Trudno się przyznawać do porażek, ale czasami trzeba.
Ot, chociażby dla zachowania równowagi na forum
Plan początkowy: Korona Wysokiej
Moja propozycja: Szarpane Turnie, Smoczy Szczyt i w zależności od warunków kontynuacja dalej lub zejście.
Ekipa: Kilerus i ja, czyli zaledwie pół KEGa.
Wyjeżdżamy z Krakowa około 1:45 w nocy. To co nas najbardziej martwi to zapowiadany halny.
Po drodze w kilku miejscach faktycznie ostro piździ.
O 4 jesteśmy w Popradzkim Plesie. Zimno, chmury przesuwają się bardzo szybko na tle nieba oświetlanego księżycem. Na dole wiatru w zasadzie nie czuć co napawa nas pewnym optymizmem.
Nieprzyjemne podejście ciemnym lasem do schroniska i dalej do Doliny Złomisk.
Po wyjściu z kosówki podmuchy wiatru są już coraz mocniej odczuwalne.
Zakładamy rękawiczki, kominiarki i co tam kto ma od zimna i idziemy w górę.
Powoli się rozjaśnia. Zza chmur co jakiś czas wyłania się Złomiskowa Turnia i Siarkan. Widać, że u góry chmury pędzą jak oszalałe.
W końcu po ponad 3 godzinach podejścia dochodzimy do planowanej drogi: Komin Komarnickich (III) na Południowo-wschodnią grań Szarpanych Turni.
Jest bardzo zimno. Na termometrze 4 stopnie, ale szalejący wiatr powoduje, że czuć znacznie zimniej.
Przy zakładaniu uprzęży słyszę lekkie trach. Patrzę na spordnie, a tam dziura na dupie. Pękły w miejscu przetarcia. Zimny wiatr wdziera się do środka. Nie ma jednak na co czekać. Zakładamy stanowisko i ruszamy w górę.
Pierwszy wyciąg prowadzę ja. Chcę się trochę rozgrzać, ale jest strasznie zimno. Najpierw dosyć prostym choć stromym kominem do wklinowanego bloku. Pokonanie go nastręcza mi nieco trudności. Nie czuje zupełnie palców przez co nawet wyraźne chwyty stają się bezużyteczne. Próbuje zapierać się łokciami, rozpierać nogami i w końcu dochodzę na platformę nad blokiem. Przez te wygibasy spodnie poszarpały się jeszcze bardziej.
Jeszcze parę metrów i zakładam stanowisko (nowy ring w ścianie + pętle). Ściągam kilera.
Dalej prowadzi on. Wiatr się wzmaga. W kominie jeszcze nie czujemy go w pełni, ale strach pomyśleć co będzie na grani.
Dwa krótkie i dosyć łatwe wyciągi i wychodzimy z komina. Tutaj wiatr znacznie silniejszy, ale teren prosty. Wypinamy się ze stanowiska i bez asekuracji trawersujemy szeroką trawiastą półkę. Nie ma się gdzie schować przed wiatrem. Gorąca herbata nie wiele pomaga i zaraz zaczynamy się telepać z zimna.
Kiler idzie do góry łatwą rysą. Po drodze zakłada dla bezpieczeństwa kilka przelotów. Dochodzi do przewieszonego miejsca. Po chwili walki wychodzi ponad nie. Mówi, że "grubo".
Zakłada stanowisko i asekuruje mnie z góry.
Mi się to miejsce wydaje dosyć łatwe, ale dostaję jakiejś blokady psychicznej i nie mogę zrobić żadnego ruchu żeby go przejść. W końcu zaczynam się z tego śmiać. Stoję chyba ze 3 minuty i próbuję się przemóc, żeby jakoś dynamicznie wyjść do góry. W końcu udaje się. Było naprawdę łatwo. Ale psychika zrobiła swoje.
Wychodzimy na grań. Dalej ja prowadzę.
Będąc 15 metrów nad kilerem zupełnie nie słyszę co mówi. Wiatr napiera z największą siłą. Robi się naprawdę groźnie.
Mimo, że ważę ponad 90 kg czuję jak mną rzuca na wszystkie strony. Zakładam stanowisko. Kiler dochodzi do mnie.
Nie wiem ile jest jeszcze do szczytu Małej Szarpanej Turni. Może z 5 metrów, może 30. Wiatr wyssał z nas całą energię i wolę walki.
Zimno w ręce mimo rękawiczek, zimno w stopy ściśnięte w baletkach, zimno w twarz mimo kominiarki, zimno w dupę przez tę cholerną powiększającą się dziurę.
Chęci do kontynuacji drogi zupełnie znikają. Próbuje przeczytać opis, ale wiatr miażdży mi kartki trzymane obiema dłońmi. Coś tam tylko znajduję o koniach na stromej grani, dość trudnych zejściach, itd. Wspólnie stwierdzamy, że nie ma na to szans przy tej pogodzie.
Jeszcze pojawia się myśl próby wejścia na Małą Szarpaną Turnię i powrotu tą samą drogą.
Ponieważ jestem znacznie cięższy od kilera, postanawiam poprowadzić - ryzyko zdmuchnięcia mnie jest dużo mniejsze.
Dochodzę do jakiejś przewieszki. Na wprost nie dam rady. Próbuję wyjść z niej w lewo. Nawet są jakieś chwyty, ale wiatr rzuca mnie na boki. Nie zaryzykuję w tych warunkach. Schodzę.
Jeszcze jedna nieudana próba parę metrów w lewo. Nie czuję zupełnie palców, nie wiem nawet czego się trzymam. Spodnie pękają dalej. Poddaję się. Schodzę na dół do stanowiska.
Jeszcze jedna próba. Cofamy się kilka metrów do grani.
Zakładam stanowisko, podchodzi do mnie kiler. Patrzymy na ostrą grań z gładkiego granitu, potem krótko i wymownie na siebie.
Słuszna decyzja może być tylko jedna: Pora spier.dalać!
Zdejmujemy stanowisko i łatwym terenem schodzimy kilka metrów niżej.
Chowamy się za załomem skalnym. Tu też wieje, ale bez porównania mniej niż na ostrzu grani.
Zdejmuję buty wspinaczkowe, próbuję rozgrzać przemarznięte stopy. Przy tych wygibasach dziura w spodniach jeszcze się powiększyła. Ma już chyba kilkanaście centymetrów.
Znajdujemy stanowisko zjazdowe z 4 starych pętli, przekładamy przez nie linę. Dodatkowe zabezpieczenie z 2 friendów i pętli (nieobciążone przez linę). Klarujemy linę i kiler ją zrzuca. Wiatr oczywiście nie pomaga. Skłębiona lina ląduje kilka metrów niżej w jakimś skalnym zagłębieniu. Trzeba będzie w trakcie zjazdu ją na bieżąco rozwijać. Inaczej w tą pogodę się nie da.
Jadę jako pierwszy, żeby sprawdzić stanowisko.
Wszystko OK. Wytrzymało. Zjechałem 30 metrów do jakiejś trawiastej półeczki. Chowam się za kamień i wypinam z liny.
Kiler likwiduje dodatkowe punkty stanowiskowe i zjeżdża do mnie. Dalej schodzimy koło 10 metrów łatwym terenem do trawiastej platformy nad kominem Komarnickich. Jeszcze tylko czujny trawersik do stanowiska zjazdowego, 3 zjazdy po ok. 25 metrów i jesteśmy pod ścianą.
Zwijamy linę i chowamy się za skały.
Na termometrze 8 stopni. Nieporównywalnie cieplej niż na górze. Niesamowite uczucie ulgi, że uciekliśmy stamtąd cało. No może pomijając moje dziurawe spodnie i zgubiony u góry napój energetyczny kilera.
Schodzimy w dół do Doliny Złomisk i dalej na parking w Popradzkim Plesie.
Na miejscu jesteśmy przed 16, czyli prawie po 12 godzinach akcji.
Akcji, która zakończyła się pewną porażką. Z 6 planowanych szczytów nie zdobyliśmy ani jednego.
Mam nadzieję, że kiedyś na pewno tam wrócimy i jeszcze zrobimy tą grań. Przy dobrej pogodzie to na pewno sama przyjemność.
PS. Mieliśmy w drodze powrotnej skoczyć jeszcze do Smoczej Dolinki, ale i tak by nam nikt nie uwierzył, że tam byliśmy, więc sobie to podarowaliśmy.