Było parcie, był pomysł, chodzenie po krzakach jest fajne, ale to nie to czego chcemy, my czyli ja i Kilerus, zapadła więc decyzja, środa, nas dwóch i co będzie.
Dzień przed wyjazdem, gadam z leppym, ma trzymać kciuki, za nas i za pogodę, powinno być ok. Kciuki Świni zaklepałem już wcześniej.
Jak zaplanowaliśmy, tak się stało, w środę około 6:00 lądujemy w Popradzkim Plesie, ja borę linę, Kilerus szpej, i asfaltową drogą ruszamy w głąb Doliny Mięguszowieckiej.
Tym razem mamy opis, mapki i WHP, nic nas nie zaskoczy, wiemy gdzie wejść, gdzie zejść i w ogóle wiemy wszystko, nie może się nie udać.
Za Żabim Stawem, schodzimy ze szlaku, i kierujemy się pod niewielki żleb, który ma być pierwszym etapem drogi wyprowadzającej nas na przełęcz.
Z początku idzie dość łatwo, choć słońce doskwiera niemiłosiernie, dłuższy czas idę pół nagi, bez koszuli, pot zalewa mi oczy, nic nie widzę, przecieram je, zbytnio nie pomaga.
Powyżej nyży z przewieszką robi się trudniej, ale co tam dla nas harcerzy, damy radę, kilka kroków i stajemy na trawiastej półce.
Kilerus ma obawy, coś mówi że pomyliliśmy drogę, że trzeba było trawersować, no mrok, patrzę w dół, jak my tam zejdziemy ? rozglądam się i wzrokiem odnajduję wyraźną ścieżkę, chodź mówię.
Wychodzę za skalną grzędę patrzę przed siebie i czuję jak nogi miękną mi w kolanach, do tej pory myślałem że jestem gotów, teraz mam wątpliwości, boję się.
Ja też się boję mówi Kilerus, ale nie po to tu przyszliśmy by zawrócić, dodaje, ma rację, myślę sobie, zawrócić wstyd, ale jak patrzę na grań, żołądek wywraca mi się do góry nogami , jeszcze gorzej gdy patrzę na wąski cel 12-metrowego zjazdu, to jest zupełny mrok.
Powoli wyciągam z plecaka linę, Kilerus zakłada uprząż, co będzie myślę sobie, przeciągając ja przez ring zjazdowy i klarując za razem, co będzie to będzie.
Zjazd jest mroczny, grań na którą mam trafić jest wąska, gdy patrzę w dół, kątem oka widzę Czarny Staw pod Rysami, lufa jak cholera myślę, odwracam wzrok.
Kilerus zbudował stanowisko, stoję obok wpięty lonżą, fakt grań wygląda dużo przyjaźniej, niż tam na górze z półki, Kilerus prowadzi.
Pierwszy koń jest połogi, przechodzimy go szybko, nie przejmując się ekspozycją, pod spiętrzeniem grani, robimy stanowisko, są tu stare haki.
Kiler prowadzi, w górę, niewielkim kominem, a następnie w znacznej ekspozycji na drugą stronę grani, tam zakłada stanowisko.
Siedzę na ostrzu grani, asekuruję , gdy patrzę na boki skóra cierpnie mi na plecach, mrok, ekspozycja jest ogromna, czuję się dziwnie nieswojo.
Ostatni wyciąg, kiler pyta czy chcę prowadzić, patrzę na tę mieszaninę taśm, kości i friendów i mówię, daj spokój, idź pierwszy będzie szybciej.
Na ostatnim wyciągu, miłośnicy lufy przeżyją ekstazę, jest ogromna, a trzeba w niej wejść po niewielkich stopniach na górne spiętrzenie grani, zajeboza.
Siedzimy na szczycie, jest nasz i nikt go nam już nie zabierze, udało się, weszliśmy na Żabiego Konia, jeszcze tylko zejść, martwi to nas trochę, dwa zjazdy, jeden wolny 10m, drugi 20m.
Kilerus zjeżdża pierwszy, ma robić foty, mota się trochę na grani nie mogąc odnaleźć kolejnego stanowiska, wyciąga opis, czyta, o jest tutaj krzyczy.
Teraz może ja pojadę pierwszy mówię, jak chcesz odpowiada, przede mną 20 metrów bardzo przyjemnego zjazdu i trawiasta półka, na której zdejmę wreszcie buty wspinaczkowe.
Dalsza droga, orientacyjnie nie jest wcale taka łatwa, trzeba przewinąć się przez szczerbę w grani, a później trawersować zbocze do dogodnego do zejścia miejsca, ale co to dla nas.
Wracamy do auta, rozmawiamy, aż trudno nam uwierzyć w to co było naszym udziałem kilka godzin temu, niesamowite ile można zrobić, jeśli tylko znajdzie się odpowiednich przyjaciół.
Dzięki Pawle, bez Twojej odwagi nigdy bym tam nie wszedł.
Ostatnio edytowano Cz lip 16, 2009 9:55 am przez golanmac, łącznie edytowano 4 razy
|