Spontany są najpiękniejsze, nawet do Beskidu Wyspowego
Zwlekamy się z łóżka w południe, lekki kac w głowie, osttani dzień urlopu to pasuje gdzieś jechać.
Beskid jest fajny, dobre warunki do uprawiania ZTGM więc losujemy szczyt i pada na Śnieżnicę. Góra wielka (przynajmniej jak na Beskid

) bo 1000 m n.p.m. przekroczone. Zamiast mapy bierzemy butle z tlenem i ok godziny 15 ruszamy z Kasiny Wielkiej niebieskim szlakiem pod górę. Podejście dosyć strome więc musimy co jakiś czas rozbijać base campy bo w trakcie marszu nie wygodnie się pije. Jeden postój w lesie, przy okazji znalazłem jakieś grzyby giganty, następny postój w połowie wyciągu narciarskiego który biegnie przy szlaku. ZTGMujemy tak jakąś godzinę po czym żywszym tempem atakujemy szczyt bo słońce chyli się już ku zachodowi. Szczyt odnajdujemy bez większych problemów, na drzewie jest kartka formatu A4 informująca nas gdzie jesteśmy, kawałek dalej krzyż i polana widokowa. Gdzieś w okolicy miała być jaskinia ale niestety nie udało nam się jej znaleźć. Na szczycie zjadamy resztki prowiantu i wypjamy ostatnie piwo i spotykamy parę turystów którzy przyszli właśnie z Ćwilina. Śmiejemy się, że wcale nie tak pusto na szlakach mimo kapuścianych gór i późnej godziny, a gość mówi, że na Ćwilinie jakiś chłopak grał dziewczynie na gitarze więc tutaj jest o wiele spokojniej. Zostawiamy ich samym sobie, a my szybkim krokiem schodzimy trasą zjazdową narciarzy do parkingu. W okolicznym sklepie zaopatrujemy się w coś na drogę i ruszamy do domciu. Cały wypad zamknęliśmy w 6 godzinach, fajna zapchaj dziura niskim kosztem, a widoki ze szlaku też niczego sobie. Zdjęcia jedynie z komórki bo niespodziewałem się niczego szczególnego... można było wziąć aparat.
Skład wyprawy: ja, Pilarka i Bravo po przejściach

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.
http://summitate.wordpress.com/