Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

Dobry, zły i brzydki
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=11683
Strona 1 z 2

Autor:  kilerus [ Śr cze 15, 2011 4:53 pm ]
Tytuł:  Dobry, zły i brzydki

Nie zważająć na prognozy pogody:

Obrazek

śniegi w żlebach pod Kozią Przełęczą, oraz alkoholizm Grubegoiłysego (nawet nie odpuści jednego piwa), postanawiamy z Rohem pojechać połazikować na Hali Gąsienicowej.

Dzień I

Wyjeżdżamy w piątek wieczorem PKSem z Krakowa. Rohu już się cieszy na myśl o ciepłym świstaczym wnętrzu.

Humory nam się psują, bo podczas naszej drogi do Betlejemki cały czas siąpi i nawet nie można podziwiać ostrza grani Kopieńca i Kop Sołtysich.

Trasa: Kuźnice - Boczań - Betlejemka.
Na drugi dzień szykujemy bardziej ambitny plan:
Kopa Kondracka (ewentualnie Giewont).

Może kompani coś dopiszą odnośnie następnego dnia?! :roll:

Autor:  raffi79. [ Śr cze 15, 2011 5:25 pm ]
Tytuł: 

kilerus napisał(a):
Trasa: Kuźnice - Boczań - Betlejemka.
Na drugi dzień szykujemy bardziej ambitny plan:
Kopa Kondracka (ewentualnie Giewont).




Orzesz jasny gwint jaka tura :mrgreen:

Autor:  grubyilysy [ Śr cze 15, 2011 5:42 pm ]
Tytuł: 

Następnego dnia mieliśmy chyba zasadniczo pić cały dzień, ale zważywszy że obudziliśmy się a za oknem była całkiem ładna pogoda postanowiliśmy pójść się wspinać, na "setkę" na Zadnim Kościelcu z ambitnym planem połączenia z Północnym Filarem Świnicy.
Jak wiadomo entuzjazm maleje z każdym metrem dzielącym od ściany, ale jednak dotarliśmy pod start i wybór prowadzącego padł na Roha.

Kiler - mogę opowiedzieć coś dalej ale pod warunkiem że zamieścisz chociaż jedno zdjęcie z "Setki" i jedno z "Gnojka". :mrgreen:

Autor:  kilerus [ Śr cze 15, 2011 5:57 pm ]
Tytuł: 

Z Gnojka nie mam. Z Setki, proszę bardzo:

Dzień I

Obrazek


Obrazek


Z dnia następnego będzie więcej.
Opowiadać dalej, bo się nie skończy po 60 stronie.


Dzień II


http://www.obiektywni.pl/upload/realp/1 ... 389616.jpg


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Dzień III


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Dzień IV

Obrazek

P.S.
Ja tam wpisałem Gnojka. Jestem realistą ;)

Autor:  grubyilysy [ Śr cze 15, 2011 7:11 pm ]
Tytuł: 

OK, napisze dzisiaj wieczorkiem, tylko muszę dzieci do snu położyć, bajki o górach poopowiadać i takie tam.
.....
No to pokrótce* bo zaraz zasnę.

Cz I (11 VI, sobota)
Tak w ogóle na pomysł "przedłużonego weekendu wspinaczkowego na Hali" po sporej części natchnęły mnie wyczyny kol. Brajana i reminiscencje z czasów kursu, Hala Gąsiennicowa to takie dość ważne z punktu widzenia tatrzańskiego "turysty kwalifikowanego" miejsce, Kościelec, Świnica, Orla Perć... Współcześni polscy wspinacze na ogół z pewnym uśmiechem myślą o Hali często złośliwie nazywając ją"kamieniołomem" i kojarząc ją głównie z "cyrkiem szkoleniowym". Ale czasy jakiegoś "betlejemkowego zamordyzmu" ( a tak rzeczywiście było, że każdy "niezrzeszony" zespół na Hali był w zasadzie natychmiast centralnie wypatrywany i dokładnie przez lobby instruktorskie połączone wspólną siecią krótkofalówek z centrum dowodzenia Halą zlokalizowanym w Betlejemce obgadany i zinwigilowany) odeszły w przeszłość, zmieniło się wszystko, przepisy uprawiania wspinaczki, zarząd PZA, chatar Betlejemki, dziś znowu Hala to takie samo miejsce do wspinania jak każde inne. I dobrze, bo warto przypomnieć że właśnie w tej a nie innej dolinie zginęli między innymi Leporowski, Świerz czy Długosz. Dokładnie tutaj też znajduje się obecnie najtrudniejsza wspinaczkowa droga Tatr. No, miejsce "takie samo" poza tym, że od połowy czerwca do końca września "oblepione" turystami i zespołami kursowymi. Ale póki co był czerwiec ;-).
Tyle wstępu, wróćmy do opowiadania o dobrym, złym i brzydkim ;-).
Na pierwszy ogień naszej penetracji wspinaczkowej Hali poszła "setka". Jakby kto nie wiedział nazwa bierze się od numeru w przewodniku WHP, droga taternicka (wschodni filar Zadniego Kościelca) stosunkowo prosta, kilka miejsc IV, ale dość długa i zarazem ciekawa, bo jednak górska. Przeszedłem ją dotąd w życiu dwa razy ale jednak podchodząc pod ścianę za nic w świecie nie mogłem sobie przypomnieć którędy idzie.
W sumie nieważne bo do prowadzenia zgłosił się Rohu. Przy szpejeniu pojawia się problem, spodnie Roha nie wytrzymują niszczącego działania gazów i pękają, w dziwnym miejscu wprawdzie bo przy nogawce. Nic to, uprząż przytrzyma. Pierwsze metry w schemacie widnieją jako "trudne". Asekurowany przez Kilera Rohu łyka je nadspodziewanie sprawnie w związku z czym kładę się spokojnie na ziemi i kontempluję okoliczności przyrody. Tymczasem Rohu pokonawszy pierwsze 20 metrów w dwie minuty osiąga biały obryw i tutaj jednak wyraźnie zwalnia. "Mokro" słyszymy z góry. Nic dziwnego, wczoraj deszcz padał, to i mokro. Druga część wyciągu trwa już znacznie dłużej, Rohu w końcu znika nam z oczu, trwa to długo robi się zimo, jest w ogóle coś jak 5 stopni, więc prawie jak w zimie. Po czasie który wydawał się strasznie długi słyszymy przez krótkofalówkę "auto". Kiler rusza drugi ja za nim (idziemy na szybkiej trójce). Byłem niby w dobrej formie wspinaczkowej, w skałach z palcem w d. robiłem VI, tymczasem zaraz na drugim przechwycie terenu IV ręka wyjeżdża mi z chwytu i w zasadzie ląduję na niedalekiej na szczęści glebie. Co jest k..a... No nic Tatry to Tatry, nie panel, trzeba trochę zapomnieć o "mądrościach techniki wspinania" i wspinać się "po tatrzańsku", znaczy tak łapać chwyty i stawiać nogi, żeby człowiek nie miał jednak fizycznego prawa odpalić. Oczywiście o tyle o ile jest w stanie.
Gdy mijam biały obryw kłopoty Roha stają się dość jasne, jest zwyczajnie mokro a przy tym jednak teren czwórkowy. Nawet podziwiam Roha za końcówkę tego pierwszego wyciągu, kilka niełatwych ruchów w mokrym i dość ostrym a nawet nieco kruchym terenie. W każdym razie jest pierwsze stanowisko, jakoś się we trójkę mieścimy. Rohu narzeka na spodnie, bo rozprucie wyraźnie postępuje, sięga już połowy uda. Zmiana na prowadzeniu rusza Kiler, Tradycyjnie z wyciągu trójkowego robi się czwórkowy, ale nie jest źle. Znowu zmiana tym razem ja coś prowadzę. Jakoś od tego wyciągu skała robi się już zupełnie niemal sucha, więc "mój" wyciąg mija szybko na przyjemnej i w miarę sprawnej wspinaczce. Jeszcze kilka zmian i dochodzimy do "przewieszki" kluczowego miejsca drogi. Prowadzi Kiler. W samej końcówce w kluczowym miejscu tuż przed pokonaniem przewieszki ma dość pary by założyć sobie punkt z tricama 0,5. Ja idę drugi. Niestety tricam coś nie chce wyjść. Próbuję palcem, jebadełkiem, jakoś zabrakło mi odwagi by w dość konkretnej lufie wziąć blok i pokombinować dłużej, a ponieważ ręce od dość długiego trzymania się w przewieszce zaczynały odmawiać posłuszeństwa idę dalej. Rohu też próbuje ale po chwili odpuszcza. Wiadomo czym jest dla Kilera utrata tricama, wpadamy zatem na pomysł, po wyjściu na stan opuszczam Kilera uzbrojonego w jebadło i dwa kamienie. Kiler próbuje wszystkiego, wali kamieniem w jebadło, próbuje wbić kamieniem kamień w szczelinę obok kości. Po jakichś piętnastu minutach "robót wysokościowych" daje za wygraną... Przygnębiony rusza w dalszą drogę. O dziwo zaraz chyba na następnym stanowisku wypatruje... stałego tricama 0,5 w hakodziurze. Niestety do tego to nawet nie ma jak się dobrać. Jeszcze chyba ze dwa czy trzy wyciągi, miejscami pastwiska, miejscami nieduże czwórkowe ścianki, na ogół coś jak II/III wychodzimy na szczyt. Ha! Złoiliśmy "setkę"... Kiler co prawda bez tricama a Rohu... zasadniczo już bez spodni. Pęknięcie sięgnęło kolana. Rohu wiąże sobie kilka taśm dookoła nogi co by przycisnąć spodnie do nogi i nie podniecać koziczek widokiem swoich dyndających klejnotów.
Filar Świnicy o tej godzinie to wiadomo, ale w sumie możemy jeszcze mimo późnej pory "machnąć" Gnojka. Tak też się staje. Całkiem sympatyczna trójeczka, o tyle fajna, że lita i o stałych a niewysokich trudnościach na całej długości. Koledzy dali mi poprowadzić oba wyciągi. Na szczycie już pustki, jedynie zasiedziali turyści wypytują mnie skąd ja tu wylazłem i czy mam śpiwór by biwakować w ścianie itd. O dziwo udaje nam się jeszcze zdążyć przed zamknięciem bufetu w Murowańcu. W Betlejemce pustki, oprócz chatara i nas tylko sympatyczna para mieszana ukraińsko(?)-polska i jacyś dwaj przybyli w sobotę śpiący kamiennym snem łojanci. I jeszcze jakiś tajemniczy "dziadek" śpiący w pokoju instruktorskim. Gadamy trochę z Igorem, sympatycznym wspinaczem o akcencie ukraińskim (w każdym razie wschodnim) o tym i tamtym, głównie o jego niesamowitej kolekcji sprzętu, a przy okazji o naszym zostawionym na setce tricamie i idziemy spać. A na jutro plany ambitne - dwie drogi na Zamarłej Turni: "Lewi Wrześniacy" i "Motyka".

cdn.
* (Wiem co niektórzy sądzą o moim "pokrótce".)

-----------------

Cz III (poniedziałek 13 VI)

Poniedziałek zaczął się od dobrej informacji dla Kilera, Igor odzyskał, podobno podważając jednym palcem, tricama z setki. To wprawia nieco już zmęczony dwudniową wyrypką zespół w dobry nastrój i azymut zostaje ustawiony na drogę Patrzykonta na Zadnim Kościelcu. O drodze wiemy tyle, że wyceniona na IV+, chociaż podobno występują na niej problemy z asekuracją, a przy mokrych skałach nie należy się na nią wybierać. Jak na nasz gust jest w miarę sucho. Podobno młotek przydatny, więc zabieramy młoty, które jednak jak się dopiero później okazało nie zostaną ani razu użyte.
Jedną z ciekawostek drogi Patrzykonta jest jej nazwa. Jacek Patrzykont przeszedł tę drogę razem z Przemysławem Koskiem i opisał w Taterniku bodaj w 1987ym. Ale niedawno Grzegorz Głazek doszedł do wniosku że tą drogę na pewno dziesięć lat wcześniej przeszedł niejaki Marek Kozicki i zaproponował nazwę "Zacięcie Kozickiego". Ale ponieważ nie ma pewności jak właściwie dokładnie szedł Kozicki, a nazwa "Patrzykont" jakoś tak się przyjęła ze względu na swoje niewątpliwie dość ciekawe brzmienie, więc jakoś nie spotkałem się żeby mówiono inaczej niż "Patrzykont" (ktoś proponował ""Mylnie-Patrzykont").
Dobra, wracajmy do dobrego złego i brzydkiego ;-).
Droga pod ścianę mija w miarę szybko, prawdę mówiąc jak podchodzę coraz bliżej to zaczyna przez skórę czuć co nas czeka, droga na łatwą nie wygląda. Prowadzi takim pozębionym zacięciem, które co chwila zwęża się i pokonuje w ekspozycji ostre spiętrzenia przecinających zacięcie graniek. Pytam jeszcze raz Roha i Kilera czy na pewno, ale odpowiedź twardo pada twierdząca.
Na pierwszy wyciąg rusza Kiler. Na schemacie straszą na pierwszym wyciągu jakieś "wiszące bloki", ale o dziwo na szczęście chyba już spadły, bo Kiler mija pierwsze zaciątko bez zająknięcia. Ale potem zaczyna się nieco motać z wyborem dalszej drogi. W końcu udaje się wspólnie ustalić że droga idzie ostro w prawo w kierunku pierwszego "przewinięcia". Ze względu na duży zakręt i przesztywnienie liny Kiler rozbija jednak ten pierwszy wyciąg na dwa korzystając z dwóch zastanych haczorów. Za chwilę dochodzimy z Rohem i Kiler rusza dalej. Mimo że na schemacie widać że nieco łatwiej jest przewijać się niżej, w dodatku nawet jest znacznie poprawiający asekurację ring, Kiler pakuje się wprost w górę, tylko że tam teren jest wyraźnie stromszy, w dodatku mokry. Patrzę z dołu i widzę dość charakterystyczny widok, nogi Kilera wpadają w znany stan "trzęsiony", klasyczny telegraf, tyle że całymi nogami. Wpina się szczęśliwie w starego klincala i wydostaje się na szczęście na niewygodną półeczkę. Tu dokłada sobie jeszcze tricama. Tylko że nie wiadomo co dalej, jest pół metra pod przewinięciem, według schematu piątkowym, tylko że dzisiaj mokrym i nieco zimnym. Po kilku przymiarkach jednak jakoś pokonuje ten próg i za chwilkę zakłada stanowisko. Postanawiam pójść drugi, powypinać punkty Kilera żeby Rohu mógł jednak pójść łatwiejszym "dolnym" wariantem. Faktycznie, górny to V jak nic.
Drugi wyciąg nadal prowadzi Kiler. Nieco łatwiejszy ale za to już nieco wyżej nad glebą, wciąż na przemian to do góry, to w prawo po pochyłym zacięciu, to przewinieciu. Na szczęście psychę poprawiają dobre stanowiska z jednym dobitym ringiem, ale poza tym asekuracja jednak dość oszczędna.
Zmiana ruszam na prowadzenie trzeciego wyciągu. Wspinaczka nie jest jakoś bardzo trudna, chociaż nieco "artystyczna", stroma pochyła, pomarszczona płyta, trzeba wykorzystywać malutkie wgłębienia na tarcie, nic dziwnego, że odradzają chodzić na Patrzykonta gdy jest mokro.
Dochodzę za kolejne przewinięcie. W przewieszkach przykrywających przewinięcie jest szczelina, jakoś zabrakło mi wyobraźni co się za chwilę stanie i zakładam w szczelinę kostkę, wychodzę jeszcze pięć metrów i natrafiam na dwa haki, tutaj założę stanowisko (był i spit nad głową, tylko go nie zauważyłem). Miejsca mało a ekspozycja robi wrażenie, we trójkę się tu raczej nie zmieścimy, nic, będzie "stanowisko wiszące".
Co jest bulwa... Lina nie idzie... Patrzę na dół i z przerażeniem stwierdzam, że lina wklinowała się pięknie w szczelinę, gdzie dodatkowo jeszcze tkwi kostka. Próbuję szarpnąć ale widać, że kicha, lina nie ma najmniejszej szansy się ruszyć. Ogromne szczęście w nieszczęściu - lina dosięga stanowiska z haków "na styk". Przez chwię myślę co zrobić. W sumie "bułka z masłem": wybrać trochę luzu, auto z jednej liny, krzyczysz "blok", drugą odwiązujesz i na sztywno do stanu, wpinasz system zjazdowy do zawieszonej, wypinasz auto, zjedziesz, odczepisz, wydrzesz z powrotem, wpinasz auto, wypinasz zjazd, zdejmujesz linę ze stanu przywiązujesz do siebie. Bułka z masłem :D... Tyle że 150 metrami lufy pod nogami i czarnymi chmurzyskami dookoła nad głową które jakoś tak wyraźnie szpeczą (jak mawiał swego czasu Luka3350, tylko o śniegu i lawinie): "...zaaaaraaaaz jeeeebnęęęę deeeeszczem.... Ale szczęśliwie udaje, niczego nie pop...łem a chmury "nie jebnęły", udało się usunąć linę która zawędrowała za cięgło kostki, linę wyjąłem, kostkę też, wróciłem na stan. :-) Ufff... Można założyć system i krzyknąć "możecie iść"
Dochodzi Rohu, nieco zdegustowany brakiem miejsca, wpina mi się więc nad głową wprost w tego spita co to go nie widziałem, potem przychodzi Paweł. Nie mając innego wyjścia wpina auto i zawisa swobodnie w aucie nad lufą. Manewry w wiszącym i stanowisku we trójkę do łatwych nie należą, ale udaje mi się jakoś ruszyć do ostatniego wyciągu drogi z nadzieją na rychły koniec. Dochodzę do ostatniego przewinięcia. Gdybym miał oryginalny schemat Patrzykonta to bym wiedział, że tutaj należy się obniżyć dwa metry na nieco łatwiejszy teren. Ale mam tylko schemat betlejemkowy, na którym nie było to takie wyraźne. Próbuję na wprost. Holender, niełatwo, pionowo, nawet małe przewieszenie, ekspozycja, ruchy niełatwe, chwytów za dobrych nie widać. Podchodzę dwa metry wyżej przy okazji zakładając punkt z frienda. Próbuję się "przewinąć" tutaj. Chała! Jeszcze gorzej. Wracam niżej, może jednak tam. Eeeee za trudno. Kurna chata, jakoś tak "zastałem się". Wyjmuję schemat. Mogę z tego miejsca wyjść dwójkowym terenem w lewo do Załupy H. Może tak zrobić...? Przeca "mądry wycof ujmy nie przynosi...". Nie! Będziem walczyć, honoru nie oddamy żywcem! Dokładam jeszcze jedne kaprawy punkt z mini frenda 0,5, raczej sam mojego lotu by nie wytrzymał ale zawsze nieco pomoże temu poprzedniemu. Każdemu, w tym i sobie, pozostawiam prawo do oceny na ile to wszystko było mądre a na ile głupie, ale postanawiam twardo zaatakować przewinięcie. :D Duuuży rozkrok i czas na ekwilibrystyczny przechwyt. Udało się, teraz trzeba wykonać kilka coraz odważniejszych, bo coraz to wydłużających potencjalny lot kroków w prawo. Przy jednym z nich noga wyjeżdża mi ze stopnia, ale zasada trzech punktów zafunkcjonowała. Dobrze jednak, że jestem w dobrej formie wspinaczkowej i palce trzymają mi jak imadła. Wolę nie myśleć co by się stało, gdybym tam poleciał. Dokładam jakąś kaprawą pętelkę i moje bezpieczeństwo się poprawia. Jeszcze dwa ruchy do góry i wpinam się do haka. Jest dobrze, Ostatnie metry to trójkowe zacięcie i na koniec dziesięć metrów po trawkach do stanowiska z bloku i spita. Kolegom też udaje się sprawnie pokonać ostatnie problematyczne miejsce na drodze i wkrótce pakujemy sprzęt na trawniku pod Zadnim Kościelcem.
Droga Patrzykonta ma klasę, trzyma w napięciu, w naszym dość zgodnym odczuciu całościowo jest trudniejsza od Lewych Wrześniaków. Na każdym stanowisku oraz na dolnym przewinięciu są na całe szczęście dobite ringi, po jednym na stanowisko.
To był ostatni dzień pobytu Roha, musi wracać do Krakowa. Nam z Kilerem zostaje jeszcze jedne dzień. Jesteśmy już solidnie zmęczeni, poza tym mamy jutro wracać do domu, dlatego za drogę w sam raz na ostatni dzień uznajemy Filar Staszla.

Autor:  Ivona [ Śr cze 15, 2011 7:19 pm ]
Tytuł: 

Rohu-fajne bojowe gatki :D To Ty żeś ten "dobry"?

Autor:  kilerus [ Śr cze 15, 2011 7:21 pm ]
Tytuł: 

A co się z tymi gatkami porobiło później? :mrgreen:

Normalnie, życie ratowników ryzykował. Ja już mu mówiłem od roku żeby kupił sobie coś z Mammuta, albo Marmota oddychającego. Toż to jest nieodpowiedzialność!

Autor:  PrT [ Śr cze 15, 2011 8:13 pm ]
Tytuł: 

Ali7 napisał(a):
I kurtkę brązową ma. Do dupy.

Na zdjęciu wygląda jakby była przed dupę...

Autor:  piomic [ Śr cze 15, 2011 8:31 pm ]
Tytuł: 

Się na uprzęży podwinęła.

Autor:  Rohu [ Śr cze 15, 2011 10:16 pm ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
Się na uprzęży podwinęła.

Na jakiej uprzęży? Przecież na zdjęciu doskonale widać, że lina jest przywiązana do pitola. 8) Stąd ta wniebowzięta mina.

A kurtka brązowa wiadomo po co. Przynajmniej jak gałęzie kosówki się skończą można ją do czegoś pożytecznego wykorzystać.

Autor:  grubyilysy [ Śr cze 15, 2011 10:29 pm ]
Tytuł: 

Opisałem niedzielę*, taki szybki link:

http://forum.turystyka-gorska.pl/viewto ... ht=#509993

*
Rohu dobrze prawi - zob. niżej. :lol:

Autor:  Rohu [ Śr cze 15, 2011 10:35 pm ]
Tytuł: 

grubyilysy napisał(a):
Opisałem niedzielę

Pogoda nie była aż tak zła, żebyśmy chlali dwie doby do nieprzytomności.
Na Setce i Gnojku byliśmy w sobotę, na Zamarłej w niedzielę, a na Zadnim Kościelcu w poniedziałek ;)

Autor:  Rohu [ Cz cze 16, 2011 1:02 am ]
Tytuł: 

Cz. II - 12 Czerwca - tym razem była to naprawdę niedziela :lol:

Trochę ciężka noc w Betlejemce. Przybyło 5 nowych osób. Zrobiło się nieco głośniej. Ktoś się wierci, ktoś przekręca, łóżka skrzypią. O 2:30 ktoś wstaje i zbiega na dół do kibla. Chwile potem to samo robi kiler. W końcu i ja. Cholera, chyba się dzisiaj nie wyśpimy.

Po 6 wyglądam przez okno. Jest pięknie. Zero chmurek. Czyste niebieskie niebo. Przecież nie będę dłużej spał.
Adam też się budzi i patrzy za okno uradowany.
Oby tylko cały dzień tak wyglądał.
Powoli się zbieramy i schodzimy na dół coś zjeść, żeby nie budzić reszty.
Po 8 wychodzimy z Betlejemki. Na termometrze przed wejściem jest 20 stopni. W nogach trochę czuć wczorajszy wysiłek, a podejście dzisiaj nie małe.
Znowu Czarny Staw, Zmarzły Staw, ale dalej już inaczej niż wczoraj. Odbijamy do Koziej Dolinki. Kiler tradycyjnie wystrzelił do przodu i jest przed nami co najmniej 200 metrów. Mimo słońca robi się zimno, bo wieje mocny wiatr. Nie brałem dzisiaj polara jak zobaczyłem temperaturę. Gruby z łysym śmieją się z "niedoświadczonego turysty narażającego życie ratowników". Do tego wchodzimy na płat śniegu pod Kozią Przełęczą. Tu "młodemu turyście" obrywa się jeszcze za brak raków i czekana.

Schodzimy z Koziej Przełęczy i trawersujemy pod ścianę Zamarłej Turni. U góry dosyć tłoczno. Chyba 6-7 zespołów tam dzisiaj działa.

Okolice Zamarłej Turni są tak piękne, że dopada mnie smutek, nostalgia i tęsknota za samotnym obcowaniem z duchem gór. Po cichu oddalam się więc od grupy, znajduję zaciszne miejsce między zimnymi blokami granitu i długo i uważnie słucham bicia serca skały.
Och, jak cudownie. Tego mi od dawna brakowało. Tylko w Tatrach można doświadczyć tak głębokiego i mistycznego oczyszczenia duszy i ciała.
Wracam pod ścianę wiedząc, że dzisiejszy dzień skończy się szczęśliwie, a wspinaczka będzie nad wyraz lekka i przyjemna.

Żeby w ogóle dojść do drogi najpierw trzeba pokonać jeszcze spory płat śniegu i przeskoczyć jego szczelinę brzeżną. Wchodzimy w ścianę na wysokości połowy pierwszego wyciągu. Celem jest droga Lewi Wrześniacy (V).
Początek miał być dosyć prosty (III). Kiler jednak wybiera jakiś wariant za co najmniej V. Męczy, ale przechodzi. Dalej przewieszka (IV) i rysa (III). Gdzieś tam w końcu zakłada stanowisko. Drugi idzie Adam. Wariant kilera jest na tyle trudny, że w paru miejscach staje na haku, żeby go przejść. Ja wchodzę normalnie w drogę i przechodzę łatwiejszym wariantem. IV przewieszka nie sprawia raczej żadnych problemów. Trudniej dla mnie jest natomiast nieco dalej w rysie, ale i ją udaje się pokonać.
Drugi wyciąg przechodzimy bez większych kłopotów. Dalej istnieją dwa warianty - w lewo V lub w prawo IV. Gruby ma prowadzić, więc pyta o chęci. Oczywiście pada na wariant lewy, wszak "Nie jesteśmy tutaj dla przyjemności".
Najpierw wąskie przewieszenie. Trudne, bo z plecakiem ciężko się zmieścić. Potem wydaje się łatwiej, ale niestety trudności trzymają tutaj do końca, aż do samego wyjścia na grań.
Tutaj uderza w nas bardzo mocny i zimny wiatr. Jest nieprzyjemnie. Trzeba się spieszyć i przygotować do zjazdu. Przy klarowaniu liny spuszczamy niechcący w kierunku naszej drogi kamień powodując natychmiastową lawinę odłamków. Na szczęście nikt nie dostaje żadnym z nich.

Zjeżdżamy do Orlej Perci. Pustka. Chyba to zimno wszystkich wystraszyło. Kiler schował się w jakiejś nyży i trzęsie się z zimna. Ja mam znacznie grubszą warstwę ochronną, więc jakoś udaje mi się nie szczękać zębami.
Na drogę Motyki już nie mamy sił i chęci. Trzeba by przejść na Kozią Przełęcz, znowu zejść pod ścianę i walczyć w trudnościach piątkowych.
Poddaję pomysł na stosunkowo łatwą Grań Świnicy. Spróbujemy, ale najpierw trzeba dojść na Zawrat.
Gruby z łysym znowu klarują mi - niedoświadczonemu turyście - że łamię prawo i narażam życie ratowników idąc Orlą Percią pod prąd.
Na Grań Świnicy wchodzimy tuż za Gąsienicową Turnią. Czyli tuż przed tym miejscem gdzie w zimie postanowiliśmy się z niej wycofać (http://forum.turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?t=10692).
Znajdujemy naszą pętlę użytą do zjazdu. Kiler w szczelinie odnajduje swoją łapawicę. Przez ponad pół roku tam leżała i poza tym, że mocno nasiąknęła wodą trzyma się nieźle.
Teraz grań wygląda znacznie prościej niż w zimie.
Idziemy gzymsami wycenionymi na II.
Największą trudność stanowi bardzo zimny wiatr. Jest chyba koło 3-5 stopni. My idziemy granią akurat po stronie wiatru.
Nie jest źle i dosyć sprawnie docieramy do Niebieskiej Turni.

Stąd czekają nas dwa zjazdy - łącznie około 35 metrów. Jedne z ciekawszych jakie miałem okazję widzieć. Pierwszy biegnie przez przewieszoną płytę z ostrą krawędzią - mimo dużej ostrożności na zupełnie nowej linie niestety pozostały ślady. Drugi kończy się na bardzo wąskiej i kruchej przełęczy. Kiler zjeżdżając jako pierwszy nieco się zapędził i wylądował w wolnym zwisie poza przełęczą. Ja trafiłem jakieś 1,5-2 metry od przełęczy, ale na szczęście z drugiej strony gdzie mogłem się łatwo odbić i wylądować już w odpowiednim miejscu.
Dalej na Zawratową Turnię już łatwo, skąd na Zawrat bez trudności i dalej do Betlejemki o zachodzie słońca.
Wracamy około 21:30. Dzień dosyć męczący, więc po szybkim jedzeniu idziemy spać około 23.

Autor:  Chariot [ Cz cze 16, 2011 8:37 am ]
Tytuł: 

gratulacje, panowie
za 5 lat sie wybieram w wasze slady :D

Autor:  kilerus [ Cz cze 16, 2011 9:03 am ]
Tytuł: 

Dorzuciłem zdjęcia z niedzieli!

Autor:  Kaytek [ Cz cze 16, 2011 10:49 am ]
Tytuł: 

grubyilysy napisał(a):
Gadamy trochę z Igorem, sympatycznym wspinaczem o akcencie ukraińskim (w każdym razie wschodnim)


Igor, Ukrainiec? W Tatrach? Mieszana para? Może to ten pośrodku??

Obrazek

Autor:  Rohu [ Cz cze 16, 2011 11:23 am ]
Tytuł: 

Zbyt małe powiększenie, żeby móc poznać. Ale chyba to nie ten.

Autor:  kilerus [ Cz cze 16, 2011 11:52 am ]
Tytuł: 

Raczej na pewno nie!

Autor:  Kaytek [ Cz cze 16, 2011 12:33 pm ]
Tytuł: 

Bo to taki kumpel ze Lwowa, którego poznałem lata temu na Ukrainie a później był wiele razy a Polsce (nawet mieszkał tu, pracował i studiował).
Ale żeby już nie offować - gratulacje - troszku żeście połoili :)

Autor:  kilerus [ Cz cze 16, 2011 1:01 pm ]
Tytuł: 

Rohu, nie napisałeś o najważniejszym!
W niedzielę Igor odzyskał mojego Tricama. Nawet powiedział, że wystarczyło go zwyczajnie wyciągnąć. Mrok! :roll:

Autor:  zephyr [ Cz cze 16, 2011 1:13 pm ]
Tytuł: 

ale mieliście akcje :wink:. Relacja wypas :wink:

Autor:  kilerus [ Cz cze 16, 2011 1:19 pm ]
Tytuł: 

Ale to jeszcze nie koniec! :mrgreen:

Autor:  kilerus [ Cz cze 16, 2011 1:30 pm ]
Tytuł: 

Jeszcze historia z łapawicą:
Łapawica spadła mi do szczeliny w zimie. Teraz weszliśmy od drugiej strony i gdy zobaczyłem jakąś szczelinę, to wziąłem czołówkę i postanowiłem ją wyeksplorować. "A nuż tam będzie moja łapawica". Na początku zapieraczką między płytami, jakieś 2m w dół, a później wspiąć się na próg z zaklinowanego kamienia 1,5m i co widzę? No właśnie, co? Coś ciemnego. Wspinam się na próg i czołgam parę centów i mam już swoją łapawicę.

Autor:  'Krzysiek' [ Cz cze 16, 2011 1:57 pm ]
Tytuł: 

Nie znalazłeś przypadkiem mojego frienda? Lepiej się przyznaj łajzo :mrgreen:

Autor:  grubyilysy [ Cz cze 16, 2011 2:22 pm ]
Tytuł: 

Nie znalazł, a nawet pamiętam jak w zejściu sobie o nim przypomniał i był na siebie zły, że zapomniał. Ale szliśmy zdaje się trochę inaczej i w dodatku na lotnej, wiało jak cholera, chłopaki byli bez polarów, więc może i lepiej że go nie szukaliśmy za intensywnie.

Autor:  'Krzysiek' [ Cz cze 16, 2011 3:57 pm ]
Tytuł: 

Pamiętam dokładnie to miejsce w którym go mój kumpel zostawił. Swoją drogą jeśli on znalazł łapawicę to i może jeszcze mój mechanik tam jest. Będzie trza po niego iść.

Autor:  kilerus [ Cz cze 16, 2011 4:29 pm ]
Tytuł: 

To dlatego tam chcesz iść :mrgreen:

Autor:  Lukasz_ [ Cz cze 16, 2011 4:51 pm ]
Tytuł: 

Pisz relacje z kolejnych dni a nie offtopuj ! :mrgreen:

Autor:  'Krzysiek' [ Cz cze 16, 2011 5:28 pm ]
Tytuł: 

Cytuj:
To dlatego tam chcesz iść Mr. Green


No so Ty gadasz :mrgreen:

Autor:  kilerus [ Cz cze 16, 2011 5:56 pm ]
Tytuł: 

Wrzuciłem foty z kolejnych 2 dni:
http://forum.turystyka-gorska.pl/viewto ... 986#509986

Strona 1 z 2 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/