23 czerwca Wisła - Ustroń
Opuściłem ten najbardziej gościnny ze wszystkich nocleg o 4 rano i pokuśtykałem. Dzień był ładny, znowu słoneczny, jakby aura chciała wynagrodzić poprzednie porażki. Znowu z rana jak noga odpoczęła to jakoś się szło. Wróciłem z powrotem na Przełęcz Kubalonka. Miałem takie pomysły, żeby iść do Ustronia asfaltem, ale ambicja zwyciężyła.

Pożegnalny cień. Polubiłem go.
Jakiś pomysł ktoś ma na interpretację tych znaków ?
Słupki mi się zmieniły. Przeszedłem całą granicę polsko-słowacką.
Według mapy na Stożek było 2 godziny, ja zrobiłem w 5. I tak byłem pierwszy na śniadaniu.

Żona dzwoniła, że już jadą i będą na 11. No to sobie na mnie poczekają. Snułem się dalej. Dotarłem do początków podejścia na Czantorię i z naprzeciwka przyleciał jakiś wariat na rowerze. Po nim następny i kolejny. Przy tym trzecim zobaczyłem numery startowe, więc to jakiś wyścig.
Ja tego kolarstwa górskiego nie doceniałem, to są samobójcy. Pod górę no to wysiłek jak to w sporcie, ale przy zjazdach to oni nie mają żadnej kontroli nad rowerami. Są tak rozpędzeni na stromiznach, że używanie hamulca jest bez sensu i tak nic nie da. Pokrwawieni, poharatane nogi, ręce, pozdzierane łokcie a jadą dalej nie patrzą. Minąłem jednego, który zmieniał dętkę w rowerze i nerwowo ją pompował. Myślę ma chłop po zawodach bo go z dziesięciu minęło, ale on nadal był w czołówce, bo potem zaczęli dopiero jechać ci słabsi.
Ciężko tak się wchodziło, bo co chwilę trzeba uciekać przed kolarzami, a ciężko było przewidzieć w którą stronę ścieżki danego zawodnika los rzuci. To była niedziela, ludzi sporo chodziło, kolarze tylko krzyczeli ostrzegawczo.


Parę chwil przed Czantorią zaczepił mnie człowiek pytając czy kończę GSB. Potwierdziłem, a że też zawsze marzył to mnie wypytywał. Miło było, rozmawialiśmy, ludzie podsłuchiwali i na wierzchołku to się zrobił wokół nas wianuszek. Atrakcją turystyczną byłem psiakość.

A z Czantorii zjechałem kolejką. Gdyby jej nie było to pewnie bym zszedł. Ale była. Ja zjeżdżałem, a żona z Filipem wjeżdżała i tak się śmiesznie minęliśmy.

Oni później poszli poopalać się nad Wisłą a ja na Równicę.


Też długo wchodziłem, ale zejście do Ustronia to było naprawdę ostre i pokryte ruchomymi kamieniami co wywoływało ze mnie częste okrzyki jak mi się gdzieś noga obsuwała. W końcu wyłoniły się zabudowania, leśna droga zmieniła w asfaltową. Wyszedłem na most nad Wisłą i wypatrywałem w leżącym tłumie rodziny. Mnie było łatwiej zauważyć, więc dołączyli na moście i już razem poszliśmy szukać ostatniej kropki.
Dostałem śmieszny kapelusz i puchar od Filipa. Kilka zdjęć i tyle. Koniec przygody.


Później w drodze powrotnej na autostradzie był wypadek i tkwiliśmy dwie godziny w korku 13 km od domu. A w poniedziałek do pracy i trzeba żyć dalej.
Podsumowując:
Napisałem się na forum jak nigdy.

Nie przeszedłem Głównego Szlaku Beskidzkiego, bo zjechałem z Czantorii kolejką.

Kowadło się kłania. W Rytrze kiedy ktoś mnie podwoził autem to było poza szlakiem na dojściu do kwatery. Skucha miała miejsce tutaj.
Nie mam z tym problemu bo nie miałem żadnego zacięcia sportowego, ani purytańskiego podejścia do tematu. Przeżyłem 17 wspaniałych dni w górach, miałem fajne przygody i byłem szczęśliwy. Wyczyściło mi głowę, zmieniło spojrzenie na wiele spraw. Na przykład jazda samochodem 50km/h kiedyś to było wolno. A teraz ja wiem, że 50 km to 2 dni trzeba iść. A tu się siedzi, ciepło, nie pada i w godzinę się jedzie. Największy jednak szok był w pracy jak zobaczyłem ludzi siedzących 8h za biurkiem, wpatrzonych w monitory i robiących jakieś WAŻNE rzeczy. W pierwszej chwili chciałem zmieniać pracę, ale żyć trzeba… już mi trochę przeszło.
Dziękuję za wszystkie miłe i dobre słowa. Bardzo dziękuję. Ale trudności przecież na tym szlaku nie ma żadnych i każdy w miarę zdrowy człowiek spokojnie to przejdzie. Tylko musi mieć trochę czasu i chcieć, cała w tym tkwi sprawa. Natomiast naprawdę zrozumiałem tego człowieka, który przeszedł GSB i poszedł z powrotem bo tam przepięknie jest.
I też kiedyś pójdę jeszcze raz.
