Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

Wielki Dzwonnik - Grossglockner
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=11017
Strona 1 z 1

Autor:  dhamlet [ Śr sty 19, 2011 8:07 pm ]
Tytuł:  Wielki Dzwonnik - Grossglockner

Pragnę przedstawić fotorelację z wypadu na najwyższy szczyt Austrii – Grossglockner.

Termin – koniec Lipca 2010 rok.

Pomysł zdobycia Wielkiego Dzwonnika narodził się w nas już w 2008 roku, niestety różne losy członków ekipy uniemożliwiły wyjazd w 2009 roku. Temat więc wznowił się gdzieś w okolicach początku Czerwca. Dograna została ekipa na wyjazd i wyruszyliśmy.

Jako że samochód 7-mio osobowy to i tyle osób wyruszyło. Wybraliśmy drogę przez Czechy do Austrii. Droga całkiem wporządku, autostrady dobrej jakości, wszechobecne kategoryczne przestrzeganie przepisów.

Celem podróży było pole namiotowe w Kals am Grossglockner. Pole mówiąc żargonem „na wypasie”. Utrzymane w doskonałej czystości, z pełnym zapleczem sanitarnym w dość wysokim standardzie. Nawet do dyspozycji noclegujących była kuchnia z pełnym wyposażeniem i pralnia. Droga do Kals biegnie malowniczymi i bardzo stromymi serpentynami i tunelami. Bardzo ciekawym zjawiskiem jest swoisty mikroklimat każdej z dolin przemierzanych po drodze. W jednej dolinie mgła, mżawka i ogólnie pogoda fatalna, przejazd mostem pod górą, druga dolina: ani jednej chmurki, piękne niebieskie niebo i słońce ;)

Po drodze do Kals warto zatrzymać się przy ciekawym wodospadzie, jest dosyć wysoki, woda z dużej wysokości trzaska o skały znajdujące się na dole i rozpryskując się tworzy bardzo przyjemną bryzę.

Dosyć istotna informacja, mimo iż adres Pola namiotowego mieści się w Kals am Grossglockner, należy przejechać całą miejscowość, pole znajduje się powyżej Kals dość daleko za znakiem obwieszczajacym koniec miejscowości.

Poniżej fotka wodospadu razem z towarzyszami podróży :

Obrazek

Tak wygląda pole namiotowe :

Obrazek

Tu pomieszczenia służące „pensjonariuszom” :

Obrazek

Na polu spędziliśmy dwa dni na byczeniu się i podziwianiu okolicznych widoków.

Trzeciego dnia pobudka 4:00 i piątka z nas wsiada do samochodu z wcześniej zapakowanymi plecakami. Ruszamy w stronę parkingu przy Lucknerhaus. Po drodze mijamy punkt poboru opłat za przejazd drogą. Jednak o godz 4:30 nikt nie był tak życzliwy by pobrać od nas opłatę ;)

Parking jest bezpłatny, duży, więc pozostawienie auta jest bezproblemowe.

Rozdzielamy się, przybyły z nami Dawid obiera wcześniej zamierzony kierunek. Za cel obrał sobie Figerhorn (2744m n.p.m.)

Start jeszcze w ciemnościach. Kilka ekip. Przepuszczamy grupę Włochów którzy zaczęli w tempie iście olimpijskim ;)

Szlak biegnie łagodną ścieżką pomiędzy pięknie zielonymi łąkami alpejskimi.

Obrazek

Po jakiejś godzinie wędrówki docieramy do pierwszego na trasie schroniska – Lucknerhutte. Jeszcze zamknięte. Chmury zasłaniają widoki na wyższe szczyty.

Siadamy z mapą :

Obrazek

Wykłócamy się który z ledwo co przebijających się konturów to nasz cel.

Chwila podziwiania alpejskich krów poniżej i ruszamy dalej.

Droga biegnie dalej łagodnym szlakiem, po drodze przyglądamy się z bliskiej odległości bawiącym się Świstakom :

Obrazek

Naszym oczom ukazała się również kozica wysokogórska :

Obrazek

Dochodzimy do schroniska Studlhutte, niebo staje się niebieskie. Zza chmur po raz pierwszy ukazuje nam się cel wędrówki :

Obrazek

W naszych twarzach maluje się zachwyt. Zdjęcie tego nie oddaje ale z tej perspektywy jest ogromny! Jeszcze bardziej przekonuje nas to o woli zdobycia szczytu ;)

Jako że czas mamy bardzo dobry mimo niezbyt szybkiego tempa postanawiamy urządzić sobie dłuższą przerwę. Za pomocą taszczonego w plecaku palnika gotujemy wodę na przepyszną Carbonarę z torebki ;). Nie potrafimy oprzeć się także urokom cywilizacji i w schronisku zakupujemy nasz ulubiony płynny przysmak – spezzi ;) (Niemcy wymyślili by pomieszać 2/3 fanty z 1/3 coca-coli, smakuje identycznie jak dostępne w polsce żelki w kształcie butelki coli;) ). Jako że nam się nigdzie nie spieszy wylegiwanie się w słońcu trwa ok. 1,5 godziny.

Tu przyznajemy się do naszego poważnego błędu, największego podczas tej wyprawy. W plecakach mieliśmy dosłownie wszystko czego nam potrzeba oprócz kremu z filtrem. Wylegiwanie się w słońcu zrobiło swoje ale o tym później.

Tuż za schroniskiem szlak się rozdziela, w prawo odbija droga normalna w kierunku lodowca, prosto prowadzi droga do trasy wspinaczkowej. Tą podczas tego wyjazdu sobie odpuszczamy obiecując sobie że jeszcze do niej kiedyś wrócimy. Podążamy po kamienistej trasie której ścieżka znika za dużą skałą. Mamy nadzieję że tuż za nią znajduje się lodowiec. Wiele się nie myliliśmy. Wychodzimy za skałę, widzimy widok bardzo piękny :

Obrazek

Początkowo wstępujemy na śnieg, szczelin na razie nie widać. Przechodzimy tak kawałek do wcześniej ustalonego miejsca. W tymże miejscu ustalamy, że skoro taszczymy liny oraz raki to warto je założyć. Do dyspozycji mamy dwa kawałki liny po 15 m. Wiążemy się po dwóch w odległości ok. 10m. Warto również zaznaczyć, że raki na naszych nogach znalazły się po raz pierwszy (oczywiście nie licząc przymiarek). Raki z racji ograniczonych funduszy zakupiliśmy na allegro. Cena 80 zł nas zachęciła, raki podobno wojskowe. Bez koszyczków, wiązane na solidnie wyglądających skórzanych paskach. Po paru przeróbkach na nodze leżały naprawdę doskonale.

Na lodowcu opanowujemy technikę chodzenia w rakach, mimo chmur jest ciepło. Idziemy w samych koszulkach:

Obrazek

Na dosyć wydeptanej ścieżce nie natknęliśmy się na żadną groźnie wyglądającą szczelinę. Po drodze mija nas grupa szalenie pędzących niemców z przewodnikiem uwiązanych w 15stu na jednej linie.

Podejście lodowcem w naszym wykonaniu trwało około półtora godziny. Pod koniec zrobiło się chłodniej, założyliśmy polary. Przed końcem lodowca z ciekawości pytamy grupę schodzącą o to jak wygląda dalsza droga, ile czasu zajmie dojście do celu dnia dzisiejszego, czyli schroniska Erzherzog-Johann Hutte. Rozmowa odbywa się w języku angielskim, dopóki nie rozpiąłem polaru (a z racji swoich poglądów podróżowałem w koszulce pewnej śląskiej marki piwa z wypisanym hasłem: „Na Śląsku najlepiej”). Nasi rozmówcy zaczęli do nas gadać w języku polskim ;). Sprostowali iż czas jaki nam podali jest dla widocznie nielubianych przez nich Niemców, a my Polacy pewnie opanujemy trasę dużo szybciej ;)

Ponad lodowcem trasa wznosi się w górę dobrze ubezpieczoną drogą w stylu ferraty :

Obrazek

W naszej opinii trudność trasy nie wymagała ani jednego wpięcia się w linę.
Po skałach trasa coraz stromiej pnie się w górę. Chmury coraz niżej, czujemy presję czasu by szybko dostać się do schroniska.

Obrazek

W końcu docieramy do schroniska Erzherzog-Johann Hutte. Dotarliśmy tam około godziny 16:00. W schronisku pracuje sympatyczny Słowak, więc zamówienie noclegu było prostym zadaniem. Tylko ta cena – 18 euro! No ale nie zabraliśmy namiotów więc zmuszeni jesteśmy opłatę uiścić. Jako że w schronisku litr wrzątku kosztował 4,50 euro zbuntowani próbujemy zagotować wodę na palniku. Jednak na wysokości 3400 m n.p.m i silnym wietrze nie było to proste. Po pół godziny oczekiwania i dalej zaledwie letniej wodzie Daniel z Pawłem zrezygnowani wyszperali z kieszeni wspomnianą wcześniej kwotę. Ja z Damianem twardo wyczekiwaliśmy na chociaż znikome oznaki gotowania się wody. Po 40 minutach ku naszej radości z dna litrowego garnuszka zaczęły wydobywać się pęcherzyki powietrza. Stwierdzamy jednak że nasze żołądki drastycznie domagają się pokarmu zalewamy nasze zupki nie do końca zagotowaną wodą. Dało się zjeść ;)

Godzina była dopiero 17:30 a wymarsz w kierunku szczytu zaplanowaliśmy na szóstą rano zarządziliśmy konferencję na temat finansów ;) Finanse się znalazły więc nie pozostało nic innego jak kupno piwa. Po trudach całego dnia smakowało wyśmienicie ;). Polecamy również ciasto z jabłkiem (szarlotka). Stosunkowo niedrogie a przepyszne! Po dzieleniu się wrażeniami i nadziejami na kolejny dzień udaliśmy się do pokoju na spoczynek. Pokoje kilkunastoosobowe, łóżka piętrowe ale przecież nie o komfort chodzi. Do każdego łóżka dołączony koc i poduszka. :


Obrazek

W tym momencie zaczynamy rozumieć jak wielki popełniliśmy błąd nie smarując się kremem. W nocy przeżywaliśmy katusze, gorączka nie dawała zasnąć. Okropne uczucie gorąca na twarzy zmuszało nas do dość krytycznych i wulgarnych wniosków pod własnym adresem. Najgorzej wyglądały nosy, dosłownie zwęglone. Bardzo źle wróżyło to naszym dalszym zmaganiom z wejściem na szczyt.

W końcu usnęliśmy, o 5:30 Daniel w wielkiej euforii budzi resztę ekipy. Zaspani nie rozumiemy o co mu chodzi. Na siłę wlecze nas w kierunku małego okienka. Wtedy dopiero zrozumieliśmy powody jego radości.

Zresztą słowa tego nie opiszą :

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W jednej chwili zapomnieliśmy o trudach nocy, o spalonych twarzach, na nowo wstąpił w nas entuzjazm i motywacja do zdobycia Dzwonnika ;)

Po skromnym śniadaniu wyruszamy, parę metrów po skałach i wchodzimy na śnieg, zakładamy raki. Początkowo droga przebiega po płaskim polu lodowym. Później zaczyna się dość strome podejście zakosami :

Obrazek

A tu zdjęcie zrezygnowanego Pawła :

Obrazek

Paweł ma to do siebie że często w chwilach słabości w żołnierskich słowach informuje nas, iż on dalej nie idzie. Jednak wystarczy go odpowiednio zmotywować (my zawsze zapewniamy go że poczynimy wszelkie starania aby cała społeczność internetowa śmiała się z niego że my weszliśmy a on nie ;) ). To zawsze na niego działa i po 3 minutach nie pamięta, że w pozycji leżącej użył słów : „pie**ole nie ide” ;D

Tutaj jeszcze fotka teamu :

Obrazek

Pod sam koniec lodowiec, a właściwie skały wymieszane z lodem robią się jeszcze bardziej strome, wyraźna ścieżka prowadzi bardzo szerokimi zakosami.

Śnieg się kończy, zaczynają się skały, a widok niespotykany dla Polaka, pozostawione bez opieki grube kilogramy raków i czekanów. Nawet nikomu przez myśl nie przechodzi że ktoś mógłby zawłaszczyć sobie sprzęt ;) To właśnie nam się podoba za granicą, fakt faktem że nasz sprzęt wyglądał najmniej profesjonalnie, lecz rzadko doświadczamy sytuacji w której pozostawiamy coś materialnego bez opieki i to na trasie dość często uczęszczanej ;)

Dalej trasa prowadzi pięknymi formami skalnymi :

Obrazek

Co trudniejsze fragmenty ubezpieczone są stalową liną do której można się wpiąć, jednak z braku ekspozycji trasy tylko od czasu do czasu wspomagamy się chwytając linę w ręce dla własnego komfortu psychicznego ;)

Po jakiejś pół godzinie trafiamy na szczyt Kleinglockner’a. I tu nasze pierwsze spotkanie z owymi tyczkami widocznymi na drugim planie :

Obrazek

To moment który ja lubię najbardziej w górach, nie wiem czy innym to towarzyszy. Patrzę na kolejny odcinek trasy, ogarnia mnie lekkie przerażenie ale ono tylko potęguje chęć przejścia danego odcinka. Jednym słowem – adrenalina ;)

Wiążemy się dwójkami, Damian idzie pierwszy ja asekuruję go owijając linę o tyczkę. Następuje zbulwersowanie Damiana iż zbyt wolno popuszczam linę (można zauważyć to na filmie, dźwięk został wycięty z powodu możliwości oglądania materiału przez dzieci;D )

Pokonujemy masyw Małego Dzwonnika dochodząc do przełęczy Glocknerscharte. Akurat w tym miejscu nie udaje nam się zrobić zdjęcia przez napierających na nas Niemców ;)

Na przełęczy jest miejsca bardzo mało, z obu stron pokaźna ekspozycja. Ale droga na szczyt właściwy to już bajka, prawie pion, co jakiś czas przytwierdzone ringi do asekuracji. 15 metrów liny w zupełności wystarcza do bezpiecznego asekurowania się w dwie osoby.

Po dość krótkiej wspinaczce wreszcie szczyt! :

Obrazek

Na szczycie stosunkowo dużo miejsca, z 15 osób się zmieści. Ludzie idący za nami utknęli gdzieś na Kleinglocknerze więc mamy dużo czasu na napawanie się zdobyczą;) Z towarzyszami na szczycie robimy sobie nawzajem zdjęcia.

Dłuższą chwilę Damian i Daniel poświęcają na fotografowanie widoków :

Obrazek

Obrazek

Obrazek

No i trzeba było szczyt opuszczać, dać szansę innym ;)
Powrót też ciekawy, aczkolwiek wybitnych trudności nie sprawił. Zejście skałami szybko minęło, trochę mozolniejszy okazał się powrót topiącym się lodowcem. Atrakcją była trójka Niemców rozpaczliwie starających się zejść bez użycia raków. W pewnych momentach wyglądało to nawet dramatycznie ale finalnie dali radę ;)

Schronisko Erzherzog, chwila odpoczynku, pyszna zupa z torebki i dalej w dół. Poniżej schroniska podejmujemy decyzję o zejściu granią biegnącą równolegle do trasy na lodowcu. Jak się okazała decyzja była trafna, bo forma trasy ciekawa ;) Coś na styl naszej polskiej Orlej Perci, tylko z wiele starszymi ubezpieczeniami i drabinkami z częściowo spróchniałych i zgnitych belek drewnianych ;)

Trasa biegnie cały czas granią, nurkując dość stromo w dół prosto na ostatnie metry lodowca.

Potem już tylko parę godzin marszu, podczas którego co chwila odwracamy się spoglądając z dumą na naszą zdobycz :

Obrazek

I tak szczęśliwie zakończyła się nasza wycieczka na Grossglockner, padnięci wróciliśmy na pole namiotowe z tylko jednym zamiarem! Zimny napój i długi sen ;)

Jednak nasi towarzysze wypadu niecierpliwie nas wyczekiwali, nie dali nam zapomnieć o naszej obietnicy, iż jak zejdziemy to pojedziemy na dwa dni do włoch wygrzać się na plaży. Po paru groźbach i błaganiach zgodzili się na wyruszenie następnego dnia rano ;)

O tym też warto wspomnieć, drodzy przyszli zdobywcy Grossglocknera! Z Kals am Grossglockner nad włoskie morze do miejscowości Caorle jest niecałe 200 km ;)

My z tego skorzystaliśmy i nie żałujemy ;)

Za naprawdę niewielkie pieniądze (4,50 euro/ osoba) na polu namiotowym można przenocować. A cały dzień na plaży w pełni rekompensuje trudy zdobywania szczytu/

Stamtąd już tylko 80 km do Wenecji, swoją drogą pieknego i specyficznego miasta, warto zobaczyć plac św. Marka – robi ogromne wrażenie!

Obrazek

Obrazek


Potem już tylko powrót do domu i naszej rzeczywistości.

Chętnie odpowiemy na pytania ;)

Z pozdrowieniami
My ;)

Autor:  matragona [ Śr sty 19, 2011 8:14 pm ]
Tytuł: 

Fajnie,z chęcią przeczytalam i obejrzałam fotki :) w zeszłym roku gdy znajomi weszli na Grosa-my zamiast z nimi ubzdurzyliśmy sobie inna górę,w Alpach Otztalskich..w tym roku "pragnę" :wink: :D wejść na Grossglocknera,co z tego wyjdzie-się zobaczy :wink:

Autor:  dhamlet [ Śr sty 19, 2011 8:16 pm ]
Tytuł: 

Polecam , bo naprawdę warto :) widoki, i cała wyprawa niezapomniana :) w końcu to mój pierwszy 3tyś w Alpach :) tego się nie zapomina :)

Autor:  raffi79. [ Śr sty 19, 2011 8:16 pm ]
Tytuł: 

Fajne fotki. Gratuluje :mrgreen:

Autor:  zephyr [ Cz sty 20, 2011 11:30 am ]
Tytuł: 

fajnie się czytało relację ;) spoko zdjęcia. Pogodę mieliście wypas :D

Autor:  karlos [ Cz sty 20, 2011 11:53 am ]
Tytuł: 

tylko pozazdrościć 8) fajne widoczki i fotki ...

Autor:  gouter [ Cz sty 20, 2011 11:53 am ]
Tytuł: 

ładne, chmurzaste warunki

Autor:  demonique [ Cz sty 20, 2011 11:54 am ]
Tytuł:  ~~~

jak wygląda sprawa rozbicia namiotu obok schroniska Erzherzog-Johann Hutte ? jest tam gdzie się schować od wiatru ? no i czy w ogóle można tam się rozbić, bo to chyba podstawowe pytanie?

Autor:  dhamlet [ Cz sty 20, 2011 12:04 pm ]
Tytuł: 

demonique czy można to nie wiem bo nawet się tym zbytnio nie interesowałem, ale się rozbijali, troszkę nad schroniskiem na lodowcu jest tam dość prosto i bez problemu namiot można postawić :) dosłownie 5min drogi od schroniska :)

gouter takie warunki są najlepsze :) widok ze schroniska o 5 rano niezapomniany :)

Autor:  techset [ Cz sty 20, 2011 3:18 pm ]
Tytuł: 

Fajna relacja, gratuluję:D

Autor:  jck [ Cz sty 20, 2011 8:53 pm ]
Tytuł: 

Ujęcie Wiesbachhorna o wschodzie słońca to żelazny punkt programu :)

Autor:  stan-61 [ Pt sty 21, 2011 10:50 am ]
Tytuł: 

Ładne fotki. Brawo i gratki za dobrą pogodę. Raki wymiatają. :lol:

Autor:  dhamlet [ Pt sty 21, 2011 12:55 pm ]
Tytuł: 

hahaha no nie było finansów na inne :) ale okazały się całkiem całkiem jak za takie pieniądze :) musimy je jeszcze troszkę zmodyfikować , dokupić koszyczki i będą jak ta lala :P

Autor:  Ivona [ Pt sty 21, 2011 9:09 pm ]
Tytuł: 

jck napisał(a):
Ujęcie Wiesbachhorna o wschodzie słońca to żelazny punkt programu


dokładnie :D

piękna pogoda na Glocku,wtedy jest tam co oglądać!

Autor:  jck [ So sty 22, 2011 10:40 am ]
Tytuł: 

Ivona napisał(a):
dokładnie

Dziwne, ale to właśnie pamiętam najlepiej ze swojego pierwszego wyjazdu na Glocka.

Autor:  dhamlet [ So sty 22, 2011 11:50 am ]
Tytuł: 

jck napisał(a):
Dziwne, ale to właśnie pamiętam najlepiej ze swojego pierwszego wyjazdu na Glocka.


Wcale się nie dziwie, mnie też ten widok zostanie w pamięci na długo :)

Człowiek budzi się rano jeszcze lekko zmęczony, a za oknem taki widok :) od razu chce się żyć, i zapomina o jakimkolwiek zmęczeniu :)

Autor:  jck [ So sty 22, 2011 12:23 pm ]
Tytuł: 

Brakuje jeszcze Venedigera wyłaniającego się znad Stuedlgratu.

dhamlet napisał(a):
od razu chce się żyć, i zapomina o jakimkolwiek zmęczeniu

Podziwiam, ja zawsze mam: 'kur*a, po cholerę ja tu właziłem?'

Autor:  dhamlet [ So sty 22, 2011 3:20 pm ]
Tytuł: 

hahahahaha :) tak to ja mam jak już się nasiedzę na szczycie i trzeba wracać :) wtedy się zawsze zastanawiam ile może kosztować lot helikopterem :P

Autor:  aankaa [ N sty 23, 2011 6:37 pm ]
Tytuł:  Re: Wielki Dzwonnik - Grossglockner

dhamlet napisał(a):
Obrazek

piękne!!! :lol:

Autor:  dhamlet [ N sty 23, 2011 9:33 pm ]
Tytuł: 

Jemu nie było tak pięknie :P

Autor:  aankaa [ N sty 23, 2011 11:12 pm ]
Tytuł: 

pociesz go: został moim idolem :mrgreen:

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/