążliwa, że na zmianę podchodzimy i schodzimy, przez co wydaje mi się, że suma podejść, którą dziś pokonamy spokojnie oscyluje wokół 1500 m. Do celu docieram w ścisłej czołówce, co jest o tyle pozytywne, że jest wtedy dużo czasu na posiłek i można zrobić zdjęcia pokazujące dzikość i rozległość tych gór, bez wchodzenia kogoś w kadr. Sam szczyt wydał mi się niezbyt interesujący, ale widoki po drodze całkiem, całkiem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W tym dniu dało się zauważyć jak zróżnicowana pod względem wydolnościowym i technicznym jest nasza grupa. Dość powiedzieć, że część osób w ogóle celu nie osiągnęła, a w momencie jak my schodziliśmy już ze szczytu mijaliśmy ludzi, którzy mieli do niego jeszcze spokojnie ze 40 minut. Schodzimy tym razem z Grześkiem i Basią. Odwracam się jeszcze raz za siebie. Syhłański to ten szczyt po prawej…

Obrazek

Gdzieś po pół godzinie docieramy do punktu charakterystycznego na tej trasie – składowiska potężnych rur made In ZSRR. Tutaj obowiązkowa fotka.

Obrazek

To w tym miejscu część grupy zakończyła swój marsz w stronę Syhłańskiego. Zostało nam tylko zejście. Tylko i aż, bo do najprzyjemniejszych ono nie należy. Szlak malowany kolorem zielonym jest dosyć uciążliwy. Ścieżka prowadzi stromo w dół po błocie i śliskich kamieniach. Droga wydaje się nie mieć końca. Odnosi się wrażenie, że już za moment będzie polanka, ale nic z tych rzeczy. Po jednym stromym odcinku pojawia się kolejny i kolejny. Wreszcie jest utęskniona polanka.

Obrazek

Moi towarzysze gdzieś zniknęli po drodze. Znów idę sam. Kompletnie mi to jednak nie przeszkadza. Wydaje się, że wioska jest tuż, tuż, ale to tylko złudzenie. Pojawiają się wreszcie pierwsze zabudowania a wraz z nimi „magazin”. Na dole już jest trochę ludzi – głównie tych, którzy do szczytu nie dotarli. Przysiadam się do nich i delektuję zimnym piwem. Podobno do autokaru jeszcze kilka kilometrów, więc zaraz pojawił się jakiś Ukrainiec z żyłką biznesmena, który zaczął chętnych zwozić do Kołoczawy – za drobną opłatą. Ja konsekwentnie siedzę przy sklepie, bo mam przeczucie, że Albert tu jednak dojedzie. Droga wydaje się być całkiem szeroka a plac do zawracania przy sklepie całkiem duży. To daje gruntowne podstawy do wiary, że zostaniemy zabrani prosto ze sklepu.

Obrazek

Obrazek

Tak się też dzieje. Kilka piw później i po odwiedzeniu kolejnego magazinu, gdyż w pierwszym zabrakło piwa siedzimy już w autokarze.
Wróciliśmy dość późno, więc z trudem zdążyłem wziąć prysznic przed kolacją. A po jedzeniu atrakcji ciąg dalszy. Okazało się, że do dyspozycji mamy zarówno saunę jak i basem, więc korzystamy z okazji. Później zrelaksowani idziemy na zbiorową posiadówkę. Jest bardzo miło Agatka i Jasiu - mój współlokator odbierają nagrody. Chyba chodziło o skompletowanie Korony Beskidów. Tak czy inaczej moje gratulacje. Na koniec impreza przenosi się do pokoi. Jutro tylko Pikuj, więc można poszaleć…

Dzień III

Z lekkim bólem głowy biorę poranny prysznic. Mam średnią ochotę na śniadanie, ale trzeba coś w siebie wmusić. Pikuj jest w Polsce powszechnie znany, ze względu na fakt, że jest najwyższym szczytem Bieszczadów, które są ostatnimi czasy wyjątkowo popularne. Tak sądziłem, że góra ta wszystkich zmotywuje do pójścia na nią i rzeczywiście tak było. Oczywiście wiązało się to z pewnymi problemami - że rozstrzał miedzy pierwszymi a ostatnimi na szczycie będzie znaczny, ale dziś to nie miało wielkiego znaczenia. Mogliśmy sobie pozwolić na godzinną czy nawet dwugodzinną obsuwę. Zaczynamy w kolejnej typowej ukraińskiej wiosce o nazwie Biłasowica. Zastanawiam się gdzie zawróci nasz, bądź co bądź sporych rozmiarów autokar, ale Albert daje radę. Wkrótce autobus jest już przygotowany do drogi powrotnej. Wychodzimy w trasę, cały czas klucząc między minami przeciwpiechotnymi made in. krasula. Po dwóch dość intensywnych dniach dziś nastawiam się raczej na tempo spacerowe i miłe towarzystwo. To gwarantują poznane na tym wyjeździe Ania z Beatą. Idziemy więc powoli, dostojnym krokiem rozmawiając mądrze o głupich sprawach (a może odwrotnie ?). Od czasu do czasu wypijamy z kimś kieliszeczek, czasami sięgam do mojego przepastnego plecaka by podzielić się wciąż chłodnym piwem.

Obrazek

Obrazek

Czas mija bardzo miło, aż dochodzimy do ostatniego decydującego podejścia. Do pokonania jakieś 350 m w pionie. Zacnie, lubię takie konkrety.

Obrazek

Obrazek

Opuszczam moje sympatyczne towarzyszki i wbijam się gdzieś w ciąg ludzi prący w górę w stronę Pikuja. Trochę to przypomina podejście na Ornak. Stromo, wysoka kosówka i zapach żywicy. Można się tu zmęczyć i nieźle napocić, ale jest w tym coś pozytywnego.

Obrazek

Obrazek

Po dwóch ostatnich dniach, kiedy to zdobywane przez nas wierzchołki miały kształt lądowiska dla helikopterów Pikuj okazał się szczytem wybitnym i wysoce estetycznym.

Obrazek

Tuż przed wierzchołkiem przypomniał mi się genialny utwór naszej rodzimej formacji Artrosis o tytule "Góra przeznaczenia" - oczywiście w ujęciu głęboko metaforycznym.
Do odsłuchania pod tym linkiem: https://www.youtube.com/watch?v=qJHjd8S43aE . Nie muszą się tego obawiać nawet ci co znają dość dobrze moje gusta muzyczne. Nawet wybitnie popowe dusze powinny go bez większych problemów przyswoić. Swoją drogą Artrosis się reaktywował i wydał w roku 2015 nową płytę, ale to już nie to samo…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po mile spędzonym długim czasie na szczycie zejście bez historii, krótko i treściwie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na dole jak zwykle sklep z lanym tym razem piwem. Pełnia szczęścia. Choć aby nie było za dobrze jest tylko jedna ławka, przez co trzeba pić piwo na stojąco jak na koncercie. Była jeszcze bonusowa atrakcja w postaci miejscowego domorosłego biznesmena handlującego miodem. Próbowaliśmy z Darkiem wyciągnąć od niego "domaszną", ale wyszło z tego spore zamieszanie - łącznie z pewnymi niepokojami niektórych pasażerów autokaru. No cóż syty głodnego nie zrozumie. Na swojską gorzałkę przyszło nam poczekać jeszcze jeden dzień, a tymczasem udaliśmy się do Wołowca na zakupy. Co można kupić w ukraińskim sklepie ? Dziewięćsił, siódme niebo, nemiroffa i chałwę.
W barze obok zrobiliśmy po barszczyku, a czekając na niego rozlaliśmy sobie pod stołem nasze wino – żeby było śmieszniej do kubków wypożyczonych w barze. Brawa dla naszej prywatnej Barmanki - byłaś wielka... Było zabawnie, było smacznie, było sympatycznie. Po tym lżejszym turystycznie poniedziałkowym dniu czekała nas we wtorek wyrypa... przynajmniej tak ten dzień reklamowali nam od początku organizatorzy… Wieczorem wpadłem na najgłupszy z możliwych pomysłów i postanowiłem pójść wcześniej spać. Jak jeszcze raz mi to kiedyś przyjdzie do głowy, to niech mnie ktoś pacnie w mój pusty łeb. Zasnąć i tak nie mogłem, a dużo ciekawiej można było ten czas spożytkować.

Dzień IV

I nastał dzień czwarty. Dzień prawdy i ostatecznej selekcji grupy. Wcale nie taki super wypoczęty i zrelaksowany pojawiam się na śniadaniu ,ale przynajmniej bez kaca a to już coś. Ruszamy – tym razem z miejscowości Paszkowce. Od razu Prezes Gienek narzucił mocne tempo. Szybko uformowała się czołówka, składająca się z jakichś 10 osób. Wiem z licznych wyjazdów z innymi grupami a zwłaszcza z PTT Nowy Sącz, że jak chcesz zrobić plan maksimum musisz cały czas trzymać się z przodu i być czujnym. Pierwszy przystanek po jakichś 2 godzinach przy gospodarstwie agroturystycznym, w którym hodują konie i oferują noclegi w spartańskich warunkach za kilkadziesiąt dolarów. Podobno chętnych nie brakuje. Tradycyjnie bezskutecznie namawiam Marysię na choćby łyk piwa.
Kolejny odcinek dosyć stromy i męczący – zwłaszcza, że tego dnia jest dość duszno. Cały czas konsekwentnie idę z przodu grupy. Jak tylko pojawi się cień szansy zamierzam wykonać plan maksimum czyli zdobyć Ostry Wierch.

Obrazek

Końcówka podejścia analogiczna jak w pierwszych dwóch dniach – czyli gdzieś tam w przodzie majaczy wierzchołek a my trawersujemy pomniejsze górki by wreszcie tam dotrzeć. Szczyt, hmm jak dla mnie totalnie nieciekawy, no ale należy do korony ;). Faktycznie jest to Połonina Równa. Jeżeli poprzednie szczyty (poza Pikujem) porównywałem do lądowiska dla helikopterów to tutaj z powodzeniem mógłby wylądować Airbus A380.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cała nadzieja w Ostrym Wierchu, na który jak już widać cała grupa na pewno się nie wybierze. Robimy szybkie ustalenia kto idzie na Ostry. Spodziewałem się, że koło 10 osób podejmie rękawicę, ale ostatecznie wyruszamy w piątkę: Jasia, Marysia, Monia, Daro i ja. Nie ma chwili do stracenia. Ruszamy ostro z buta w dół.
W połowie drogi dogania nas jeszcze etatowy sprinter górski– Zygmunt. Tak więc jest nas szóstka. Tempo bardzo ostre – mimo, że schodzimy cały czas pot cieknie mi z czoła. Darek wyciąga mapę i zaczynamy sprawdzać, gdzie odbija zielony szlak. Na łące pasą się konie z gospodarstwa agroturystycznego, które mijaliśmy rano. Zresztą jesteśmy bardzo blisko od niego. Sielskie klimaty.

Obrazek

Kawałek dalej znajdujemy zielony znaczek. Rozpoczynamy podejście na Ostrą. Wchodzimy w las. Chcę napić się czegoś ale wszyscy gnają jak opętani. W pewnym momencie mówię sobie „stop”. To nie ma sensu. Siadam na powalonym pniu drzewa i wyciągam plastikową butlę z piwem. Chmara much i innych robali kłębi się nad moją rozpaloną głową. Nie ma tu kompletnie żadnego ruchu powietrza i nie ma czym oddychać. Nawet przeszedł mi przez myśl niecny pomysł „a może by tak zawrócić…”. Nie, nie, nic z tych rzeczy. Odpocznę jeszcze chwilę i ruszam dalej. Podejście robi się coraz bardziej strome, ale wreszcie opuszczam ten wilgotny i parny las i zostawiam go z tyłu za sobą.
Ścieżka pnie się ostro w górę, ale przynajmniej od czasu do czasu pojawia się jakiś wiaterek. Dostrzegam moich uciekinierów. Z przodu Monika z Darkiem i Zygmuntem kawałek za nimi Marysia a na końcu Jasia. Wracam do gry. Przyspieszam nieznacznie, choć przy tej stromiźnie nie przychodzi mi to łatwo. Widzę jak męczy się Marysia na ostatnim podejściu na grań. Doganiam Jasię. Wypijamy po łyku piwa i zjadamy sezamki. Szczyt Ostrej mamy po lewej stronie. Wydaje się, że jest na wyciągniecie ręki, ale to tylko złudzenie.

Obrazek

Obrazek

Idziemy z Jasią spokojnym równym tempem. Kijki bardzo się przydają na stromym odcinku przed granią, którą wkrótce osiągamy. Tu idzie się już znacznie łatwiej. Teraz już nie ma wątpliwości, gdzie jest nasz cel…

Obrazek

Obrazek

Wkrótce doganiamy Marysię. Widzę, że czołowa trójka jest już na szczycie. Jest to już na tyle blisko, że nie ma opcji abym do nich nie dołączył. Zrzucam plecak. Zabieram tylko kijki, telefon i aparat fotograficzny. Będziemy schodzić tą samą drogą, więc takie rozwiązanie uważam za najrozsądniejsze. Marysia z Jasią decydują się pozostać w tym miejscu. Ja szybkim krokiem, podbiegając chwilami w jakieś 10 minut osiągam szczyt Ostrej. Jestem z siebie dumny, satysfakcja jest ogromna. Nie robiłem tego dla splendoru i poklasku, lecz dla siebie by coś sobie udowodnić. Poza tym lubię w pełni realizować górski plan wyjazdu, a Ostra na rozkładzie jak najbardziej była. Szczyt jest piękny – przypomina nieco naszą Wetlińską czy Caryńską – z tym że wyższy i bardziej strzelisty.
Darek naprędce przygotował na szczycie stosowną tabliczkę. Super klimat. Robimy sobie wspólne zdjęcie – właściwie to robi nam je Zygmunt, nakręcam filmik, robię jeszcze kilka zdjęć i zaczynam zbiegać w dół.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W międzyczasie zaczęło padać, ale nie jakiś duży deszcz. Takie pojedyncze wielkie grube krople. Nawet się ucieszyłem, że mnie to trochę orzeźwi. Założyłem tylko pokrowiec na plecak. Kurtki nie zamierzałem w ogóle wyciągać z plecaka. Przemierzamy teraz w odwrotnym kierunku tę sama grań, którą niedawno podchodziliśmy na szczyt. Zejście też strome – miejscami nawet bardzo, jednak musimy się spieszyć aby grupa na nas nie czekała.
Wreszcie w dole dostrzegliśmy asfaltową drogę. Zrobiliśmy to. Teraz już tylko dotrzeć do autokaru, ale to już bułka z masłem.

Obrazek

Obrazek

Po przejściu kilkuset metrów już mamy namierzoną właścicielkę „magazinu”, która opuszcza domowe pielesze by nas poratować piwem. Kolejne kilkaset metrów i już wiemy, w którym domu możemy kupić „domaszną”. Kumulacja. Przy sklepie dołącza do nas reszta grupy. Przyszli tu od strony autokaru. Mamy trochę czasu aby wspólnie usiąść i wypić za ten jakże udany górsko dzień. Tym razem autokar nie podjechał pod sklep, więc ostatnie 2 km pokonujemy z buta. Na kolację idziemy bezpośrednio z autokaru – zostawiając rzeczy w środku. Przy jedzeniu trwają jakieś ustalenia odnośnie ostatniej na tym wyjeździe imprezy, ale nikt tak do końca nie wie gdzie i o której mamy się spotkać. Wracam do pokoju biorę prysznic, przebieram się i zaczynam… oglądać mecz LM Dynamo Kijów – Napoli. Jedna bramka Milika, druga bramka Milika – szał. Chwilami oczy same mi się zamykają. Zaraz, zaraz – przecież jestem na wyjeździe i chyba nie pójdę spać o 21:30. Resztkami sił zbieram swoje zwłoki i wychodzę do ludzi. Było warto. Była domaszna i inne atrakcje…

Dzień V

Zawsze pakując się rano mam wrażenie, że czegoś zapomniałem. To nie Zakopane, że mogę tu wrócić choćby za kilka dni. To już byłoby przedsięwzięcie. Z drugiej strony co tak naprawdę jest ważne ? – paszport, inne dokumenty i kasa. To na pewno mam, więc po śniadaniu w miarę spokojny sadowię się w autokarze. Wcześniej jednak wychodzę po raz ostatni na balkon i robię sentymentalne zdjęcie.

Obrazek

Obrazek

Jeśli chodzi o aspekt górski to punkt kulminacyjny miał miejsce wczoraj. Dzisiaj to już tylko jakiś kapiszon w postaci Magury Łomniańskiej. Pamięta ktoś z lekcji geografii Góry Sanocko – Turczańskie ? Przypuszczam, że niewiele osób. A takie góry sobie istnieją, stoją sobie spokojnie w rejonie granicy polsko – ukraińskiej i czekają przede wszystkim na amatorów zdobywania „Korony Beskidów”. Kluczymy jakimiś bocznymi drogami. Jedziemy już kilka godzin. Drogi asfaltowe przeobraziły się niepostrzeżenie w kamieniste. Dojeżdżamy wreszcie do znaku „zakaz wjazdu”. Śmiać mi się zachciało. Tyle zachodu z powodu jakiegoś śmiesznego pagórka a tu nagle „zakaz wjazdu” z powodu remontu jakiegoś mostku :). Nie miałem kompletnie żadnej motywacji by wyłazić na tę górę poza chęcią zrealizowania w 100% całego planu górskiego. No ale skoro wycieczka byłaby odwołana z przyczyn obiektywnych, to równie dobrze mógłbym się wyłożyć na jakiejś łące, lub pójść w tym czasie na grzyby.
Niestety, wkrótce okazało się, że nowy most jest już gotowy, tylko znak zapomnieli ściągnąć. No trudno :).
Dojeżdżamy zatem wkrótce do zapomnianej przez Boga ukraińskiej wsi Grąziowa. Zatrzymujemy się przy kościele, przebieramy i wychodzimy w trasę. Idę skrótem z Prezesem Gienkiem. Wkrótce wbijamy się w przyjemny teren w którym aż pachnie grzybami. I rzeczywiście jest wysyp kozaków czerwonych. Nie jestem jedynym zainteresowanym tematem. Zebrane grzyby ukrywam pod krzakiem aby je zabrać w drodze powrotnej. To ostatni widok przed wejściem w las.

Obrazek

Potem już tylko drzewa, ostrężyny i inne chaszcze. Idziemy „gęsiego” bo tam formalnie nie ma szlaku. Widoki zerowe, przyjemność żadna, ale idziemy, wygnańcy Ewy ;). Robimy sobie jaja z atrakcyjności tego podejścia. Z Moniką zawieramy nieformalny układ. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy włazić na tę górę ponownie to wiesz co masz mi zrobić ;). Ja obiecuje to samo. Plączemy się w tych zaroślach i nagle krzyk Monii „tu jest ścieżka” i w tym momencie leżała jak długa. To był jedyny ciekawszy moment tego podejścia :). Wydaje się, że stoimy już w najwyższym punkcie tego wzniesienia, ale gdzie tam. Obniżamy się w dół by za chwilę znowu podchodzić pod górę. Stąd to już rzut beretem. Wchodzimy na polankę, gdzie stoi dosyć wysoki drewniany słup (kiedyś pewnie był to krzyż) a kawałek dalej pomnik wzniesiony ku czci żołnierzy Armii Czerwonej, którzy to ponoć latem 1944 roku atakowali stąd armię niemiecką i węgierską. I to byłoby na tyle atrakcji.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Oczywiście złożyłem gratulacje Marysi, która tym samym właśnie skompletowała swoją Beskidzką Koronę. Często się z nią droczyłem w tej kwestii, ale bardzo ją lubię i szanuję, więc gratulacje były jak najbardziej szczere.
Wejście to było nic, zejście to był dopiero armagedon. Stworzyły się dwie grupy – jedna schodziła tą sama drogą która wchodziła a druga (w tym ja) jak się okazało na azymut. Łażenie bez szlaku nie jest dla mnie niczym nowym, ale tym razem nie miałem z tego żadnej przyjemności. Po różnych łamańcach, poślizgach, dopozjazdach i nierównej walce z wszelkiej maści chaszczami, kamolcami, suchymi liśćmi, bagnami, strumykami i na koniec krowimi kupami wychodzimy wreszcie z lasu. Dalsza trasa wiedzie przez pastwiska i gruntowe drogi. Zagadują do nas miejscowi, którzy pewnie nikogo obcego tu nie widują poza PTTK-owskimi grupami zapaleńców, kompletujących Koronę Beskidów. Okazuje się, że nasza grupa dotarła szybciej, więc postanawiam jeszcze pobiec po moje grzyby. I znowu pod górę, znowu cały mokry ale ambitnie docieram do miejsca kryjówki. A tu niemiła niespodzianka. Kozaki czerwone ktoś sobie zabrał. Zostało tylko kilka brązowych – niezbyt urodziwych egzemplarzy dodajmy. Schodząc w dół zaczynam się jednak odkuwać znajdując kolejne dorodne czerwone okazy. To grzybobranie było znacznie ciekawsze niż ta Magura Łomniańska. Z nastroju ekscytacji wyrwał mnie dopiero głośny klakson naszego autokaru. O żesz ku…, pewnie wszyscy już są. Zbiegam szybko w dół, pakuję plecak do bagażnika i wskakuje do autobusu, który odjeżdża jakieś 2 sekundy później. Dziesiątki oczu wbijają się we mnie. Atmosferę rozładowuje szybko Gienek – „wiedziałem, że tam poszedłeś”. Sięgam po ostatnie piwo – nieważne, że nie jest zimne. Muszę uzupełnić płyny i trochę się odstresować. Zmierzamy w kierunku granicy. Przed nią jeszcze jakieś zakupy i koło 18 jesteśmy na przejściu. W autobusie duchota okrutna, ale wysiąść z niego nie możemy. Polscy celnicy wyciągają z bagażnika kilka bagaży do wyrywkowej kontroli. Z jednej strony jest wśród nich moja torba podróżna a z drugiej mój plecak. Trzeba mieć szczęście :). Plus jest taki, że wreszcie mogę odetchnąć świeżym powietrzem. Szczęśliwie kontrolujący nie byli zbyt dociekliwi, więc obeszło się bez trudnych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi.
Ostatni postój w Pilźnie na wrzucenie czegoś na ruszt i to w zasadzie na tyle. Do Krakowa docieramy po 1 w nocy. Dobrze, że istnieje opcja urlopu na żądanie, bo byłbym raczej średnio wydajnym pracownikiem następnego dnia…

Miałem spore opory przed tym wyjazdem. Jakoś zawsze miałem inne górskie priorytety i raczej to była Rumunia, Bułgaria czy planowana wstępnie na ten rok a ostatecznie nie zrealizowana Czarnogóra ze wspaniałym Durmitorem i Górami Przeklętymi. Przechodzi z automatu na rok następny – chyba, że pojawi się cos wyjątkowego na horyzoncie. Tę Ukrainę gdzieś tam zawsze odkładałem na później. A jeśli już Ukraina, to myślałem o jakichś konkretach typu Howerla, Sywula czy Pop Iwan. Te pomniejsze pasma jakoś nigdy mnie szczególnie nie przyciągały. Bałem się monotonii i jednostajności. Tutaj bezkonkurencyjna wydaje się być Rumunia, gdzie w jednym dniu można zdobywać halne wierzchołki Piatra Mare, by w kolejnym dniu toczyć ciężkie boje na eksponowanej skalistej grani Piatra Craiului. Uwielbiam taką różnorodność.
Wyjazd jednak bardzo mile mnie zaskoczył i uważam że był bardzo udany. Złozyło się na to kilka czynników - przede wszystkim piękna, stabilna pogoda i świetne towarzystwo. Jeśli chodzi o góry to spodobała mi się Połonina Borżawa, świetna była wycieczka na Pikuj i na deser fantastyczny Ostry Wierch. Mniej ciekawe jak dla mnie Połonina Równa i Syhłański (o Magurze Łomniańskiej nie wspominając). Uważam, że organizacyjnie było bardzo dobrze. Warunki w hotelu optymalne, z dojazdami we wszystkie zaplanowane miejsca nie było żadnego problemu. Czasami pojawiały się drobne rozbieżności co do długości szlaków, ale to trzeba organizatorom wybaczyć. I co najważniejsze towarzystwo a to było z najwyższej półki.
Dziękuję przede wszystkim mojej wspaniałej ekipie od stolika (Monice, Ani, Beacie, Darkowi i Jurkowi) bo to w dużej mierze dzięki Wam ten wyjazd był taki wyjątkowy i niepowtarzalny. Stworzyliśmy świetną paczkę.
Dziękuję Marysi i Jasi za życzliwość i poczucie humoru. Miło było znowu Was spotkać.
Mojemu współlokatorowi Jasiowi, który okazał się być przemiłym otwartym człowiekiem o wysokiej kulturze osobistej. Nie mogłem chyba lepiej trafić.
Markowi za przygotowanie i zaplanowanie wszystkich tras. Wszystko było świetnie dograne.
Albertowi, że nas bezpiecznie przewiózł przez wszystkie drogi i bezdroża, co wcale nie było łatwym zadaniem.
Prezesowi Gienkowi za koordynowanie całości i takie zdrowe podejście do tematu – gdzie trzeba się uśmiechnąć to się uśmiechnął, gdzie trzeba było krzyknąć to krzyknął i o to właśnie chodzi. W każdym razie mnie takie podejście do tematu bardzo odpowiada.
I na koniec dziękuję wszystkim z którymi miałem wielką przyjemność przemierzać te ukraińskie szlaki. Zarówno tym, których znałem wcześniej, jak i tym, których miałem okazję poznać na tym wyjeździe.

Po wycieczce (poza miłymi wspomnieniami) pozostało mi trochę grzybów :), na chwilę obecną już oczywiście spożytkowanych :).

Obrazek

Obrazek

Skoro już kubek Liverpoolu znalazł się na jednym ze zdjęć, to dla wszystkich uczestników naszego wyjazdu utwór z przesłaniem…

https://www.youtube.com/watch?v=OV5_LQArLa0

A tak śpiewają to kibice…

https://www.youtube.com/watch?v=j72tBjGNlxI

Zawsze mam ciarki na plecach, kiedy tego słucham.

Bo czyż nie o to w tym wszystkim chodzi aby nie być samotnym na górskich i życiowych ścieżkach, nawet jeżeli czasami przemierzamy je sami…

Z górskimi (i nie tylko) pozdrowieniami...


Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Pn sty 17, 2022 2:47 pm przez Carcass, łącznie edytowano 8 razy

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz wrz 29, 2016 2:22 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So lis 10, 2007 8:21 pm
Posty: 4336
Lokalizacja: Kraków
Jako socjopata byłem w życiu tylko na jednej zorganizowanej wycieczce, zresztą bardzo miło ją wspominam. Przypadkowo też w centralnej Polsce, na Wołyniu. Relacją zachęciłeś mnie do rozważenia takiego wyjazdu.

_________________
Te linki okazują mowę nienawiści lub dyskryminację wobec chronionej grupy osób z powodu rasy, wieku lub innych naturalnych cech.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBagiew_(organizacja)
https://pl.wikipedia.org/wiki/A_quo_primum


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz wrz 29, 2016 2:38 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Wt lut 23, 2016 2:37 pm
Posty: 412
Carcass napisał(a):
Z górskimi (i nie tylko) pozdrowieniami...


I wzajemnie :)

Super relacja i zdjęcia.

_________________
"...nie tych droidów szukacie..."


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz wrz 29, 2016 3:46 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
zjerzony napisał(a):
Jako socjopata byłem w życiu tylko na jednej zorganizowanej wycieczce, zresztą bardzo miło ją wspominam. Przypadkowo też w centralnej Polsce, na Wołyniu. Relacją zachęciłeś mnie do rozważenia takiego wyjazdu


Też kiedyś wydawało mi się, że nie nadaje się na zorganizowane wyjazdy górskie. Zdanie zmieniłem już po pierwszej wycieczce do Rumunii w 2013r. z PTTK Rzeszów. Trzeba pamiętać o tym, że tam jeżdżą ludzie podobni do nas, z którymi szybko łapie się wspólny język. Nie jeżdżą tam laseczki w różowych kubraczkach czy faceci w mokasynach. Teraz po wielu wyjazdach z różnymi grupami muszę przyznać, że mam już tam całkiem sporo przyjaciół. Dzwonią do mnie jak mają się rozpocząć zapisy na jakąś wycieczkę albo sami mnie na nią zapisują awansem. To bardzo miłe. Zresztą na chwile obecna moje prywatne górskie towarzystwo w większości składa się właśnie z ludzi poznanych na takich wycieczkach. Już nie rozmawiamy tylko o górach, ale o wszystkim. Mam z nimi dużo bliższy kontakt jak choćby z ludźmi ze studiów, z którymi kiedyś tworzyliśmy świetna paczkę. Wszystko ewoluuje, a wspólna pasja bardzo zbliża ludzi do siebie. Myślę, że nie będziesz żałował.

Yeti napisał(a):
I wzajemnie :)

Super relacja i zdjęcia.


Dziękuję bardzo :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt wrz 30, 2016 6:20 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1503
Lokalizacja: W-wa
Nie ma to jak długa, fajnie napisana relacja! :)

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt wrz 30, 2016 6:38 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10406
Lokalizacja: miasto100mostów
Jakie tam one ukraińskie :lol: Polskie góry!

Świetna relacja, jak zwykle u Ciebie.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt wrz 30, 2016 6:47 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
anke napisał(a):
Nie ma to jak długa, fajnie napisana relacja! :)


Krabul napisał(a):
Świetna relacja, jak zwykle u Ciebie.


Mam w zanadrzu jeszcze praktycznie gotową relację z Gór Marmaroskich i Rodniańskich.
Myślę, że ją wrzucę max. do tygodnia.
Też będzie długa :).

Dziękuję Wam bardzo za miłe słowa :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt wrz 30, 2016 11:20 pm 
Nowy

Dołączył(a): Wt sty 17, 2006 11:08 pm
Posty: 23
Lokalizacja: Kraków
Piątka z plusem za relację, jak zawsze, bardzo fajnie się czyta.

_________________
Świat jest piękny!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 03, 2016 8:46 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
gluonek napisał(a):
Piątka z plusem za relację, jak zawsze, bardzo fajnie się czyta.


Dzięki. Wszystko wskazuje na to, że już za 10 dni będę ponownie w ukraińskich górach :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr paź 05, 2016 6:53 pm 
Nowy

Dołączył(a): N wrz 29, 2013 12:34 pm
Posty: 9
Jak zawsze Wojciech świetna relacja no i jakaś pamiątka pozostaje oprócz oczywiście górskich widoków i nie tylko.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz paź 06, 2016 7:23 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
pablojabbar napisał(a):
Jak zawsze Wojciech świetna relacja no i jakaś pamiątka pozostaje oprócz oczywiście górskich widoków i nie tylko.


Dzięki Paweł. Szkoda, że nie mogłeś pojechać bo wyjazd naprawdę udany pod każdym względem. Ale miałeś swoją szansę - proponowałem. Jeszcze większy ból, że nie jedziesz w Gorgany, bo ekipa szykuje się konkretna :). A co do pamiątek, to znajomy zmontował również półtoragodzinny film z tego wyjazdu. Wkrótce powinienem go mieć u siebie. Jak zdążę to dziś wrzucę relacje z naszego majowego wyjazdu do Rumunii...

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: So paź 08, 2016 8:33 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Pt wrz 02, 2011 8:03 am
Posty: 1748
Lokalizacja: Podkarpacie
Dzięki za to, że miałem co czytać i oglądać podczas powrotu z pracy :D piękne tereny! Relacja zacna, jak i z Rumunii ;)
Ps. Jedyny minus za kubek

_________________
Najlepszy reset tylko w górach


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn paź 10, 2016 8:43 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
rafi86 napisał(a):
zięki za to, że miałem co czytać i oglądać podczas powrotu z pracy :D piękne tereny! Relacja zacna, jak i z Rumunii ;)


Dzięki.

rafi86 napisał(a):
Ps. Jedyny minus za kubek


Kubek MU też w domu posiadam :).

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N lis 20, 2016 1:43 pm 
Stracony

Dołączył(a): Pn lut 11, 2013 4:09 pm
Posty: 9871
Lokalizacja: FCZ
Ku rwa ale Ci zazdroszczę :oops:

_________________
NIE MA LEPSZEGO OD MIĘGUSZA WIELKIEGO!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N gru 18, 2016 11:40 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
prof.Kiełbasa napisał(a):
Ku rwa ale Ci zazdroszczę :oops:


Mam już kilka przecieków jeśli chodzi o tego typu wyjazdy w roku 2017. Jeśli byłbyś zainteresowany to daj znać.

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 15 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 11 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL