Skład: Kilerus, Krzysiek i ja.
Z parkingu wychodzimy ok. 4:40. Ciemno i zimno - jak to latem w Tatrach.
Po drodze do Popradzkiego Plesa pojawiają się pierwsze widoki. Naszą grań też widać gdzieś w oddali:
Potem jest coraz bliżej:
I bliżej:
I jeszcze bliżej:
I jeszcze, jeszcze, jeszcze bliżej:
Aż w końcu dochodzimy do Komina Komarnickich.
Kiler wyciąga zmiętą kanapkę z plecaka, ja kozę z nosa, a Krzysiek rolkę papieru toaletowego i leci za skalny załom zostawić cząstkę siebie duchom gór.
Kominem idę jako pierwszy.
W dolnej części trochę mokro i ślisko. A że jest zacieniony to jeszcze do tego zimno. Nieco nieprzyjemnie, trochę się męczę w kluczowych momentach, ale jakoś daję radę.
Trzy wyciągi po ok. 20 metrów i wychodzimy na szeroką trawiastą platformę. Dalej idziemy już na lotnej. Prowadzi Kilerus, Krzysiek idzie w środku, a ja na końcu. Słońce grzeje skostniałe w kominie kości. Jest bardzo przyjemnie:
Dosyć szybko dochodzimy do Małej Szarpanej Turni:
Stąd zejście na stopień po drugiej stronie i krótki zjazd na linie na Niżnią Szarpaną Szczerbinę:
Potem wchodzimy na Pośrednią Szarpaną Turnię i dalej na Wyżnią Szarpaną Szczerbinę, na którą trzeba się w ciekawy sposób opuścić na rękach z pionowej ścianki.
Stąd ładną grańką z konikiem skalnym do płyty z trudną wąską rysą wyprowadzającą już prawie na wierzchołek Wielkiej Szarpanej Turni:
Wpisuję nas do zeszytu szczytowego, schodzimy nieco niżej i zjeżdżamy na Szarpaną Przełączkę:
Zjazd bardzo emocjonujący. Początkowo kilka metrów w powietrzu, potem po skosie ze sporym ryzykiem dużego wahadła.
Na przełęczy chowamy linę i przechodzimy przez niewielką turniczkę na Niżnią Przełączkę pod Igłą. Stąd łatwo obchodzimy Igłę w Wysokiej.
Nie wszyscy, bowiem Kilerus nie mógłby sobie wybaczyć nie wejścia na nią:
Za Igłą znowu się wiążemy i idziemy na lotnej. Pogoda się nieco zepsuła i wszystko zaszło mgłą. Po drodze przeszliśmy podobno Mały i Wielki Smoczy Ząb (nie mam pojęcia które to), w końcu docierając na Smoczy Szczyt.
Ze szczytu Krzysiek schodzi jako pierwszy. Jakoś przemęczył i zszedł na siodełko, my z kilerem postanawiamy zjeżdżać z wbitych tam dwóch haków.
Na siodełku spotykamy dwójkę Polaków, którzy przyszli tu z Moka przez Wysoką. Z Małego Smoczego Szczytu przez mgłę widzę jak wchodzą tu gdzie my przed chwilą zjeżdżaliśmy:
My tymczasem zjeżdżamy na Przełęcz pod Smoczym Szczytem:
Nagle trochę zaczyna padać, ale na szczęście przestaje równie szybko jak i zaczęło. Idziemy łatwą drogą na południowo-wschodni wierzchołek Wysokiej, skąd trawersem przez ciekawą, gładką płytę na północno-zachodni wierzchołek z krzyżem.
Z Wysokiej schodzimy granią na Przełęcz pod Wysoką. Jeden z mniej przyjemnych fragmentów dzisiejszej drogi. Dwójkowe trudności w zejściu, we mgle, po kilkunastu godzinach na nogach nie należą do największych przyjemności w życiu.
Na Ciężki szczyt Kiler prowadzi nas ściśle granią (II). Klnę na niego widząc kilkanaście metrów poniżej łatwe obejście. Mam już chyba dość trudności tego dnia.
Na szczycie w puszcze leży przegniły zeszyt z wpisami z ostatnich 21 lat. Nie ma już niestety miejsca na nowe
Ze szczytu mieliśmy iść ściśle granią, ale było już dosyć późno, więc próbujemy dostać się do jakiejś łatwiejszej drogi poniżej. Najpierw zjeżdżamy do skalnego stołu tuż poniżej wierzchołka, a potem w lewo poniżej grani jakieś 20 metrów.
(Kiler zjeżdża z Ciężkiego):
Podczas gdy kiler z Krzyśkiem jeszcze zjeżdżają, ja idę zobaczyć jak wygląda dalej grań.
Na chwilę odsłaniają się chmury. Widać bardzo wyniośle stąd wyglądającą Wysoką:
Na chwilę pokazuje się też Chata pod Rysami. Marzy mi się kubek ciepłej herbaty. W tej mgle zrobiło się dosyć zimno. Jest koło 4 stopni i już byśmy chcieli być na dole.
Kombinujemy trochę z dalszą drogą, sprawdzamy kilka różnych wariantów zapychając się w trudności w zejściu. Kiler schodzi w totalnej ekspozycji bez asekuracji. Chwilę po nim zjeżdża tam Krzysiek. Szukają dalszej drogi, w końcu postanawiając wejść z powrotem na grań. Ja zamiast zjechać do nich i iść stromym żlebem w górę, zwijam linę i wracam na grań łatwą drogą.
Spotykamy się kawałek dalej na jednej z kolejnych turniczek.
Potem pokonujemy jeszcze jedną z nich i wydaje się, że w lewo jest jakieś łatwe zejście kominkiem w dół. Próbujemy. Początkowo faktycznie idzie całkiem nieźle, ale znowu dochodzimy do trudności. Znajdujemy jakiegoś repa, z którego robimy niemal 30 metrowy zjazd. Tym razem wreszcie udaje się dostać do ścieżki, którą już w miarę łatwo dochodzimy do Wagi:
Przez te różne kombinacje tracimy mnóstwo czasu. W Chacie pod Rysami jesteśmy już po 19. Zmęczenie jest ogromne, a zostaje jeszcze zejście do parkingu.
Dochodzimy tam na 22. Plus jest taki, że nie zapłacimy za parkovisko ani jednego eurocenta
Na 1 w nocy wracamy do Krakowa, czyli po 23 godzinach od wyjazdu. Zmęczenie jest ogromne. Ale na pewno było warto.
*Tytuł relacji wymyślił wstrętny kilerus. Mi by takie świństwo przez myśl nawet nie przeszło.