skład ekipy: Bożena, Gośka, Marek; "grupa szturmowa" na Cima di Mezzo: Gośka, Marek
fotorelacja z przejścia trasy jak w tytule, tempo umiarkowane, z przystankami między innymi na przeczekanie burzy...
ferrata Dibona była w planie do zrobienia w pierwszym dniu po przyjeździe w Dolomity; plan zakładał wjazd kolejką (właściwie dwiema) do Rifugio Lorenzi i przejście całej ferraty; na parkingu przy restauracji Rio Gere pojawiliśmy się rano w niedzielę lecz sympatyczny pan Włoch obsługujący kolejkę zakomunikował, że owszem dolna kolejka kursuje lecz górne "kubełki" są kaput, a w niedzielę się kolejek nie naprawia...
ponownie pojawiliśmy się w środę i za jedyna 16euro około godziny 10.30 zameldowaliśmy się przy schronisku G.Lorenzi; panował tam duży ruch, dosyć dużo turystów, obsługa schroniska transportowała żywność...
pogoda była piękna więc podziwialiśmy widoki...
po krótkiej naradzie postanowiliśmy, że ja i Gośka wchodzimy i wracamy ferratą Bianchi, Bożena w tym czsie odpoczywa po wczorajszej Lipelli i nabiera sił w schronisku...
ubieramy się w ferratowe pierdoły, obserwując początek ferraty z tarasu widokowego przy schronisku, jest około 10.40...
początkowo ferrata prowadzi mocno do góry, na zdjęciu poniżej ścianką wspina się grupa z Rosji (najprawdopodobniej), która nie odpowiada na zwyczajowe pozdrowienia
następnie jest ostre zejście w dół na małą przełączkę zasypaną śniegiem, a z racji zasypania ferraty dobezpieczonej liną...
korzystamy jeszcze z ostatnich chwil dobrej widoczności i obserwujemy początek ferraty Dibona z filmowym mostkiem...
ferrata Bianchi w porównaniu z Lipellą jest w kiepskim stanie, w wielu miejscach stalowa lina jest sztukowana, mnóstwo dodatkowych zacisków utrudniających wpinanie lonży, do tego z racji popularności i dużej liczby osób ją przechodzących skała jest wyślizgana (coś a'la Świnica - Zawrat)... aż do pewnego momentu, to znaczy pionowej, nawet lekko przewieszonej 4-5 metrowej ścianki, za którą skała już jest chropowata, a ferrata świeżo po remoncie
z racji poprowadzenia szlaku od strony północno-zachodniej dużo jest zalegającego, mokrego śniegu, a do tego pogoda zaczęła się kiepścić..
w pewnym momencie wychodzimy na grań, trochę to przypomina grań Triglavu, z tym że tutaj aby wpiąć się w linę trzeba się schylać... osobiście nie czułem potrzeby takiej gimnastyki... (przy schodzeniu po rzuceniu hasła "Gocha idziemy, nie wpinamy się, szkoda czasu" przeszliśmy długi odcinek...)
na szczycie jesteśmy o godzinie 12.20, widoków żadnych
za to spotykamy dwóch Czechów, z którymi, w przeciwieństwie do wschodnich sąsiadów, ucinamy długą i sympatyczną rozmowę...
jeszcze pamiątkowe zdjęcie i wracamy...
...w pewnym momencie widzę bardzo ciekawe miejsce...
przez moment wiatr ciut przewiewa chmury...
...i około 13.50 jesteśmy przy schronisku...
...gdzie zastajemy zziębniętą Bożenę, gdyż okazało się, że schronisku jest nieczynne, a dostawa towaru była na zaś...
...kubełki kolejki wiszą już nieruchomo...
trochę się posilamy i wychodzimy z zamiarem przejścia chociaż części Dibony...
pogoda jest do d..y, mgła, a do tego zaczął wiać porywisty wiatr
... wejście na słynny mostek dziewczyny bardzo celebrują...

...jest około 14.10
mgła, deszcz, wiatr, fortyfikacje z czasów wojny... tak będzie...
...aż wejdziemy na "parkiet"...
..a potem zaczęły się prawdziwe emocje
z mgły zaczęły dobiegać odgłosy burzy, które z każdą chwilę stawały się coraz bliższe; widoczność na 30 metrów, jesteśmy gdzieś w pobliżu grani, na odcinku szlaku ubezpieczonym stalową liną (instalacja odgromowa jak się patrzy

)
wyłączamy telefony (wcześniej sms do Wieśka o sytuacji i przybliżonym położeniu) i podejmujemy decyzję o szybkim zejściu w dół, bez zbędnej asekuracji (wpinania się) tak żeby znaleźć miejsce, gdzie nie będzie stali...
końca ferraty i takiego "bezpiecznego" miejsca nie widać z racji gęstej mgły... jest ślisko, pada deszcz, zasuwamy...
wreszcie zeszliśmy ciut niżej grani, łatwiejszy odcinek, a więc brak żelastwa i do tego znaleźliśmy skałę, która daje nieco osłony i tworzy okap nad głową...
siadamy, czekamy...
czekamy... burza z odgłosów poszła w prawo... jest dobrze...
było dobrze, bo zaczyna grzmieć z lewej...
...no i przestało grzmieć, siąpi mżawka...
...idziemy.... dochodzimy do miejsca gdzie szlak się rozgałęzia i schodzimy w dół częściowo po piargu...
na dole jesteśmy około godziny 18.30
mały posiłek, przepakowanie, ostanie zdjęcie...
... i zasuwamy na Passo Tre Croci gdzie czeka już na nas Wiesiek z transportem...

)