19.09.2019 – Jazd
Do Jazdu dotarliśmy około godziny 7 nad ranem. Przy wyjściu z autobusu, jak to jest w irańskim zwyczaju, otoczyła nas chmara lokalnych taksówkarzy, próbujących nas przekonać do wybrania właśnie ich auta. Po krótkich negocjacjach wybraliśmy nie tylko pojazd, ale i miejsce, do którego chcemy się dostać. Jeden z taksówkarzy zaproponował dowóz do hostelu położonego blisko centrum. Nie mając specjalnie alternatywy zgodziliśmy się i już pół godziny później byliśmy na miejscu. Tam za cenę 10 dolarów pozwolono nam zostawić bagaże i, przede wszystkim, zjeść śniadanie.

Jazd o poranku widziany z dachu naszego hostelu.

Po lewej Meczet Piątkowy, a po prawej badgiry.
Jeszcze przed śniadaniem udaliśmy się na dach hostelu, skąd mieliśmy bardzo ciekawy widok na starówkę. Warto pamiętać, że wg UNESCO Jazd jest jednym z najstarszych miast na świecie. Charakterystyczną cechą krajobrazu Jazdu są wiatrołapy, tzw. Badgiry – wieże z powycinanymi cienkimi podłużnymi szparami. Bagdiry pełnią rolę podobną do dzisiejszych klimatyzatorów – gorące powietrze wpada w szczeliny i tam jest ochładzane. Poza Iranem badgiry można zaobserować jeszcze m. in. w Bahrajnie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Pakistanie i Afganistanie. W samym zaś Iranie występują niemal wyłącznie w Jezdzie.

Brama prowadząca do Meczetu Piątkowego (ejwan)
Po śniadaniu ruszyliśmy w miasto, nie kierując się żadnym sensownym planem. Wąskie uliczki pozwalały zyskać trochę cienia, więc poranne zwiedzanie nie było jeszcze tak męczące. Bardzo szybko dotarliśmy do placu, przy którym wznosi się Meczet Piątkowy, którego dwie 48-metrowe wieże wieńczą ejwan (jedno z wejść). Weszliśmy na dziedziniec, gdzie akurat miało miejsce płomienne przemówienie jakiegoś kaznodziei. Nie zrozumiałem z nieco kompletnie nic, ale chyba mówił o rzeczach ważnych, bo co chwila podnosił głos. Do tego nagłośnienie na dziedzińcu było na tyle dobrze, że dało się go słyszeć głośno i wyraźnie z każdego zakątka tego miejsca.

Meczet Piątkowy widziany z trochę innej perspektywy.
Z meczetu ruszyliśmy w kierunku kompleksu Amir Chakhmagh, chcąc po drodze jeszcze zobaczyć muzeum 12 imamów i więzienie Aleksandra [Wielkiego]. Wejście do obu tych atrakcji nie jest jednak tanie (ok 20 zł za każde), więc daliśmy sobie spokój, a zamiast do muzeum, poszliśmy na lody do jednej z kawiarni w centrum miasta. Tu przyplątał się do nas lokals, oferując wycieczkę na pustynię i oglądanie stamtąd zachodu słońca. Za 12 dolarów obiecał transport w dwie strony, przy czym powrót miał być już nie do motelu, a od razu na dworzec, skąd mieliśmy się udać do Teheranu. Wydało nam się to dobra ofertą, więc umówiliśmy się, że o 17.30 Mohammed przyjedzie po nas do hostelu.

Więzienie Aleksandra

Po lewej Jazd Tower. Prawie jak Big Ben

Po prawej widoczna "gruszka" pod ejwanem jednego z meczetów jest symbolem Jazdu i w całym mieście występują trzy oryginalne sprzed wieków plus masa lepszych lub gorszych kopii

Mając jeszcze kilka godzin zapasu, ruszyliśmy dalej w miasto, choć już nie z takim animuszem, bo zrobiło się naprawdę ciepło. Bliskość terenów pustynnych jeszcze bardziej potęgowała uczucie gorąca w okolicy. Trafiliśmy przypadkiem do pewnego meczetu, który mogliśmy obejrzeć od środka. Przy wyjściu pełniący funkcje tamtejszego „kościelnego” zaprosił mnie i Sowi na herbatę. Oczywiście nie rozumiał ani słowa po angielsku, więc nie pogadaliśmy sobie zbytnio. Po prostu zaparzył nam herbatę i sobie poszedł. Wypiliśmy i wyszliśmy, dołaczając do nieco już zniecierpliwionej grupy.
Stamtąd ruszyliśmy w kierunku Świątyni Ognia – jednego z najważniejszych, jeśli nie najważniejszego, zabytku w Jezdzie – zaroastariańskiej świątyni ognia. Ruszyliśmy tam pieszo, co oznaczało około pół godziny spaceru w coraz bardziej nieznośnym słońcu. Tylko od czasu do czasu udawało nam się znaleźć odrobinę cienia, bo słońce było już bardzo wysoko. Niestety pech chciał, że do świątyni dotarliśmy o 12.05, podczas gdy między 12 a 16 jest przerwa w zwiedzaniu. Oznaczało to, że musieliśmy się obejść smakiem. Aby jednak nie marnować dnia, zamiast wracać do hostelu, złapaliśmy taksówkę, która zawiozła nas do Ogrodu Dolat Abad, ale wejście do środka parku to znów byłby wydatek rzędu 15-20zł, którego chcieliśmy uniknąć. Posiedzieliśmy więc chwilę w przedsionku, mocząc nogi w korycie z wodą. Był to świetny sposób, aby trochę się ochłodzić.

Badgiry w drodze do Świątyni Ognia.

I te same badgiry widziane z bliska.
Następnym punktem na naszej mapie była restauracja, gdzie pojechaliśmy zjeść obiad. Pierwsze wrażenie, gdy weszliśmy do środka wskazywało, że za obiad tutaj zapłacimy krocie. Tak się jednak o dziwo nie stało. Za gulasz z wielbłąda zapłaciłem tyle, co za kebaba w innych miejscach. Gulasz ten zamówiłem bardziej z ciekawości, bo jeszcze nigdy nie jadłem wielbłąda, ale mięso to niczym specjalnie nie rózni się od wołowiny. Z restauracji ruszyliśmy do hostelu, aby trochę odpocząć od wszechobecnego żaru, a jeszcze warto było wziąć prysznic przed wyjazdem na pustynię, bo zaraz potem mieliśmy się udać na dworzec i ruszyć w podróż do Teheranu.

Meczet przy głównym placu Jazdu.
Punktualnie o 17.30 Mohammed pojawił się w hostelu. Spakowani już zostawiliśmy rzeczy w hostelowym lobby, tak aby zaraz po powrocie tylko je zabrać, wrzucić do auta i ruszyć na dworzec. Podróż na pustynię zajęła niespełna godzinę. Nasz kierowca zabrał nas do miejsca, gdzie przyjeżdżają lokalsi, bawić się zdala od miejskiego gwaru i miejskich służb porządkowych. Tu też można pojeździć terenówkami po wydmach. My zaś zrobiliśmy sobie krótką sesję zdjęciową, a niedługo potem zaczął się zachód. Nie trwał on jednak zbyt długo, więc już około 19.30 zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Po chwili na wydmę, na której siedzieliśmy, weszły dwie młode Iranki, które koniecznie chciały sobie z nami zrobić zdjęcie. Jak się okazało, przyjechały one na tutejszą imprezę. Nie trzeba było nas długo przekonywać i już po chwili znaleźliśmy się w centrum regularnej imprezy, z tańcami, głośną muzyką i śpiewem, czyli tym wszystkim, czego oficjalnie zabrania irańskie prawo obyczajowe. Szkoda, że nie mogliśmy tam zostać dłużej, bo spieszyliśmy się na autobus do Teheranu. W oparach dymu papierosowego na imprezie dało się wyczuć również alkohol, marihuanę oraz haszysz. A więc to w takich miejscach bawią się młodzi Irańczycy...

Pustynia w Jazd

Zachód słońca na pustyni.

Irańskie party z muzyką na żywo

Niedługo potem już siedzieliśmy w autobusie do Teheranu.