Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

Austria - Grossglockner - relacja zaległa
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=10660
Strona 1 z 1

Autor:  Dziku [ Wt lis 16, 2010 11:13 pm ]
Tytuł:  Austria - Grossglockner - relacja zaległa

Dlaczego zamieszczam dziś relację z tak dawnego wypadu? Nie wiem. Coś mnie natchnęło i przed chwilą w pół godziny napisałem coś, do czego nie potrafiłem się zebrać przez ostatnie 3 lata. Może dlatego, że dawno nigdzie nie byłem. A ten stary wyjazd do Austrii jest dla mnie niezwykle ważny. Więc myślę, że tym bardziej powinien się tu znaleźć.

Cel - Grossglockner (3798 m n.p.m.) – zdobyty

Kiedy - listopad 2007

Kto - Dziku & Ala & Marcin & Dominika & Oskar

Mój pierwszy 3-tysięcznik. Góra wyjątkowa i przełomowa pod kilkoma względami. Ale od początku:

Po powrocie z udanego wyjazdu na Zugspitze biorę na celownik Triglav w Słowenii. Kombinuję jak tam samemu dotrzeć. Ciągle nie znam nikogo, kto byłby podobnym tematem zainteresowany. Szukam w internecie wskazówek – dojazd, koszty, pogoda, trudności… Natrafiam na relację z Triglava z końcówki września, czyli z podobnego terminu do tego, w którym ja chcę jechać. Pod relacją nr GG do autorki. Po rozmowie pisanej przyszła kolej na rozmowę telefoniczną. Słyszę:

- My na Triglavie mieliśmy straszną mgłę, więc z chęcią pojedziemy raz jeszcze. Możemy razem jechać.

Świetnie, wygląda na to, że przez przypadek znalazłem ekipę. Umówiliśmy się na wyjazd jakoś na połowę października. Ale gdy przyszedł dzień wyjazdu czuję się fatalnie. Dopadła mnie jakaś choroba i osłabienie. Siedzę jednak ze spakowanym nowiutkim plecakiem. Nie chcę stracić takiej okazji. Jednak Marcin, którego autem mieliśmy jechać, jużwcześniej sygnalizował, że mogą być z tym problemy. Tzn. z autem, bo się popsuło. Czyli ja chory, auto chore, widać tak miało być. Wyjazd przełożony na sam początek listopada. Zmienia się nie tylko termin, ale również cel. Ala i Marcin zaproponowali, żeby zaatakować również Grossglocknera w Austrii. Dla mnie bomba.

Dzień wyjazdu:

Wieczorem docieram pod wskazany adres. Poznaję Alę, Marcina, Dominikę i Oskara. Zapadają ostatnie decyzje co do zabieranego sprzętu. Mój namiocik (Piesek Leszek) zostaje. Zabieramy tylko jeden (2 lub 3 osobowy) namiot. Na 5 osób. A 5 osób to sporo miejsca. To również sporo bagażu. Nawet jak na kombiaka. Marcin jednak umiejętnie pakuje wszystko pod sam sufit. Ile razy jeszcze w przyszłości będę miał okazję obserwować jak on spokojnie układa te stosy szpeju, plecaków, butów i namiotów… No właśnie – już siedząc w aucie po raz kolejny poruszam temat noclegu. Jak się pomieścimy w jednym namiocie? Yyyy jakim namiocie? Okazało się, że nie spakowaliśmy nawet tego jednego. Ktoś się jednak po niego wraca. Ruszamy. Dojeżdżając do ronda na Pl. Grunwaldzkim pada pytanie:

- To najpierw Słowenia czy Austria?

Szczęka mi opada. Skąd się biorą tacy ludzie? Na dobitkę, już na autostradzie, Marcin pyta się mnie spokojnym tonem:

- Masz uprząż?

Wiedziałem, że moja odpowiedź nie ma już większego znaczenia. Jedziemy na Grossglocknera.

Obrazek

1 listopada

Marcin prowadzi całą noc. Dla mnie to rzecz niezwykła. Ja nawet jadąc 100 km z Nysy do Wrocławia zatrzymuję się na drzemkę. A On… wysiada na parkingu w Kals i pakuje plecak. Jakby od niechcenia instruuje mnie z pomocą kijka i linki jak sobie poradzić jeśli wpadnę do szczeliny w lodowcu. A we mnie aż się gotuje od emocji. Już do mnie dociera, że po tej akcji wszystko będzie wyglądało inaczej.

Plecaki spakowane. Przed nami Grossglockner w całym majestacie. Pamiątkowe grupowe zdjęcie i w drogę. Jeszcze raz pytam co z noclegiem. Jak to co? Powinien być schron koło nieczynnego już schroniska. A namiot? Został w aucie. Po co nam jeden namiot na 5 osób…?

Obrazek

2 listopada

Ok. 7 rano wychodzimy ze schronu położonego na wysokości 2800 metrów. W nocy niewiele spałem. Pewnie z powodu emocji. Ale czuję się doskonale. Wczoraj po raz pierwszy w życiu topiłem śnieg na herbatę a dziś czeka mnie przeprawa przez prawdziwy lodowiec, również po raz pierwszy. Wkrótce stajemy przed białą taflą pokrytego świeżym śniegiem lodowca. Ktoś zastanawia się na głos:

- Ciekawe, w którym miejscu wpadli…

Chodzi o trójkę Polaków, którzy zginęli gdzieś tu w szczelinie zaledwie parę tygodni temu.

Dzielimy się na dwa zespoły. Ja z Alą i Marcinem w jednym. Oskar z Dominiką w drugim. Bez przeszkód udaje nam się przejść lodowiec. Dochodzimy do stromego odcinka ubezpieczonego stalowymi linami. Wkrótce jesteśmy już przy nieczynnym i całkowicie przysypanym śniegiem schronisku Erzherzog-Johann-Hutte na wysokości 3454 m n.p.m. Krótki postój i ruszamy dalej. Odpoczywając i jedząc ściągnąłem rękawiczki. To był błąd. Nie mogę teraz rozgrzać dłoni. Moje palce ogarnia taki ból, że nie mogę wytrzymać. Mówię o tym pozostałym. Wydaje mi się, że dla mnie to koniec przygody, że będę musiał tu zostać i poczekać na nich aż wrócą ze szczytu. Bo ja przecież nie mogę czekana utrzymać. Tymczasem Marcin rozciera mi dłonie a Ala podaje z plecaka swoje grube, jednopalczaste rękawice. Po paru minutach czuję, że palce są rozgrzane. Mogę iść dalej. Nachodzi mnie myśl, że znam tych ludzi od parunastu godzin, a już czuję, że łączy mnie z nimi więcej niż z niejednym starym znajomym.

Wkrótce dochodzimy do wąskiej grani pomiędzy „Małym” i „Dużym Dzwonnikiem”. Marcin idzie pierwszy. Odwraca się jeszcze i mówi:

- Jeśli będę spadał na którąś stronę, to Ty skacz na drugą.

Obrazek

Przechodzimy bezpiecznie ten trudny moment ale to nie koniec. Ostatnie podejście jest strome, a wszelkie szpary między kamieniami zapchane są śniegiem. Czasem nie wiadomo gdzie się złapać, gdzie stopę postawić. Dwukrotnie staję i podciągam się na jednym, przednim zębie raka, zaczepionym o malutką nierówność. Zdaję sobie sprawę, że obsunięcie się w takim momencie mogłoby oznaczać ściągnięcie partnerów i upadek w przepaść. A może nie? Może Marcin i Ala cały czas wszystko kontrolują? W końcu przecież bezpiecznie wchodzimy na szczyt. Jest piękna pogoda a my jesteśmy tu zupełnie sami. Próbuję zjeść chałwę. Zatyka mnie i dostaję zadyszki. Pierwszy raz odczuwam na sobie wpływ niskiego ciśnienia. W końcu przedwczoraj byłem 3700 metrów niżej…

- END -

Obrazek

autorzy zdjęć: Ala i Dziku

Autor:  awake [ Wt lis 16, 2010 11:34 pm ]
Tytuł: 

Dziku napisał(a):
Mogę iść dalej. Nachodzi mnie myśl, że znam tych ludzi od parunastu godzin, a już czuję, że łączy mnie z nimi więcej niż z niejednym starym znajomym.


To nie jedyny fragment, który zasługuje na uwagę.

BTW: Czy ty zamieszczałeś tu relację z twojego ostatniego wejścia na Dufoura?
Wcześniej coś komunikował uysy

Autor:  prof.Kiełbasa [ Śr lis 17, 2010 10:10 am ]
Tytuł: 

nice :lol:
lepiej późno niż później :wink:

Autor:  piomic [ Śr lis 17, 2010 10:13 am ]
Tytuł: 

Dziku napisał(a):
Próbuję zjeść chałwę. Zatyka mnie
Ale dałeś radę?

Autor:  Dziku [ Śr lis 17, 2010 10:17 am ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
Ale dałeś radę?

Tak ale strasznie tam nakruszyłem!
A co do Dufoura to relacji wciąż brak. Czekam aż mnie tknie.

Autor:  kwscore [ Śr lis 17, 2010 4:04 pm ]
Tytuł: 

niezłą mieliście pogodę 8)
niektórzy tak dobrze nie mają :evil:

poza tym fajnie się czytało :wink: pogratulować

Autor:  raffi79. [ Śr lis 17, 2010 6:29 pm ]
Tytuł: 

Pogoda jak marzenie, widoczki super. Gratuluje :thumright:

Autor:  mpik [ Śr lis 17, 2010 6:33 pm ]
Tytuł: 

jak na listopad, to cholernie mało śniegu tam mieliście :shock:
myśmy w czerwcu go mieli więcej :lol:

gratki za szczyt, bo jak na chrzest, to całkiem niezły cel :thumright:

Autor:  karlos [ Śr lis 17, 2010 6:53 pm ]
Tytuł: 

Wczoraj po raz pierwszy w życiu topiłem śnieg na herbatę a dziś czeka mnie przeprawa przez prawdziwy lodowiec, również po raz pierwszy.


Dziku ale wcześniej zaliczałeś jakieś zimowe wypady i wspinaczki :scratch:

super sie czyta, pozazdrościć wyprawy ... ja na tej wąskiej grani padłbym plackiem i nie dał sie ruszyć, wbity pazurami w glebe i lód 8)

Autor:  Morti [ Pt lis 19, 2010 11:47 am ]
Tytuł: 

Piękna relacja. Naprawdę umiesz pisać ciekawe teksty. Gratuluję wyprawy.

Autor:  azaghal [ Pt lis 19, 2010 7:20 pm ]
Tytuł: 

Cytuj:
W końcu wczoraj byłem 3700 metrów niżej…

Troche przesadziles... :)

Autor:  uysy [ Pt lis 19, 2010 7:59 pm ]
Tytuł: 

karlos napisał(a):
Dziku ale wcześniej zaliczałeś jakieś zimowe wypady i wspinaczki scratch


http://dzikumaniak.pl/

Autor:  Dziku [ Pt lis 19, 2010 9:55 pm ]
Tytuł: 

azaghal napisał(a):
Cytuj:
W końcu wczoraj byłem 3700 metrów niżej…

Troche przesadziles... :)

Faktycznie - zgubiłem jeden dzień, poprawię :)

Autor:  Dziku [ Pt lis 19, 2010 10:00 pm ]
Tytuł: 

karlos napisał(a):
Dziku ale wcześniej zaliczałeś jakieś zimowe wypady i wspinaczki

Zaliczałem. Z tego co pamiętam wcześniej w zimie byłem na Śnieżce, Śnieżniku i Świnicy. Niewiele.

Autor:  karlos [ Pt lis 19, 2010 11:34 pm ]
Tytuł: 

uysy napisał(a):
karlos napisał(a):
Dziku ale wcześniej zaliczałeś jakieś zimowe wypady i wspinaczki scratch


http://dzikumaniak.pl/



taaaa i wszystko jasne :shock: a ja nieświadomie pytam o jakieś zimowe wypady :roll:

no dziku, ale na usprawiedliwienie mam to że skutecznie zmyliłeś pogoń tym swoim "Wczoraj po raz pierwszy w życiu topiłem śnieg na herbatę a dziś czeka mnie przeprawa przez prawdziwy lodowiec, również po raz pierwszy" :wink:

Autor:  Dziku [ Pt lis 19, 2010 11:44 pm ]
Tytuł: 

karlos napisał(a):
zmyliłeś pogoń tym swoim "Wczoraj po raz pierwszy...

No trochę zamieszałem tą wyrwaną z chronologii relacją.
Co nie zmienia faktu, że rzeczywiście wtedy w Austrii to były pierwsze razy. Ale co za różnica. Ważne że były następne.

Autor:  kefir [ Pn lis 22, 2010 12:26 pm ]
Tytuł: 

Cytuj:
Wkrótce dochodzimy do wąskiej grani pomiędzy „Małym” i „Dużym Dzwonnikiem”. Marcin idzie pierwszy. Odwraca się jeszcze i mówi:

- Jeśli będę spadał na którąś stronę, to Ty skacz na drugą.
:lol:

Autor:  stan-61 [ Pn lis 22, 2010 3:27 pm ]
Tytuł: 

Dzwonnik Wielki jest QL! Podoba mi się. :wink:

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/