Dzień 6 - piątek - 27 wrześniaRankiem można obejrzeć gdzież to my śpimy. Wzdłuż potoku nad którym spaliśmy biegła dawna granica RP.

Mamy dzisiaj przed sobą długi dzień marszu, a konsultacje ze strażnikami dalszej naszej drogi tego nie ułatwiają. Nie pozwolono nam przeskoczyć do sąsiedniej doliny najkrótszą drogą, biegnie ona za sistiemą, ale od granicy daleko. Musimy nadrabiać drogi przez ponad 1400 metrowe pasmo Czarnego Diłu.

Po drodze wiele wąsatych drzew...

Przeskoczyliśmy pasmo i schodzimy do doliny Saraty. Sarata to wioska na końcu świata. Większość domostw jest opuszczona, ale kilka jeszcze jest zamieszkanych.

Dolina Saraty, górami ponad łąkami leci granica.

W centrum oczywiście świątynia.

Drzewa liściaste przypominają, że to już jesień.

Centrum coraz bliżej...

Wiejska krzyżówka. W czasach świetności był tu sklep, może i marszrutki dojeżdżały.

Domostwa pootwierane, można sobie pozaglądać.

Urokliwa dolina na krańcach Białego Czeremoszu.

Zamieszkane domostwo przyklejone do zasieków sistiemy.

Grzbiet Czarnego Diłu, przez który przechodziliśmy. Malownicze urwiska.

Dalsza droga wiedzie na kolejne pasmo. Tym razem zobaczymy "pieczarki" z bliska, góra Tomnatyk (1565 m) czeka.
I oto one, obserwowane od wielu dni z daleka, w końcu na wyciągnięcie ręki.

Już prawie...

miejsce jest turystycznie zagospodarowane, siadamy sobie przy stołach z widokiem na okolicę i magiczne kule, czas coś wrzucić na ruszt.

Pojawiają się dwa auta terenowe, pasażerowie zajmują sąsiedni stolik. Mamy dużego ładnego prawdziwk.a z którym nie bardzo co mamy zrobić więc dajemy go sąsiadom. W odwecie częstują nas winem, sełem i innymi przysmakami. Jest wesoło i sympatycznie.

Mamy jeszcze kawał drogi do przejścia a jest już późno. Drogowskaz turystyczny pociesza nas że jedyne 6h marszu. Czas się zbierać.
Rzut okiem na zdobyty Tomnatyk i bacówkę na stoku.

Zanim stracimy wysokość, możemy podziwiać odsłaniające się Góry Rodniańskie z majestatycznym Ineu (2279 m).

Wkrótce zapada zmrok i pozostaje monotonny marsz wzdłuż sistiemy.

Przed 23.00 docieramy do celu czyli wioski Szepit. 30 km nie licząc przewyższeń w nogach, mam dość. Rano o 5.00 mamy marszrutkę więc snu nie za wiele. Rozbijamy namioty w centrum wsi i trzeba chwilę odpocząć.

I tak kończy się nasz wyjazd, w sumie przypadkowych osób zgranych przez internet, w wieku 31-65 lat. Pozostało wydostać się marszrutką do Czerniowców co zajmie nam jedyne 6h (120 km) po wspaniałych i urokliwych ukraińskich autostradach

. Jeszcze tylko pociągiem do Lwowa, nocleg, i wczesnym przedpołudniem już po polskiej stronie.
Zabrakło dodatkowego 1-2 dnia na tę trasę, żeby można nieco spokojniej ją pokonać, bez języka na brodzie. Przeszliśmy 126 km, do tego 4700 m do góry i 4200 m w dół.
KONIEC