Dzień 3 - wtorek - 1 majaPogoda stała się lekko monotonna. Ręce pieką, karki pieką, całe szczęście dzisiaj mamy w planach marsz dolinami/lasem więc będzie przyjemniej.
Poranny widoczek na nasz obóz.

Połoniny którymi szliśmy z góry wyglądały na rozległe i łagodne, ale zbocza już takie fajne nie są.

Jesteśmy w rejonie płaskowyżu Padiș, czyli w obszarze z dużą ilością krasowych cudów jak jaskinie, wywierzyska, ponory (woda sobie znika gdzieś pod ziemią) czy aweny (duże dziury w ziemi o pionowych ścianach). Dzisiaj mamy w planach zobaczyć wąwóz Someșului Cald i jaskinię Rădesei.
Schodzimy sobie na dzikusa do doliny.

Bez większych problemów docieramy do dna bocznej odnogi z jakąś tam drogą, jest przyjemnie.

Miejscami śniegu nie brakuje.

Malowniczych potoków również.

Dochodzimy do wąwozu o pionowych skałach, szlak biegnie po jednej i drugiej stronie. Odważni mogą forsować korytem. Wybieramy sobie prawą stronę i mozolnie na czterech łapach pod górę. Ludzi to tu za dużo nie łazi, szlaki na drzewach są, ale ścieżka jakaś mizerna. I do tego drzewa poprzewracane...

Postój przy jaskinii dla ochłody. Coś jak otwarta zamrażarka, uff.

Polazłem z ciekawości w głąb z 80m, korytarz zawija jakieś esyfloresy i coraz niżej, eee, to nie dla mnie...
Plecak na grzbiet i leziemy dalej.

Z jednej strony urwisko wąwozu, z drugiej pionowa skała, do tego porozrzucane wkoło jakieś kamienie. Widoki też się zdarzają.


Plantacja czosnku niedźwiedziego.

Im dalej tym więcej przewróconych drzew, duuuużo przewróconych drzew. Jakiś kataklizm tędy niedawno przechodził, igły na drzewach jeszcze zielone.


Z oglądania kolejnej jaskinii i wodospadu nici, drzewa leżą jakby ktoś nimi grał w bierki.
Odpoczynek na dnie wąwozu po akrobacjach nadrzewnych.

Mieliśmy cichą nadzieję, że dalej będzie lajcik, ale witki nam opadły jak wyszliśmy na górkę.

Ścieżka i szlak zrobiły puff i nima. Mapa, kompas i intuicja idą w ruch. Raz pod drzewem na brzuchu, raz po drzewie na 2 m i tak... kilka godzin. Udało nam się dojść do szlaku i końca małpiego gaju akurat w okolicy największej atrakcji czyli jaskinii do której wpada potok i kilkaset metrów dalej leci w wąwóz. Uh, jakoś nikt z nas nie ma ochoty na eksplorację...

Jeszcze trochę i się na pewno uda...

Udało się! Wyszliśmy z lasu i wita nas tabliczka i ...burza.

Dobrze, będziemy pamiętali gdyby nam się zachciało ponownie tu wrócić na tym wyjeździe.
Mamy niedużą plandekę więc robimy sobie mini zadaszenie i czekamy na koniec burzy. Dwie godziny do zmroku, to co powinniśmy przejść w 2h szliśmy 6h. Rozbijamy namiot czy piłujemy jeszcze 7km do Glavoi i kempingu. Zwycięża opcja z piłowaniem i ruszamy z buta gdy po kilku minutach na pustej drodze pojawia się ON, zabiera nas na pakę i podwozi 5 km.


Wysiadamy, pięknie dziękujemy za podwiezienie i dalej z buta, już niedaleko. Widoczki poburzowe i klasyczne w górach Rumunii.


Jeszcze kawałeczek...

...i na godzinę przed zmrokiem siedzimy w barze przy piwie. Uff. Ciężki dzień. Wczoraj były kwiatki, dzisiaj drzewa...
Dobrze nam się spało.
C.D.N.