Dzień 9 - odpoczynek po Rysach.
Dzień 10 - Plan na dziś ambitny. Cel Kozi Wierch. Ruszamy więc do HG. Kolejny raz znana nam droga. Pogoda niby ładna, ale nie rozpieszcza. Atakują nas latające mrówki. Jestesmy wczesnie wiec nie ma duzo ludzi, podejście na Zawrat przyjemne... Na samej przełęczy konsternacja - iść Orlą na Kozi ?

Pogoda zagadkowa, w dali lekko grzmi więc po obczajeniu czasów pada myśl by stoczyć sie do piątki i na kozi ruszyć szeroki żlebem. W piątce zaczyna lekko padać. Postanawiamy przeczekać

Grzmi, na słowacji zapewne potężne burzysko. Klimat naprawde niesamowity...
Zaduch w powietrzu, ciepło. Nie ma co iśc na Kozi, w dali coś na kształt chmurnej trąby powietrznej

Żal wracać, wiec postanowilismy do HG przejść przez Krzyżne. Podejście przyjemne i proste, ale ostatnie 1/3 męcząca, wlokę sie juz ostatkiem sił, qrna, naprawde do Krzyznego trzeba mieć nerwy! Widok z przełęczy okej, ale nie powala. Niepokoi mnie ta cholerna burza na Słowacji, mam wrażenie ze minie kwadrans i bedzie tu. Marzy nam sie przejśc kawałek Orlą, ale ta burza i posępna pogoda

Stawy w piątce mroczne i prawie czarne. cóż... schodzimy znanym już nam szlakiem. Teren kruchy, mam obawy o głowę by nikt nie zrzucił mi kamlota. Szlak długi nudny, , jak wyszło sie z pańszczycy i trawers żółtej turni - miałam dość! Miotałam przekleństwa, deszczyk nad czerwonym stawem.... A jak weszłam w obmierzły gąsiennicowy las to miara sie przebrała. Miałam wrażenie ze siedzi na mnie stado kleszczy i pająków
Wyjazd zbliża sie ku końcowi, żal mi bardzo, że Kozi nie padł i nie padnie juz. Odwracam po raz ostatni głowę na OP, jeszcze wróce.... ale na razie mam dosć. Zmęczone kolana i stawy domagają sie dłuższego odpoczynku.
Foty bedą.
