Jak Pan Bóg przykazał tydzień ferii, przypadający mi urzędowo na koniec lutego, spędziłem w Tatrach. A w zasadzie to w Murzasichlu. Murzasichle to od lat moja ulubiona podtatrzańska miejscowość, bijąca w zasadzie wszystkie inne, góry na wyciągnięcie ręki, tłok umiarkowany, ceny też, w dodatku niezmiennie kojarzą mi się, zapewne z racji specyficznego położenia "na wzgórzu", ze słońcem i pięknym widokiem gór. Od czasu gdy były tu kościół, sklep i dyskoteka trochę już minęło, ale specyficzny klimat dla mnie nadal pozostał. Pojawiły się już nawet wyciągi a pamiętam jak zboczeńcy chodzili tu z nartami na stok, każdy zjazd kończąc zdjęciem nart i podejściem pod górkę. I tak w kółko. Wprawdzie jeżdżenie godzinami na 100-metrowym wyciągu też uważam za zboczenie, ale pewnym uzasadnieniem oddawania się temu zboczeniu miało być "szkolenie" narciarskie moich córek.
A więc tak jak i rok wcześniej zajeżdżamy tutaj: (UWAGA! Reklama...)
http://www.nocowanie.pl/noclegi/murzasi ... oje/61519/ . Niedrogo, czysto, a najeść się można solidnie. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie to, że tuż przed wyjazdem dorwała mnie angina. Do lekarza się nie dopchałem, ale co tam, zrobiłem zlewki z antybiotyków po żonie i córkach i jazda... Codzienność jak to codzienność, trochę nart, trochę "pontonów" (taki patent - tor do zjazdy na specjalnych "pontono-oponach"), a czasem nawet wycieczki w góry. Na pierwszą z nich wybrałem się jeszcze okropnie charcząc i mocno osłabiony z Olą. Kiry->Żleb Staników->Przysłop Miętusi->Kiry. O dziwo Ola prawie wcale się nie zmęczyła, a cały czas mówiła mi, że jej się bardzo podoba.
Staników Żleb
Przysłop Miętusi
Gdy wyjazd zbliżał się już ku końcowi, a ja czułem się nieco lepiej, chciało się jednak czegoś mocniejszego. Decyzja w zupełnie ostatniej chwili - 23.00 na dwa dni przed wyjazdem - idę na Świnicę! Zwłaszcza że jak wiadomo, od dłuższego czasu szukałem niejakiej
Świni na Świnicy która jak sądziłem powinna była znajdować się na Świnicy ("nomen-omen"). Pakowanie już po ciemku, bo rodzina we wspólnym pokoju zasypia, pobudka 4.00. Drobna refleksja - śnieg sypie. Muszę trochę odkopać autko i bardzo uważać na podjeździe ulicą Budzową, ale szczęśliwe parkowanie przy rondzie 5.00 i w drogę... Przepiękną Doliną Jaworzynki! Lekko przysypana świeżym śnieżkiem, w brzasku wschodzącego słońca wygląda jakoś niesamowicie, nigdy mi się jeszcze taka ładna nie wydawała. W miejscu gdzie szlak zawraca i stromiej już wchodzi w las postanawiam ubrać raki, oblodzenia są nietypowo spore, w dodatku niewidoczne pod świeżym puchem. Śnieg ciągle prószy,
nachodzi mnie myśl, że z tej Świnicy to dziś nici raczej będą, pogoda do bani. No, najwyżej wejdę na Kasprowy! Albo do schroniska chociaż... Nad laskiem przystaję na chwilkę odpocząć. Kładę plecak, siadam zamykam oczy... Nie tyle drzemka co taki nieruchomy odpoczynek z zamkniętymi oczami. Przez ciszę słyszę, że chyba nadchodzi jakiś turysta. W sumie nic specjalnie dziwnego. Niespiesznie otwieram oczy. Fakt, turysta... Czerwony polar, nieduża horolezka z niebieską naszywką z krzyżykiem... Co on ma tam napisane? "TOPR". Starszy pan z oczami wielkości gogli stoi podparty na kijkach i patrzy na mnie jakby lekko przerażony. Kurczę, znam tego człowieka! Z filmów i zdjęć co prawda, ale przecież znam.
- Wszystko w porządku?? - W pierwszym odruchu skojarzyłem że jak zwykle mój widok wzbudza uczucia opiekuńcze, w tym wypadku najwyraźniej musiałem też przez chwilę wyglądać jakbym w zastanej
pozycji tkwił od tu najmniej od wczoraj i ważył już ze 200 kilo.
- Tak, tak... - Odpowiadam olśniony rozwikłaniem zagadki i dopasowaniem "obrazka" do "napisu" - Pan Władysław?!
- Że co? - lekko zagubiony zapewne nieco groteskową sytuacją napotkania "gadającej mumii pan Władysław odrywa się ze swego osłupienia i przerażenia, chyba uspokojony faktem iż "posąg się na
szczęście poruszył".
- No chyba dobrze poznaję, pan Władysław!
Pan Władysław podchodzi do mnie, podaje mi rękę i lekko spode łba potwierdza:
- Dobrze pan poznaje... Chociaż najczęściej mówią do mnie Włodek.
I tak miałem okazję uciąć sobie lekką pogawędkę ze słynnym panem Włodkiem, który ja się okazało odbywał "poranną przebieżkę" z Kuźnic na Halę i z powrotem. Pogadaliśmy trochę a to o pogodzie
a to o śniegu. Od samego początku poczułem się jakoś dziwnie, co najmniej jakbym spotkał jakiegoś "Dobrego Ducha Gór". Poprosiłem żeby się w razie czego nie krępował, bo ja chodzę po górach
zdecydowanie powoli, a on zdaje się tak nie całkiem. Odwrócił się jeszcze na odchodnym i zapytał mnie jeszcze "na ile oceniamy warstwę świeżego śniegu"? "Na 10 cm". "Hmmm.. No jakoś tak będzie...", po czym ruszył do przodu lekko pochylony machając kijkami. Nie wiem dlaczego ale nagle wstąpił we mnie jakiś niesamowity optymizm. Świnica? Spoko! Dziś biorę choćby Everest!
Plecy pana Włodka
Pana Włodka spotkałem jeszcze gdy już schodził przy Przełęczy Między Kopami. Zatrzymał się i uśmiechnął od ucha do ucha, a ja w tej twarzy starszego już człowieka jakimś dziwnym i nieodpartym wrażeniem ujrzałem czemuś całą najnowsza historię Tatr. Życzyliśmy sobie miłego dnia i ruszyliśmy każdy w swoją stronę, ja - na Świnicę! Kolejka na Gąsienicowej zaczęła pracować jakoś tak mniej więcej gdy do niej dochodziłem. Zjechali już też pierwsi narciarze. Chmury zostały na szczęście na poziomie 1500 i tak jak poprzedniego dnia, nad głową miałem przepiękne niebo i słońce wstające znad Granatów. Zielonym szlakiem na Liliowe i w stronę Świnicy. Warunki bardzo dobre, mało śniegu, zmrożony, nawet pode mną się nie zapada.
Świnica
Gdy doszedłem do Skrajnej Turni postanawiam nie tylko że nie obchodzić, ale też wejść na jej wierzchołek, wbrew pozorom nie jest to takie trywialne, bo prawdziwy wierzchołek to nie ten ze słupkiem, ale ten bez słupka znajdujący się 10 metrów od grani oddzielony od tego ze słupkiem dość eksponowaną, wąską grańką. Nieco emocji, ale się udaje. Na Pośrednią też wchodzę, będę przynajmniej miał "dublet graniowy". Pogoda jest niezła, chociaż nieco wieje a na Słowacji groźnie gna chmury ze wschodu na zachód. W zbocza Świnicy wbijam się z mieszanymi uczuciami, idę solo, bez asekuracji dam radę na główny granią? Grańka to eksponowana dwójeczka, jednak zima więc ślisko, asekuracji nie mam, śniegu mało więc progi i wcięcia nie będą zasypane. I wtedy pojawia się myśl - a może jeśli jest tak mało śniegu pójść letnim szlakiem?! Zobaczymy!
Dochodzę do miejsca gdzie drogi letniego i zimowego szlaku się rozchodzą, idę letnim i po kilkunastu metrach mam możliwość obejrzenia kluczowego fragmentu - trawersu szerokiej na 50 metrów
depresji spadającej ze Świnickiej Szczerbiny Niżnej - przełęczy między wierzchołkami. Normalnie depresja jest zawalona lawiniastym śniegiem, ale tym razem nie wygląda to jakoś tragicznie, widać ślady "poprzedników" prowadzące na drugą stronę do "Wrótek", przy których widać nawet wystające nad śnieg łańcuchy.
Depresja - kluczowe miejsce
Długa się nie zastanawiam - ruszam "letnim". Ostrożnie, żeby nie polecieć, jedna noga, czekan, druga noga, gdzie śnieg jest miększy robię kilka "kopnięć" by nieco ubić i badam czy śnieg dobrze trzyma. Pod koniec, w miejscu gdzie panuje dużo cienia ślady się gubią, tu było nieco emocji i adrenalinki, twarz do stoku i zejście "frontem", przy miejscami bardzo słabej i tak sobie trzymającej warstewce śniegu na stromszych skałach. Ale wkrótce szczęśliwie jestem już przy łańcuchach. Rzut oka na zbocze po drugiej stronie, śniegu równie mało, szczyt musiał już być mój! Jeszcze kilka minut radosnego podbiegu i około 13:45 stanąłem na szczycie Świnicy...
Wbiłem czekan w wierzchołek, pstryknąłem kilka zdjęć i na chwilę przysiadłem odpocząć i pokontemplować piękne okoliczności przyrody...
Wystarczy krótki
- Ej, ty! Ty sobie ten czekan w czoło wbij a nie mnie tu będziesz koło ucha tą swoją dzidą dźgał!
Tym razem ja przez chwilę nie wiedziałem o co chodzi.
- Ej, do ciebie mówię ty Gruby Łysolu!
- Popatrzyłem w lewo, w prawo do góry... i w końcu na dół...
- No co się tak gapisz jakbyś Świnkę na Świnicy zobaczył...
- Świnia!!
- Jaka Świnia, Świnka nie Świnia.
- Świnka? No tak "Świnka na Świnicy". A nie znasz może Świni na Świnicy? Szukam jej, bo miała poprowadzić MA lato 2010 i nagle jakoś zniknęła.
- Znać to znam, bywa tu u mnie czasami, ale co teraz robi nie wiem. A co to jest MA? Skoro Świnia nie może to może ja poprowadzę...
- Hmmm. W sumie czemu nie... Zaloguj się na "forum.turystyka-gorska.pl" i daj znać.
- Jak mi się będzie chciało to się zaloguję... A teraz spadaj facet bo mi słońce zasłaniasz.
- Tak, tak już się zbieram....
Świnka na Świnicy
Pstryknąłem jeszcze parę zdjęć i zabrałem się do zejścia. Cel - Kasprowy jak najszybciej, tylko trzeba jeszcze przejść żleb i będzie OK.
Tatry Wysokie ze Świnicy
Zejście do Wrótek
Powtórnie nieco emocji, kluczowe 10 metrów teraz pod górkę - nieco łatwiej, jeszcze trawersik depresji, w jednym miejscu noga lekko omsknięta, ale śnieg jest stabilny, dochodzę do łatwego i bezpiecznego terenu, teraz już tylko w dół. Zdawać by się mogło że miał to być już koniec emocji, tymczasem przy Liliowym wiatr się wzmógł, najechała chmura a widoczność spadła do 50 metrów. Taaaa... Jak zamknęli kolejkę z powodu wiatru, to co najmniej spóźnię się na obiad... Jak zwykle we mgle człowiek ma wątpliwości, "zaraz zaraz, to nie było tak daleko, a może jestem już za Kasprowym..!?
Ostatnie emocje - lekkie pogorszenie pogody
Na szczęście wkrótce dochodzę do słupków narciarskich po prawej i napotykam jakichś ludzi, skoro nie jestem sam, to znaczy że kolejki nie zamkną. Gdy dochodzę do stacji dopiero poczułem, że jednak jestem solidnie zmęczony. Ale bilet dostałem, zjechałem, za parking zapłaciłem, a następnego dnia Adam Małysz wywalczył brązowy medal na skoczni "normalnej".
I tyle. I mimo anginy na szczęście mogę zapisać urlop na plus, fajnie było...