Schneibstein 2276 m n. p. m.
Alpy Berchtesgadeńskie, październik 2013Schneibstein to góra uchodząca za najłatwiejszy 2-tysięcznik Niemiec. Rzeczywiście za trudno nie jest i trochę ludzi od strony Jennera (pisałem o nim w maju) tutaj wchodzi. Ale obejście całego jego grzbietu i dalszej części tzw. Hagengebirge to już długa wycieczka w jeden z dzikszych rejonów Berchtesgadenów (żyją tutaj nawet koziorożce alpejskie), na którą niewielu germańskich wędrowców się decyduje, bo odcinek długi, a schronisk i innych almów brak - tej niedzieli trasę tę łącznie ze mną przeszło 5 osób (więcej śladów nie ujrzałem).
Start z wysokości 1150 m n. p. m. Jestem całkiem wcześnie i już wiem, że dzień ten będzie PIĘKNY. Pogoda wspaniała. Przejrzystość powietrza niesamowita, ostrość obrazu powalająca.
Jeszcze na podjeździe serpentyną zatrzymuję się, by zrobić zdjęcie ładnie prezentującemu się od tej strony Watzmannowi:

Miasto Berchtesgaden pod cienka chmurową pierzyną:

Przez ostatnie dni napadało trochę pierwszego tej zimy (jesieni znaczy ;P) śniegu. Od północnej strony (którędy wchodzę) jest go tak do kolan. Obchodzę Jennera z innej strony niż ostatnio, po czym pierwszy raz pod słońce widzę, na co idę:

Podejście pod szczyt to to z gatunku żmudnych, ciągnących się, kiedy to wydaje się, że niedaleko, a idzie się i idzie. W miarę upływu dnia śnieg staje się coraz bardziej mokry.
Szczyt to rozległe plateau. Góra nie wyróżnia się jakoś bardzo w krajobrazie, dlatego dotąd nie rozpoznawałem jej, będąc na innych górach. Niemniej z niej widać łohoho... dużo. Niemal wszystkie szczyty, na których do tej pory byłem w Alpach - łącznie z Dachsteinem, Górami Tennen, Hochkalterem i Schoenfeldspitze. A przy tej przejrzystości powietrza wszystko widać tak, jakby było rzut beretem.
Tutaj widok na niewidziany przeze mnie wcześniej dziki rejon Hagengebirge (popularny wśród grotołazów), na horyzoncie natomiast najwyższy punkt to wierzchołek najwyższego szczytu Alp Berchtesgadeńskich - Hochkoeniga:

Decyduję się iść szerokim i łagodnym grzbietem masywu. Nikt nie szedł tędy przede mną i muszę odgadywać, którędy iść najlepiej - bywa, że mocno wieje, więc śnieg tu wywiany, a tam zawiany i się w nim zapadam. Na szczeście po jakichś 20 minutach widzę parę turystów idących od tej właśnie strony na Schneibsteina, wobec czego mam ślady, którymi się kierować.
Tak to wyglądało mniej więcej, gdy się odwróciłem:

Były wprawdzie powbijane tyczki na zimę, ale w bardzo sporych odległościach.
Szło się długo, ale bardzo przyjemnie.
Taką zimę, to ja nawet lubię



Ładnie wyeksponowana kózka (koziorożców jeszcze nie spotkałem).

Dzień kończyłem opuszczając zimę, powrotem do (jeszcze) jesiennej krainy:
