Inspiracją na tą wycieczkę była chęć wyruszenia w góry przez koleżankę z mojej pracowej ekipy-chodziła po górach dawno,potem przestała.Ja chętnie na to przystałam,wiadomo,ale musiałam obiecać,że nie narzucę „mojego”tempa.Dobra..

w piątek Szefowa dała zielona światło już w południe,więc szybkie zakupy,kilka koron do kieszeni,odstawić auto kumpeli i już ok.14tej gnałyśmy z Wrocławia do Głuchołaz i na Jesenik.
Moje autko zaparkowałam Bobrovniku-Kolibie,skąd żółtym szlakiem ruszyłyśmy na Serak (1350m npm).Fajnie nam się szło,spokojnie i powoli,ja z namiotem i kuchenką,śpiworami i takimi tam,mi nie zaszkodzi ponosić ciężkiego plecaka,Baśka targała spory zapas wody.Na szczyt dotarłyśmy akurat w tzw.złotej godzinie dla fotografów.Było ładnie,ale coraz zimniej.
Wypiłyśmy po piwku (30 koron) w ponad 100letnim schronisku pod Serakiem i już po zachodzie słońca rozglądałam się za miejscem pod namiot.To teren rezerwatu,więc nie za bardzo to legalne,ale wiedziałam,że „stanują”czasem turyści w 2 miejscach,albo obok wyciągu krzesełkowego albo tuż obok szlaku,koło dzwonniczki.Pierwsza miejscówa odpadła,bo wiałoby nam w namiot okropnie.Druga zapewniała ciszę od wiatru,ale za to nocni turyści nas mijali,i jakoś spać nie mogłam..o 22:00 po kolacyjce poszłyśmy spać.Noc była bardzo zimna,a księżyc oświetlał nas tam pięknie..
O 6:15 wstałyśmy,szybko złożyłam namiot-że niby ktoś tu biwakował??-i zjadłyśmy śniadanie.
Wiatr w nocy przywiał chmury,poranek był niewyraźny a mi cały czas zimno..dopiero koło 9tej zrobiło się ładnie.Rano potwierdziłyśmy cel dnia:Pradziad.Bałam się,że koleżanka stwierdzi,że ma dość.Jednak to ten typ co nie poddaje się łatwo,uff!!!
Powędrowałyśmy w stronę Keprnika,przez Sedlo pod Vresovkou (fajne miejsce na nockę to Vresova Studanka) aż do Czerwonohorskego Sedla. Trasę Serak-Keprnik obejmuje rezerwat,jest to bardzo widokowy odcinek. Z Keprnika widoki rozciągają się na Góry Rychlebskie,Jesionki,Góry Opawskie i Masyw Śnieżnika.Na Keprniku jest też kamień „róża kierunków”,która nieco rozjaśniła mrok w mojej głowie dotyczący tego na co patrzę.A jest na co,ileż tam terenów do eksploracji..a w głowie tylko jedno:kupić skitury i przybyć tu zimą!!
W drodze na Keprnik i widoki z niego:
I nasza ekipa:
W zasadzie do Vresovej Studanki byłyśmy same na szlaku,dopiero tutaj napotkałyśmy pierwszych Czechów,którzy ruszyli na szlaki na lekko,jak i ekipę biwakującą pod kapliczką.
Za to Czerwonohorske sedno to typowy moloch turystyki narciarskiej,do którego wiedzie droga,więc i latem tłumy,samochody itp..Tam nam wypadła przerwa i pytanie do Baśki,czy idziemy dalej.Odpowiedź-idziemy.
Po solidnej przerwie-nawet kawę sobie zrobiłam-ruszyłyśmy czerwonym szlakiem. Kolejnym miejscem na dłuższy postój było schronisko Svycarna.Do niego trasa ładna i widokowa z coraz to bardziej wyłaniającą się na horyzoncie wieżą przekaźnikową na Pradziadzie,więc się nie dłużyła.
Pod schroniskiem Svycarna wypiłam piwko (27koron) i poszłyśmy na Pradziada.
Wmurowane w dzwonniczkę tabliczki pamiątkowe:
Jakiś nieostry ten Dziad wyszedł:
Szczyt ten nie ujął mnie niczym,droga tam wiedzie asfaltowa,tłumy,restauracja na szczycie.Do tego się zachmurzyło,więc i widoki były ponure.Nie zabawiłyśmy długo,tym bardziej,że czekało nas jeszcze zejście,a Baśka już coś napomykała,że nogi ma obdarte..hmm.Celem na zejście była Karlova Sudanka,czekało nas najpierw trochę asfaltem do kompleksu parkingowo-hotelowego Ovcarna.Co chwilę obok śmigali turyści na takich rowero-hulajnogach,można szybko i bezboleśnie z Pradziada zjechać i oddać pojazd na parkingu w Ovcarni.Tam można złapać autobus do K.Studanki,nam jednak nie chciało się czekać,poszłyśmy więc 2,5km dalej asfaltem wzdłuż szosy a potem ostatnie 2,5km lasem,szlakiem zielonym.Ten wypluł nas w przepięknej Karlovej Studance,to miejscowość uzdrowiskowa,słynie z najczystszego ponoć powietrza w Europie Wschodniej.Panuje tam urokliwy klimat,nie dane nam było jednak połazić po miejscowości,bo ponoć zaraz miał być autobus do Jesenik,”pobiegłyśmy”więc na parking skąd miał odjechać (jakieś 130 koron za dwa bilety).
W Jesenikach Baśka została na dworcu a ja poczłapałam po auto.O 21 byłyśmy we Wroclawiu,zadowolone,bo:udało się koleżance przejść tyle co sobie zaplanowała,choć nie bez bólu,obdarte stopy i indiańska twarz nie dadzą szybko zapomnieć,a ja,bo coraz bardziej podoba mi się ten górski „czeski film”.
