Dzień IV
Jesteśmy już porządnie zmęczeni, dlatego wybieramy opcję minimum. Podejście nie jest dalekie, ale mimo to czujemy, że jest to absolutnie maksymalny wysiłek, jaki dopuszczamy.
Na początku drogi pojawia się problem z śnieżnym jęzorem wyjeżdżającym ze żlebu Staniszewskiego. Gruby rąbie stopnie swoimi Borealami, a ja go asekuruję. Gdy stoi już na filarze, ja mykam przez śnieg.
Początek drogi to łatwa wspinaczka II/III. Chciałem dociągnąć wyciąg za turniczkę, ale brakłoby mi liny.
Za turniczką jest super ścianka. Trudności nie są ogromne. Duże klamy, stopnie, ale sama ścianka bardzo ładna. Wszystko zamyka się w IV, czyli bez męczarni.
Za tą płytą znajduje się najtrudniejszy wyciąg. Jeden z dwóch V. Na samym początku źle startuję i nie mam gdzie założyć przelotu. Teren tak na oko V. Mam opcję wytrawersowania do faktycznej drogi, ale ewentualny lot zakończy się na ziemi, a ja stoję gdzieś na wysokości trzech metrów. Schodzę więc. Problemem jest jednak dolna część gdzie nie mam zupełnie na czym stanąć. Gruby przytrzymuje mi nogę, później staję mu na ramieniu i jakoś udaje się zejść. Trochę zły jestem na siebie, bo sporo sił mnie to kosztowało. Startuję bardziej na lewo i powoli obczajam drogę. Wypatruję śladów, gdzie ludzie łażą. Przedłużam przeloty, bo trochę się wyciąg zakręcił. spokojnie pokonuję lekkie przewieszenie i siadam na kancie filara. Kolejny kawałek jest na równowagę. Też piąteczka. Bardzo przyjemny wyciąg. Troszkę się namęczyć trzeba. Czasami mam wątpliwości odnośnie wyceny dróg, ale tutaj to V jest z pewnością. Stanowisko znajduje się na szerokim trawniku, założone na sporym zębie skalnym.
Kolejny wyciąg jest prosty, aczkolwiek trochę kruchy. Trochę pogoda nas straszy. Chmury zmieniają swoją kolorystykę co rusz. Czasami wychodzi słońce i nie bardzo wiadomo jak się ubrać. Raz ciepło, raz cholernie zimno.
Podobnie przebiega kolejny wyciąg.
I kolejny z poziomą grańką na końcu.
Kolejnego wyciągu nie pamiętam

, ale kończy się przed turniczką.
Po jej obejściu stajemy przed ostatnią trudnością: V płytą. Gruby tutaj kiedyś odpadł, bo zaczęło lać. Nie dziwię się. Gdy jest mokro wszystko się zmienia. Tym razem radzi sobie bardzo sprawnie. Faktycznie płyta jest bardzo fajna. Przyjemna wspinaczka w przyjemnej scenerii. Taki bonusik na zakończenie.
Oj, ale w sumie to jeszcze nie koniec, bo jeszcze 100m do szlaku na Zadni Granat. Wystarczy spojrzeć na Żółtą Turnię żeby się przekonać, że jesteśmy poniżej niej, więc kawałek drogi mamy do zrobienia. I faktycznie idzie się i idzie. teren w zależności od inwencji I-II. Bardzo fajnym momentem jest sforsowanie niewielkiej przewieszki z pancernymi chwytami. Na szczęście nie ma tutaj zbytniej ekspozycji więc psycha puszcza bez problemu. Miejsce na oko II.
Wychodzimy na szlak w miejscu gdzie wyprowadza on na ramię Zadniego Granata i zakręca w stronę szczytu. Ja biegnę żeby zdobyć szczyt dla zespołu.
Dalej już tylko schodzimy do Betlejemki i pakujemy się na dół. Czas wracać do domu, bo człowiek po czterech dniach wspinania jest już trochę wypruty.