się jedzie w "Góry" Świętokrzyskie
To był spontaniczny wyjazd weekendowy. Miało być kondycyjnie i cieszyć oko pofałdowaniem terenu. Było i cieszyło. Ale od początku.
Jest sobota rano. Startujemy ze Świętej Katarzyny. Idziemy na Łysicę. Szlak wiedzie lasem i widoków na owo pofałdowanie nie ma żadnych. Wystarczy to, że cały czas pod górę.Po drodze mijamy źródełka, kapliczki, pielgrzymów i gołoborza.
Ruszamy w kierunku Przełęczy Kakonińskiej. Znajduje się tam kapliczka Mikołaj. Święty Mikołaj. W Górach Świętokrzyskich wszystko jest święte. Las jest piękny, są buki, świerki i porozrzucane skałki.
Schodzimy do Kakonina. Zaraz przy szlaku znajduje się chałupa z XIX wieku. Dalej trzeba grzać asfaltem, trasa dobra jest na rower. Dookoła mamy pagórki, wiejskie chaty kontrastujące z agroturystykami z wyższej półki, pola, łąki a na nich bąki. Wielce to wszystko urokliwe.
Trzeba uważać, żeby nie zgubić szlaku, bo w pewnym momencie skręca on na pola. Oznakowanie kiepskie, ale wszechobecne kapliczki powinny Was naprowadzić

Po odbiciu w knieje idziemy w kierunku Przełęczy Huckiej. Po lewej stronie mamy bukowy las. Po prawej widok na okoliczne pagóry. Idziemy głównie brzegiem lasu, mijamy strumyki, kłamliwe tablice informacyjne i po godzinie takiego sielskiego klimatu dochodzimy do Szklanej Huty.
W Hucie zaczyna się komercyjna część "gór". Do zwiedzenia jest wioska słowiańska. Fajny bajer nie tylko dla dzieciaków zobaczyć jak drzewiej się żyło. Kultywowanie pogańskich tradycji pod Świętym Krzyżem sponsoruje Unia

A tak serio to rewelacyjny projekt.
Jeszcze podczas wędrówki po lesie słyszymy odległe pomruki. Rzut oka z gęstwiny na pagóry, idzie burza. Zza lasu wyłania się druga. Znajdujemy miejscówkę na parkingu. Jest nutella, jest impreza

Zaczyna się burza. Ludzie uciekają w panice. Lachony z mokrych koszulkach mają branie. Mało kto był przygotowany na taką sieczkę. Pioruny nawalają w pagóry. Z nieba leją się strugi deszczu a potem nawala grad.
Burza przegoniła turystów, więc na Łysą Górę idziemy sami. Szlak jest typowo emerycki i prowadzi delikatnie pod górę. Można też wjechać kolejką. Na "szczycie" są liczne "atrakcje", oczywiście prawie wszystkie odpowiednio płatne: galeria widokowa na gołoborze, nadajnik gigant, plastikowe pamiątki, obwarzanki, można dać na tacę

, krypta z mumią Wiśniowieckiego, muzeum, klasztor Święty Krzyż, skałki fajne. Polecam wejście do Muzeum, można pooglądać m.in. skamieliny. Zdjęć nie posiadam.
Zejście do Nowej Słupi odbywa się lasem po kamolach i wydeptanej dróżce. Po deszczu jest ślisko jak jasna cholera. Mija się oczywiście kapliczki oraz mało ciekawy las- pełno krzaków, zero widoków.
Jeżeli ktoś szuka spokoju, to zdecydowanie odradzam ten szlak. Łysica jest mniej oblegana, szlak ciekawszy. My mieliśmy szczęście, bo deszcz przegonił ludzi i pierwszy zmasowany atak wycieczkowiczów spotkaliśmy na dole.
W Nowej Słupi czeka na nas niespodzianka. Busy do Bodzentyna nie kursują z powodu remontów. Tubylcy twierdzą wbrew temu, co na stronach internetowych, że raczej zawsze kiepsko kursowały. Musimy jakoś dostać się do Świętej Katarzyny na nocleg, a powrót tą samą trasą odpada. Mamy do przeczłapania 14 km asfaltem a potem szlajactwo leśne, kolejne 6 km. Jesteśmy hardkorami! A może ktoś się zatrzyma?
Taaaaa, zatrzyma... Idziemy jakąś godzinę. Mamy widoki na Łysą Górę i wiejskie chałupy. Mijają nas samochody, dużo pustych samochodów: jadą busy, super fury, stare graty, a prawie wszystko puste i na tubylczych rejestracjach. Widok ubłoconych autostopowiczów budzi najczęściej u tych kierowców ironiczny uśmiech. Zanotowano też tiki nerwowe w postaci pukania się w czoło i gestu wyciągania środkowego palca.
W końcu zatrzymuje się jakiś przemiły pan i przywraca nam wiarę w ludzi. Trochę mu pobrudziliśmy błotem wypaśną furę, ale nie zwraca na to uwagi. Podrzuca nas do Bodzentyna i poleca zwiedzenie ruin zamku.
Na zamku urządzamy sobie restaurację pod filarem. Mają tam fajny plac zabaw, to bawimy się trochę
Z Bodzentyna odbija szlak do Świętej Katarzyny. Trzeba się wbić krętą drogą na Miejską Górę. Po drodze na Miejską Górę mija się wiejskie chaty. Dalej idziemy lasem. W lesie znajdujemy drzewa z oknem na świat

Dochodzimy do rezerwatu- uroczyska. Znajdujemy tam ślady po pożarze ściółki. Miejsce jest piękne, ale komary nie pozwalają długo siedzieć na mostku. Powoli zapada zmrok i człapiemy tym nudną, leśną dróżką. O tym, że jesteśmy w "górach" przypominają kamole, mijane na szlaku. Na dole czeka na nas piękny zachód. Zanim dobiegam do miejsca widokowego, wielka czerwona kula chowa się za drzewami. Mam kiepski aparat, ale dobre chęci
Zdjęcia z niedzieli wrzucę w wolnej chwili.