30 lipca rozpoczął się urlop.Wieczorem wyjeżdżamy z Gregiem od nas do Wrocławia,skąd zabieramy Michała,kumpla z którym niedawno byliśmy na Grossglocknerze. Przez Niemcy,nocą jedziemy w deszczu..brr.Przejazd przez Szwajcarię już rokuje a Francja wita nas 31 lipca słońcem. Krótka przerwa w zatłoczonym Chamonix i udajemy się na kemping Bellevue w Les Houches gdzie spędzamy noc pod namiotem.Po południu obchodzimy miasteczko, zagaduję z francuzami-jest okazja pogadać w ich języku ,sprawdzamy wnikliwie prognozy pogody wywieszane w budynku kolejki i spożywamy jakieś pszeniczne piwko.
Les Houches i wieczór na kempingu:
1 sierpnia przy pięknej pogodzie drugim kursem kolejki Telepherique de Bellevue wyjeżdżamy na wysokość 1801mnpm.Dobrze,że nie dałam się zwieść idei wyłażenia tam z buta..W jednym wagoniku z Chorwatami,zabawnie całkiem-rozmowa wielojęzyczna. Mamy pół godziny oczekiwania na kolejny pojazd-do Nid d’Aigle jedziemy zatłoczonym tramwajem;-) I tam kończy się wożenie,ruszamy spokojnie,puszczając tłumy przodem..i tak większość miniemy..Pogoda jest świetna,jak marzenie,ani chmurki na niebie,zupełne przeciwieństwo pogody z Grosa..idziemy spokojnie napawając się i ciesząc,że tak się wstrzeliliśmy w aurę. Gdy docieramy na pole biwakowe,tuż powyżej schroniska Tete Rousse,akurat zwalnia się fajne miejsce pod namiot.Zwijają się Słowacy,gadamy z nimi i chwilę potem mamy rozbity namiot. Miejsce na śniegu,wyżej od smierdolącego wc;-) Takie miejsce,że nie pozostaje nic tylko posmarować kremem paszcze,dużo pić i …gapić się na Kuluar. Tak w zasadzie mija nam popołudnie,wywiad ze schodzącymi,”wizyta”w schronisku,zerkanie na lodowiec,nasłuchiwanie kamiennych lawinek i obserwowanie Kuluaru.A przechodzą go tego dnia tłumy,w dół i w górę,aż do nocy-niepokojące te tłumy..Tego dnia w kuluarze nie leci w dół nic..Spać idziemy szybko,czekając na wdrożenie swojego planu na zdobycie góry.Czujemy się świetnie.
Kolejki i tramwaje:
Ruszamy w górę,do Tete Rousse:
Towarzystwo:
Tą ścianę obserwujemy całe popołudnie:
Ale i lodowiec:
Nasz domek:
2 sierpnia
Budzę się o 2giej w nocy,nie to jeszcze nie nasze wyjście.Słychać skrzypienie raków po śniegu,pierwsze ekipy idą w górę.Zerkam na gwiazdy,światła miasta na dole i ..lampki czołówek wspinających się w kuluarze ludzi..migoczący wąż..niesamowity obraz.My wstajemy o 4tej,gotujemy,pijemy i ok. 5:30 tej w spokoju-przed nami raptem 3 osoby-ruszamy do schroniska Gouter. Pierwsze emocje-kuluar,przechodzimy ostrożnie,zmarznięty,spokój,nie dzieje się nic.Kilka oddechów i idziemy wyżej.Troszkę czasu mi schodzi po kamieniach,potem na „ferratce”przyspieszam i ok.8mej jesteśmy w schronisku.Herbata,coś słodkiego,zamieniamy dwa słowa z Polakiem Jurandem,który wrócił ze szczytu i odstępuje nam swoje zarezerwowane łóżko w schronie oraz konserwę .Mówi,że na szczycie był sam,bo koledzy się źle czuli i zeszli na dół..My rezerwacji nie mamy,mamy wiarę,że nie poczujemy się źle..przy schronie gwar,schodzą kolejne grupy dzisiejszych „zdobywców” najwyższej góry Europy. My ruszamy w przeciwną stronę, w górę..Początkowo przyznam,czułam się kiepsko,byłam jakby fizycznie zmęczona,myślałam,że dojdę tam gdzie sił starczy i wracam..potem jednak zaczęłam się rozkręcać i poczułam,że dotrę na szczyt dziś,bo jeśli zrezygnuję to już nie wejdę,tym bardziej,że prognozy przewidywały załamanie pogody. Idziemy spokojnie,w dół ciągną tłumy,w górę 2 zespoły,z czego jeden rezygnuje w połowie drogi-słabo się czują..Ja mam potrzebę dużo pić,poza tym idzie się nawet dobrze,oglądając widoki..Przy schronie Vallot robimy dłuższą przerwę i ruszamy dalej,wiemy,że się uda..jednak jakieś 300 metrów od szczytu siły zaczyna tracić Michał a i Greg nie za bardzo,idą,ale trzeba ich motywować,ja zaś w środku z full energią,bo już tak blisko..śnieżną granią idziemy wolno,wieje mocno.. Po małej przerwie chłopaki się zbierają w siły i w komplecie docieramy na szczyt,stajemy na szczycie Mont Blanc około 13:50.Wieje niemiłosiernie,robimy kilka fotek,sobie i ekipie Chorwatów z którymi dzielimy radochę,i zaczynamy schodzić..w dół niby łatwiej,ale moi Towarzysze zmęczeni..robimy liczne przerwy,terraz na spokojnie robię fotki,oglądam to co wokoło i choć nie znam Alp to zachwycam się wszystkim co widzę..przy Vallocie dłuższy postój..kolejne grupy-większość z przewodnikami idą w górę.Niestety muszę wejść do kibla obok schronu,to jest dramat,wychodzę z niego na chwiejnych nogach..to nie wysokość powoduje,żem słaba tylko to co tam zobaczyłam..
Powoli docieramy w popołudniowym słońcu i cięższym śniegu do Gutera.Tam standardowo tłumy.Docieramy z myślą,że zostajemy na noc,ale atmosfera nas przytłacza,a i wizja nocnego zejścia w mijance z chętnymi idącymi do góry też…z drugiej strony zejście i przemarsz kuluarem po południu też niezbyt..chłopcy jedzą obiad,masakrycznie drogi,ale podbudowuje ich to,odpoczywamy.Rozmawiam z obsługą,potwierdza się,że w nocy pogoda ma się zmienić..Pada decyzja,że schodzimy.Przed nami przewodnik sprowadza parę klientów.My bardzo ostrożnie schodzimy za nimi.Do góry idzie tylko 4-5 osób..spokój..Przy Kuluarze widzę już pole namiotowe i…masa ludzi stoi przed namiotami i zerka na Kuluar-jak i my dzień wcześniej.Cisza w powietrzu,jakby wszyscy czekali czy coś się wydarzy..przechodzę pierwsza,czekam na chłopaków..kiedy wyłaniają się i zbiegają po kolei śnieżnym pólkiem odczuwam ogromną radość,teraz zaczynam się cieszyć,udało się,udało się zdobyć Mont Blanc. Tańczymy w śniegu,wymachujemy czekanami i zadowoleni około 21:30 rzucamy graty pod namiotem i człapiemy do Tete Rousse na piwko. Po jednej małej puszeczce i pogawędce z Polakiem,który też tego dnia był na szczycie wracamy do namiotu i zapadamy w sen. W nocy już nie tak liczne zespoły ruszają,zmieniła się pogoda,pada zmrożony deszczośnieg.
Poranne podejście do Gutera,namioty zostają w dole:
Powyżej schroniska Gouter,idziemy na szczyt:
Wesoła ekipa na MB:
Radość:
Schodząc robię więcej zdjęć:
Jestem i ja;-)
Już blisko do schroniska:
3 ego sierpnia rano wita nas gradem,śniegiemi w końcu deszczem..pakujemy graty i czym niżej w tym większej ulewie schodzimy na tramwaj.Potem jeszcze wagonikiem do Les Houches..przestaje padać,gdzieś zza chmur wychodzi słońce..pakujemy mokre graty do mojego autka i przez tunel pod Mont Blanc jedziemy do Włoch,na Gran Paradiso.
Obozowisko rano:
