12-15 pażdziernika, miejsce akcji Dolina Chochołowska.
Obsada: ja + przypadkowo spotkane osoby
Opowieść swą zacznę od dnia wcześniejszego jednak, kiedy to niedługo przed zamknięciem sklepu weld w Dąbrowie Górniczej udałam się tam w celu nabycia raków, które podczas wypadu okazały się bardzo pomocne. Pan w sklepie jako jedyny przedstawiciel płci przeciwnej zwrócił uwagę na mój nowy kolor włosów. Wyjątkowo nie ucieszyło mnie to. Walący po oczach fiolet i dziwne spojrzenia przechodniów na ulicach kierowane w stronę mej skromnej osoby bynajmniej mi nie pochlebiają. Teraz na szczęście jest już dużo lepiej, bo zamiast zdziwionych spojrzeń łapię raczej te zazdrosne, bo kolor się już nieco uspokoił. Ale do rzeczy.
12 pażdzioernika:
5.30 - Łeee, buuu trzeba wstawać. Wpakowałam się do zacnego autobusu linii 814 jadącego do Katowic skąd miałam PKS do Zakopca. Byłam tam świadkiem ciekawej sceny godnej opowiedzenia.
Wredna stara baba stojąca obok dwóch młodych mężczyzn rozmawiających ze sobą półgłosem: Kur** musi mi pan tak buczeć za uszami?! Za uszami buczą człowiekowi! W spokoju podróżować nie można! Ty kur** ty mendo, śmieciu, etc.
Facet: Niech się pani opanuje! Jak chce pani mieć ciszę to proszę iść do kościoła.
baba: Ja do kościoła, a ty do burdelstwa szmato!
Hm, zaiste mnie to z rana rozweseliło, nie powiem.
W PKSie jak zwykle nudy. Próbowałam spać, ale wychodziło mi tylko słuchanie muzy i rozmyślanie nad sensem egzystencji. Na Siwej Polanie znalazłam się dość późno. W schronisku byłam ok. 15. Po obiadku nie było już czasu na jakieś sensowne wyjście, więc udałam się do kapliczki, a potem szlakiem papieskim żeby chociaż trochę zdjęć porobić podśpiewując sobie pod nosem wesoło (mam nadzieję, że panowie drzewa ścinający mnie nie słyszeli) Na szlaku papieskim było po drodze dużo kopczyków, więc się wystraszyłam, bo mi się Blairwitch Project przypomniał...
Po spacerku udałam się do jadalni w celu skonsumowania zupki, a potem pod prysznic i do spanka.
13 pażdziernika:
6 rano: wstajemy, 7: wychodzimy i dylamy przez dolinę wyżnią Chochołowska na Wołowiec co mi mega marnie szło. Po drodze zjadłam trochę zamarzniętych jagód. Słodkie były. Potem przełęcz pod Wołowcem, popasik, Wołowiec, stadko Kozic (może z 5 ich było tych śliczności)
Na Wołowcu spotkałam 4 Słowaków, którzy mi wciskali, że ida na Krywań. Miałam iść na Rohacze, ale szlak był od północnej strony i było dużo lodu, więc się bałam tak sama bez ubezpieczenia słowackiego iść. Zatem poszłam sobie piękną nasłonecznioną granią na Jarząbczy. Po drodze pasąc się w okolicach Łopaty w towarzystwie Rafała z Krakowa.
Potem mozolnie pod góre na Jarząbczy, gdzie z radości tak szalałam, że o mało nie wyrwałam rury ze szlakowskazem.
Na Raczkową Czubę już mi się iść nie chciało, mimo, że było blisko. Postanowiłam więc wrócić przez Kończysty i Trzydniowiański do Chochoła. Niestety zdjęć już nie było, bo bateria padła.
Ok. 17 weszłam do schronu, odchaczyłam się w książce, że przybyłam, wchodzę do jadalni i słyszę:
- Asia, Asia chodź!
Co do wuja? kto mnie tu zna? A okazało się, że to czterech przemiłych kolegów, którzy znali mnie z ... książki wpisów.
- jak było na Rohaczach?
- eee nie poszłam w końcu.
No i zaczęła się jakże przyjemna konwersacja. Chłopaki mili byli, a jak dowiedzieli się, że mam fajki, to zaczęli przede mną bić pokłony. O wielki L&Mie!!!! Pozdrawiam Rzymianina z Dolnego Śląska i cały jego legion!
Piwko wypiłam, podziękowałam i udałam się spać, bo następnego dnia miałam w planach zaBŁYSZCZeć na Bystrej. Poradzono mi abym wzięła raki i założyła ochraniacze na spodnie.
14 pażdziernika:
Jak dnia poprzedniego o 7 rano udałam się z tymże doliną Starorobociańska na przełęcz Siwą. Szło się równie wujowo jak na Wołowiec (z Wołowiny dumna jestem, bo to zemsta za zimę była). Po drodze podśpiewywałam sobie wesoło do moich Taterków kochanych: Now we back together together na przełęczy popasik, a potem już biegiem na sama Bystrą. Zaznaczam, że wchodziłam niebieskim szlakiem, który był cały oblodzony i nikt tamtędy nie szedł. Wszyscy wybierali czerwony na Błyszcz, którym potem schodziłam. W pewnym momencie dla bezpieczeństwa i lepszej przyczepności postanowiłam raki ubrać na kopytka skoro je już przytaszczyłam w worze. No i tu pojawił się problem, a nawet parę. Po pierwsze: nie wiem czy to dobrze zapięłam, po drugie: jeden rak był za długi, bo ich wcześniej nie wyregulowałam i kłapał mi śmiesznie. No a po trzecie to strasznie mnie w kostkach szarpało przy każdym kroku. Ale poza tym w rakach się szło rewelacyjnie. Na szczycie Bystrej spotkałam dwóch Czechów i piękny widok jak mnie panowie uprzejmie poinformowali na Tatry Wysokie. Po wymianie górskich doświadczen i wzajemnych zachwytów nad swym sprzętem. Panowie nad mymi rakami przywiązanymi kawałkiem repa do plecora, a ja plecakiem jednego z dżentelmenów, jak również kijkami marki Leki.
Postanowiłam wrócić przez Błyszcz, gdzie było mniej lodu, dupozjazd po trawie był. A i ze dwa razy sie wywaliłam, co zaowocowało ogromną fioletową . na dupie pod kolor moich włosów. Bo kto Bystrą w rakach rąbie, temu Bystra dupę skopie! Pozbierałam 4 litery, schowalam suche już raki do wora i pognałam w dół przez Błyszcz, Siwą i Ornak do schroniska. A tu w roomie nowi współlokatorzy. Ludków się tylu namnożylo, że hej. Ok 21 cały pokój spać poszedł, to i ja założyłam stopery do uszu i udałam sie w objęcia śpiwora.
15 pażdziernika:
7 rano: cały pokój wstaje, Asia śpi. 7.15 dobra nie robię sobie obciachu, dupa z wyra i do łazienki marsz! Mialam iść na Grzesia, ale cały ranek padało i pizgało, więc mi się nie chciało. Spakowalam wór i po sniadanku ruszyłam na Siwą Polanę z zamiarem wrócenia do domu wcześniejszym busem. Po dotarciu na Siwą pięknie się wypogodziło. Cholera trza było iść na tego Grzegorza! A teraz co? Nosal mi zostaje... Po nabyciu oscypkow udalam się do centrum Zakopca i postanowiłam wejśc sobie na Gubałówkę. Z dumą przyznaję, że szło mi to wolniej niż okolicznym turystom uzbrojonym w szpilki i płaszczyki. Wyprawa była konkretna, a że nie miałam żadnej aklimatyzacji wdrapywanie się na tą wybitnie stromą górę było daleko bardziej mozolne niż wejście na taką małą góreczkę jak Bystra chociażby. Z Gubałówki rozciągał się przepiękny, zapierający dech w piersiach widok na Zakopane. Tatry były osnute mgłą. Konsumując gofra i popijając herbatkę z termosu marzyłam o czymś z procentami, ale damie jak wiadomo nie przystoi pić w porze lunchu. W starożytnym Rzymie za picie w ogóle by mnie zapewne wygnali, albo i co gorszego. Nie wiem nie znam prawa rzymskiego. Po zejściu, a raczej sturlaniu się z tej stromej góry udałam się na obiad, skubnęłam co nieco nalesniczków, a potem na busa do Krk, gdzie przesiadłam sie na kolejnego do DG.
I kuniec popasu. Czekam z utęsknieniem na kolejny. Muszę jeszcze w zachodnich polskich Tatrach wejść na Starorobociański, Krzesanice i Ciemniak, bo tam mnie jeszcze nie widzieli. Zaległości co nieco nadrobiłam, bo tak to ciągle tylko wysokie i wysokie były.
Żałuję, że nie było w tym czasie w Chochole Łukasza T i innych użytkowników naszego zacnego foruma, coby było z kim się napić.
A i jeszcze w domu jak się rozpakowywalam to mi się kocie na sprzęt rzuciło:
Masochista jeden żeby na rakach spać.
To w kartonie to mój prezent z okazji zdobycia mgra, tylko proszę się nie smiać!
|