Czas na Francję. Podjeżdżamy pod Chamonix do kwatery legendarnego Missje Diddie. Po pewnych "problemach" parkingowych pakujemy się do uroczej stodoły pełniącej funkcję kwatery. Wygodnej kwatery. Wieczorkiem schodzimy do jadalni i prowadzimy dysputy. Jednemy z dyskutujących coś odbija ( to znaczy mi ). W stanie pewnego obłędu będę przebywał sporo godzin. W końcu Don pewnym czynem uswiadamia mi debilizm mego zachowania. Dzięki Don. W międzyczasie odwiedzamy Chamonix i podziwiamy Igły Chamonix, Aiguille du Midi, Petit Dru ( gdzie Długosz walczył o wieczną sławę ), masyw Blanca, lodowiec schodzący prawie

do miasteczka i inne ustrojstwa. Jest pięknie. Lato w pełni. W końcu czas udać się w góry. Jak cywilizowani ludzie udajemy się kolejką na A. du M. Maskujemy się w "lodowej komnacie" i schodzimy w kierunku schroniska Cosmic ( 3613 m ). Najpierw 377 m obniżenia ( w tym część po wąąąąskiej , pochylonej grani ), potem trochę po płaskim i około 100 m podejścia do schronu. Tam zwyczajowe oddanie na wieszaki czekanów, schowanie raków,założenie bamboszy i dopiero w takim stanie wejście na salę jadalną. Obyczaje schroniskowe są po to aby były przestrzegane. Meldujemy się, Ali pyta się kiedy płacimy. Pada odpowiedź : Po kolacji. Jakoś tego w polskich schroniskach nie widzę

. Co do noclegu to dostajemy pokój 12 - osobowy, po części zajęty. Aga i ja dostajemy łóżka na ... 3 poziomie

. Trochę miota u szczytu

Wychodzimy na taras, pogoda sprzyja zdjęciom. Natomiast nie sprzyja chodzeniu bez okularów. A tak uczyniłem. Na kolacji cała sala pełna. Różnorodny tłum. Ale chyba poza nami Polaków brak. Dokonujemy kilku skandalicznie

...

drogich zakupów spożywczych, umawiamy się na śniadanie na 3 rano i udajemy się na spoczynek. No i zaczyna się ciekawa noc. Dla mnie bardzo ciekawa

. Spałem może z godzinę, a resztę próbowałem spać. Inni nie lepiej. Zwłaszcza, że noc za oknem była ciekawa. Piękna burza w oddali lub w nieoddali oświetlała pokój. Wstajemy przed trzecią, pożeramy śniadanie ale o wyjściu w teren nie ma mowy. Z tarasu widać czołówki ekip, które wyszły o 1 w nocy. Ale chyba musiały zawrócić. My wracamy na godzinkę do pokoju. Następnie żegnamy się ze schroniskiem i po zamaskowaniu udajemy się związani liną i etosem w stronę Mont Blanc du Tacul. Pogoda z początku sprzyja, senne otępienie mija. Ale z metra na metr robi się co raz gorzej. Najsłabsze ogniwo czyli ja zaczyna rzucać jobami, Aga wnosi wniosek o zwolnienie tempa. No i do tego zaczynaja błąkać się chmury w okolicy naszego celu. Chmury niemiłe z twarzy. I czeka nas jeszcze 377 metrów podejścia do stacji kolejki. Nie możemy też zapomnieć, że to 4 dzień z rzędu łażenia ( i jeżdżenia

). W okoicach 3900 metrów Don nakazuje odwrót. Reszta zgadza się. Zwłaszcza "ciągnięty w górę"

. Teraz "idący w dół" i reszta udaje się w stronę "rozstaju dróg" pod schroniskiem. Nie idziemy do Cosmica tylko od razu w stonę du Midi. Prowadzi Ali więc nie ma zmiłowania

. Przed zwężeniem grani łaskawie

zatrzymuje się. no i przejście wąąąską granią. Z dwoma mijankami. Nikt nie spadł. Otwieramy bramkę, wkaraczamy do "komnaty" i zrzucamy z siebie stoje wierzchnie. Następnie poszukujemy ( udanie ) lokalu. Tam spożywamy najdroższe piwo w życiu - 4, 5 euro za 0, 33 ( temat cen to oddzielna sprawa ). Wracamy do Chamonix, zakupy i przed nami pożegnalny wieczór. bardzo sympatyczny. Zwłaszcza jak w kuchni pojawił się Pan Ryszard Gajewski. Kontakt z Legendą to nie zapomniana sprawa. Po spokojnym udaniu się na odpoczynek ( strome schody

) spokojnie zasypiamy. Nad wyraz spokojnie. Tak spokojnie, że rano czujemy się jak młode bóstwa. Ostatnie śniadanie we francji i czas kończyć ten wspaniały wypad. Kierunek - Ojczyzna.
Ave.
