Sobota, 9 lipca.
Ze względu na brak transportu i nie do końca pewne prognozy na niedzielę, postanawiamy wraz z Michałem pojechać tylko na 1 dzień.
Ze względów czasowych wybieramy Halę.
Celów było co najmniej kilka do wyboru, ale jednak obydwaj obstawaliśmy głównie przy jednym z nich.
Wybór padł na Granaty, a dokładnie na tego najwyższego.
Ok. 9 dochodzimy pod Filar, jest dobrze, nikogo nie ma na drodze.
Pokonujemy pierwsze spiętrzenie i na wygodnym wypłaszczeniu zarzucamy szpeje.
Pierwszy wyciąg robimy na lotnej, z 2-3 przelotami.
Dochodzimy do turniczki i w końcu z bliska widzimy pierwszą z 3 głównych trudności na drodze, romboidalną płytę (IV).
Wygląda bardzo przyjemnie. Ubieramy baletki i zaczynam zabawę.
Płyta okazała się przyjemną wspinaczką, bez żadnych komplikacji.
Robię stanowisko i ściągam Michała.
Następnie pochodzimy kawałek pod trudności nr 2, czyli kant Filara.
Wygląda to już znacznie konkretniej, ekspozycja też jest.
Michał zaczyna prowadzić, ale dość szybko rezygnuje z próby przejścia na wprost (co najmniej VI). Wywija się na lewo za kant filara i dalej do góry.
Tam robi się jakby troszkę łatwiej, ale po chwili znów solidne V, po którym trzeba wydostać się w łatwiejszy teren.
To było zdecydowanie najtrudniejsze miejsce na drodze.
Prawdziwa gimnastyka
Robimy sobie 15 minut pauzy na drugie śniadanie i obserwujemy zespół wspinający się na Żeberku
Następnie podążamy łatwiejszym terenem (I-III) na lotnej z przelotami. Nie robimy III kominków, które są na schemacie.
W tym momencie idziemy lekko na lewo od nich, chyba trochę trudniejszą ścinką (kilka metrów IV, tak na oko), a następnie żeberkiem.
Napotykamy też bardzo przyjemną poziomą grań:
Dalej terenem dwójkowych na siodełko pomiędzy turniczką, a ostatnim trudnym miejscem na drodze- płytową ścianką (V).
Michał chciał sobie poprowadzić, poszło mu sprawnie:
Płyta okazała się bardzo przyjemną wspinaczką, tylko trochę za krótką...
Kawałek dalej pakujemy szpeje do plecaków i napieramy coraz łatwiejszym żebrem w stronę szczytu.
Widoki na Polskie Tatry są bardzo dobre, natomiast nad Słowacją ciemne, burzowe chmury.
Uważam, że jak na początek taternickiej zabawy (Michał debiutował, mój drugi tego typu wypad) to obraliśmy dość konkretny cel.
Okazało się jednak, że nie taki on straszny. 'Piątkowe' przewinięcie przez kant filara zapewniło nam mnóstwo emocji.
Jak na razie zdecydowanie największe trudności napotkane przez nas w górach. Do tego kilka innych, stricte wspinaczkowych ścianek, płyt itp.
Poszło jednak naprawdę sprawnie, więc chyba dalej będziemy podążali z tym prądem ewolucji turystycznej
a tu jeszcze schemat drogi:
(Kardaś, Święcicki 2010)