W celu rozpoznawczym stanu mych kolan przed
weekendowym gwoździem programu udałem się na wychwalany wszem i wobec Siwy Wierch. Nie w celu osiwienia jak sugeruje pewien użytkownik tego forum. Trochę relacji było w ostatnim czasie, więc byłem nakręcony na tę górę. Od razu napiszę, że wszystkie achy i ochy są zasłużone. Siwy to jest perełka krajobrazowa. Od leśniczówki na szczyt wdrapałem się po 2,5 godzinach, a wystartowałem niemal w chwili gdy zawitała do nas astronomiczna jesień (o 11:05 - jak podawali w radio). Po drodze misz-masz terenowy.
Najpierw rozjeżdżona szeroka droga mocno pod górę.
Potem las, drabiny i inne takie, cały czas mocno pod górę. No może nie do końca drabiny.
Po wyjściu z lasu zaczynają się pierwsze widoczki.
A potem cud, miód, orzeszki. Wspaniały las skałek, sterczących na różne strony, o różnych kształtach. Szlak wije się pomiędzy nimi. Do użycia czasami wszystkie kończyny. Dwa krótkie łańcuchy, oczywiście Słowacy nie byli by sobą gdyby ich nie pozawieszali tak że czasem trzeba się zastanawiać czy to wieszał pijany, czy ślepy. Zwłaszcza zejście po nich jest cudne. Trzeba mieć kończyny dolne długości kończyn Mrocznego - co najmniej
Ze szczytu widać ładnie dwa słowackie morza, z daleka majaczą Tatry Niżne, Góry Choczańskie, no i przy braku chmur oczywiście grań zachodnich począwszy od Salatynów. Oprócz mnie na wierzchołku tylko jakiś pies.
Ja tam jeszcze wrócę.